— Tak zupełnie szczerze... Ten plan nie ma sensu. — zauważyłam automatycznie spuszczając z siebie powietrze, czując jakby przy tym pękał jakiś balonik. Tłoczyło się to we mnie przez ostatnie minuty, a nawet i godziny gdy Tirian zdołał wprowadzić nas do wieży pełnej broni i sucharów, a potem przedstawił ambitny plan, wedle którego małą grupą mieliśmy skierować się do stajni, z to której dopiero co uciekaliśmy i wyciągnąć stamtąd bliskiego przyjaciela króla - jednorożca, o którym nam wspominał.
Uważałam, że gdy kłębiła się tam może i cała armia kalormeńska, a przy tym mnóstwo stworów zaślepionych słowami podobno Aslana, była to raczej misja samobójcza i zbyt ambitne zadanie dla ratowania pojedynczej jednostki... Choć bardzo przypominało mi to odwróconą sytuację z Bernu, gdy to ja naciskałam aby podejmować się głupstwa i ratować konkretne osoby zamiast zbiorowości.
Tym razem jednakże nawet nie mieliśmy pewności, że Klejnot jeszcze żyje, że w ogóle wciąż tam jest. Ogólnie rzecz ujmując nawet nie wiedzieliśmy gdzie to wszystko zmierza i właściwie jeśli mieliśmy odnieść jakiś sukces - nie w pojedynkę, potrzebowaliśmy posiłków z Ker-Paravelu, powinniśmy wyjść na spotkanie Runwidowi i reszcie.
Władca spojrzał na mnie z przekąsem, niejednokrotnie tego poranka zakwestionowałam jego polecenia, poddawałam je wątpliwościom i zdecydowanie ostudziłam jego entuzjazm wobec pomocy z daleka, a przynajmniej tej mojej. Nie odpowiedział mi kąśliwym słowem, nie skreślał swojego wsparcia, ale jednak miał inne zdanie, całkiem jak jego przodek chyba osiem pokoleń temu - Kaspian Dziesiąty.
On też zawsze wiedział najlepiej i tylko zdecydowany bunt pozwalał przeforsować lepszą opcję. Choć czy w ogóle miałam po co się spierać? W kieszeni wciąż przecież pobrzdąkiwały mi te znamienite pierścienie, dając szansę, pozwalając wygrać słabości, która przejęła kontrolę nad Wiktorią jaką znałam.
To w końcu właśnie przez to miejsce, przez dobre pięć lat ta właśnie dziewczyna się bała. Ciągle czegoś nowego, nieustannie inaczej, chorobliwie i przesadnie. Gubiła się, przewracała, ryczała ponad swoje siły, cierpiała i konała niejednokrotnie. Wstawała, bo uważała że ma to jakiś sens i wątpiła w to równie przesadnie.
Naprawdę pragnęła się odciąć, zaprzeczała ponad swoje siły, a teraz mogła. Wystarczyła jedna decyzja, a uważała że mogła przejąć decyzyjność. Stanąć ponad tym lwem, który obecnie miał podporządkowywać sobie strudzonych poddanych i robić z nich niewolników. Z nią robił to przecież od lat, wedle swoich fantazji i potrzeb gdzie sam nie posiadał odwagi by podnieść wielkie łapsko i zainterweniować.
W końcu sam wyznaczył jej tyle trudów, pozwolił na to wszystko, rzucił światu na pożarcie. Ją i wszystkich jej dzielnych przyjaciół.
Należało powiedzieć, pass.
— Pora na spoczynek. Za parę godzin wyruszymy. — oświadczył wreszcie Tirian, chyba po samej mojej mimice widząc, że dyskusja okaże się zbyt zacięta, aby korzystne dla niego było jej rozpoczynanie. Może realnie obawiał się, że przegra na argumenty i z łatwością wykażę iż to wszystko stanowiło nieśmieszny żart, a Narnia powinna wreszcie poradzić sobie sama - i przede wszystkim, nie dawać sobą manipulować jak przez tyle setek lat. Może należało w końcu przeciwstawić się oprawcy, który trzymał ją w szyku przez jakieś trzy tysiące lat?
Stwórcy.
Nic nie odpowiedziałam, wymieniłam tylko definitywnie bardzo dobitne spojrzenia z wszystkimi z obecnych, z moimi towarzyszami, których zdania na ten temat nie potrafiłam rozpoznać. Miałam wrażenie, że wszystkie nasze głębokie i wielogodzinne dyskusje z tamtego świata, znaczyły obecnie niewiele. Kolejno tracili rozum i kierowali się jakimiś idealistycznymi przeświadczeniami, które sens miały może te pięć lat temu, gdy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy z jakim ryzykiem to wszystko się wiązało. Tak łatwo dawali się omotać, zaczarować, zamroczyć dawnymi tytułami i obietnicami, chwałą która w Londynie nie znaczyła przecież zupełnie nic... Nawet nie potrafiła uleczyć skołatanego serca.
YOU ARE READING
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...