VIII. Elektryczne uczucie

5.3K 244 36
                                    

Obserwowałam mewy krążące nade mną i wręcz przymierzające się do nagłego ataku, niczym na jakąś padlinę. Zaczynałam przez to odnosić wrażenie, że wyglądam tak źle, że prawie jak trup.

Może było w tym odrobinę racji, patrząc na mój stan nie tylko fizyczny, a raczej cielesny, a także to co w tej chwili czułam...

Mimo wszystko nie miałam najmniejszej ochoty reagować i jakoś po prostu niezwykle z tego szczęśliwa; ściskałam drobnymi dłońmi złocisty piasek, który rzecz jasna prędko przesypywał się między moimi szczupłymi palcami.

Niezwykle przyjemne uczucie.

Odpoczynek i to nad morzem... We wrześniu! Kto jeszcze kilka dni temu pomyślałby, że właśnie to przytrafi mi się w rozpoczynającym się roku szkolnym.

Uśmiechnęłam się do siebie i jakby z przymusu i obowiązku, podniosłam wzrok patrząc na górujące w oddali ruiny Ker-Paravelu, których dostrzeżenie było jakoś zdecydowanie prostsze niż gdy pierwszy raz znalazłam się na tej plaży. 

Miałam durne wrażenie, że miejsce to po wiekach ukrycia, próbuje znaleźć się na widoku. Jakby miało to coś symbolizować.

Głupia wyobraźnia.

Raczej po prostu wiedziałam, czego i w ogóle że czegoś mogę tam szukać.

Przekrzywiłam lekko głowę, zastanawiając się. Jakby nie patrzeć rodzeństwo dalej nie wróciło, co mogło być już nieco niepokojące. Dodatkowo czułam, że jako chyba oficjalnie już ich przyjaciółka, powinnam zacząć się martwić.

Z tej jednej strony miałam jednak złośliwe poczucie, że jak coś im się stało, to wszystko z racji tego, że mnie tak zostawili i niepotrzebnej Wiktorii narzucili zadanie robienia za ich kucharkę, pewnie też po to abym po prostu się nie awanturowała o marnowany czas...

Akurat co do tego musiałam przyznać, że nigdy do tej pory tak bardzo nie odczuwałam bezsensu przeżywania niektórych wydarzeń i wyraźnie okazywałam swoje niezadowolenie, mimo tego że Zuchon wmówił nam, że armia Kaspiana dopiero się formułuje i to czy ruszymy dzień wcześniej czy później niewiele zmieni. Twierdził że moglibyśmy nawet pierwsi dotrzeć do Kopca, a tak przynajmniej byliśmy względnie bezpieczni i trudni do zlokalizowania... No gdy już oddalimy się od ruin, a póki co szło nam to wyjątkowo beznadziejnie.

Co ja tu jednak sama robiłam? Otrzymałam jakże kluczowe zadanie w postaci smażenia ryb Zuchona, tak aby on nie tracił na to chwili, podczas gdy pozostali udali się ponownie na szczyt Ker-Paravel aby znaleźć Zuchonowi jakąś broń i już ostatecznie się zaopatrzyć skoro szykowało się coś poważnego. 

Nie ukrywając tego, byłam trochę przez to wszystko zła i to szczególnie na Piotra, który dał się przekonać i na czele z pozostałymi skierował się na wzgórze, prawdopodobnie teraz prezentując karłowi podziemia i bogato prezentując swoje sukcesy. 

My szykowaliśmy się do wojny, czy byliśmy na wycieczce krajoznawczej?

Zresztą w obu przypadkach byłam zaledwie głównym opiekaczem ryb, w dodatku pozostawionym samotnie...

Gdyby teraz przytrafiło mi się coś złego, nawet nie byłoby właściwie czego zbierać, patrząc po tym że wciąż nie zebrałam się na ścięcie włosów, aby zwiększyć swoje szanse w pojedynku z użyciem broni białej. 

Aż odruchowo sięgnęłam do swoich włosów, w które obecnie wlepiło się całkiem sporo piasku. Z warkocza już nie zostało śladu, ale właściwie sama się go pozbawiłam zaraz po wydostaniu się z wody. 

W ten jednak sposób obecnie czułam, że z moich włosów robiły się bardziej kołtuny niż fryzura. Kolejny raz odczułam taki dziwny brak tak pozornie błahego przedmiotu, poprzedni raz odczucia takie miałam podczas zrzucania bomb na Londyn kiedy ukrywałam się w piwnicy kilka dni modląc się aby żadna nie spadła w naszym pobliżu. 

Przypadek?Where stories live. Discover now