CVII. Rude podpowiedzi

131 14 7
                                    

—  I że jak rozumiem, jakiś przypadkowy gość z tego no... Budynku z listami ma nam dać odpowiedź na zagadkę Aslana? — spytał Kaspian właściwie to już któryś raz ewidentnie nie dowierzając z innowacyjność mojego pomysłu, mimo że tłumaczyłam mu to przez ostatnie minuty, gdy podróżowaliśmy wedle jego uznania "magicznym pudełkiem na kółkach", którym zasadniczo był po prostu autobus.

Przeczucie wyznaczało mi jednak konkretną trasę. Moja intuicja po połączeniu wątków i przyłączeniu do tego cytatu z pewnej nietypowej rozmowy, sprawiała że nie widziałam już innej opcji. Jeśli tamta niekonwencjonalna dyskusja miała być po coś, najwyraźniej właśnie spełniało się jej przeznaczenie - niecały rok później miałam uzyskać odpowiedź w tej nurtującej mnie i dość drażliwej sprawie.

Przynajmniej głęboko łudziłam się, że tak będzie, gdyż właśnie udało nam się dotrzeć do regionu miasta, w którym znajdował się Magdalen College, a przynajmniej tak wskazało mi parę osób, gdy dość rozpaczliwie wypytywałam na ulicy o drogę.

Doskonale pamiętałam wskazówki, które niegdyś otrzymałam i oszukiwałam się, że to stało się dla mnie kluczem do zagadki albo przynajmniej ostatnią deską ratunku. Naprawdę nie chciałam się mylić, jako że do jutrzejszego zachodu została nam wyłącznie doba i parę godzin.

Liczba ta niesamowicie się kurczyła i w przypadku konieczności dłuższej podróży do miejsca docelowego, prezentowała się już dość dramatycznie. Wciąż jednak nie wiedziałam, czy jej finał leżał parę stóp ode mnie, czy choćby za oceanem gdzie nie mieliśmy szans się znaleźć. Czy jednak w takim wypadku Aslan dawałby nam tak mało czasu?

Czy on nie miał rzucać swoim wybrańcom tylko tego co ci byli w stanie udźwignąć?

— Chodź. — mruknęłam cicho, bo z planu kampusu nie wnioskowałam za wiele, tym bardziej na którym wydziale powinnam go szukać. Uznałam więc, że główny budynek będzie z pewnością dobrym miejscem do szukania informacji, wierząc że stamtąd pokierują mnie do odpowiednich drzwi jak mniemałam profesora, który o tej porze i to w czerwcowy dość leniwy dzień, będzie jeszcze tu przebywał. Pokładałam w nim ogromne nadzieje, mocno ściskając w dłoni serwetki, którym na całe szczęście obecnie nie groziło rozmoczenie przez fakt, że deszcz praktycznie ot tak ustał, a nawet słońce próbowało nieśmiało wychylać się zza poszczególnych chmurek.

Chwyciłam towarzysza za rękę, kierując się chodnikiem w stronę najbliższej, a pewnie i największej budowli. Mijałam przy tym parę dość krzywo patrzących na mnie grupek chyba to studentów, wyłącznie płci męskiej co rodziło we mnie coraz większe obawy o niesłuszność mojej obecności tutaj, z tymże nie uznawałam odwrotu, a sprawa była pilna. Wierzyłam, że jej ważność zostanie zrozumiana przez mężczyznę, z którym pragnęłam się spotkać.

W dodatku powtarzałam sobie, że kilku studenciaków nie stanowiło dla mnie konkretnego zagrożenia, skoro występowałam przeciwko większym i bardziej groźnym nawet i całym armiom groźnych oprawców. Oni jednak nie gapili się na mnie z różnymi   intencjami i emocjami - Zdziwieniem, zafascynowaniem czy nawet wzgardą... Tamci chcieli wyłącznie poderżnąć mi gardło.

Ostatecznie dość ostentacyjnie, splotłam palce swojej dłoni, z tymi należącymi do chłopaka, któremu robiłam za przewodnika po tym świecie pełnym nowości technicznych. Łudziłam się, że on samą swoją posturą mógłby odstraszyć potencjalne zaczepki.

Finalnie obyło się bez trudności i mogliśmy wreszcie popchnąć ciężkie drzwi, aby znaleźć we wnętrzu zabytkowej placówki edukacyjnej, wyglądając przy tym przynajmniej jak zbłądzeni...

Konkretnie - ja drobniutka i chyba średnio proszona tu kobieta, oraz on ubrany prawie że w worek, a poza tym patrzący z emocjami na każdą lampę, czy jakikolwiek bardziej elektryczny lub mechaniczny element wyposażenia ośrodka, opływającego w dostatek.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz