XI. Barwne tornado

4.9K 247 138
                                    

Zimne palce wsunęły się między moje szczupłe odpowiedniczki, szybszym ruchem je ze sobą splatając i ciągnąc w nieznanym mi kierunku z ogromną wręcz niespotykaną energią.

Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, jednak zdecydowałam się nie protestować. Bo po co?

Pozwoliłam wciągnąć się w to uczucie, w to szczęście, w te radosną wizję najprawdziwszej Narnii.

Zanim się obejrzałam, Łucja pociągnęła mnie do kolejnego obrotu, na chwilę pozwalając mojej ręce na następne wyswobodzenie. Trwało to jednak jedynie moment, bo już po chwili przez kolejne przejście wróciłyśmy do zachwycająco skocznego tańca. 

Nawet nie spodziewałabym się tego po sobie samej.

Kompletnie nie wiedziałam skąd w nas ta radość, gdy w kraju panował taki zamęt i nadchodziły niejednokrotnie wspomniane przeze mnie definitywnie  tragiczne wydarzenia. Ale nawet nie zamierzałam szukać powodu! Po prostu się cieszyłam jak dziecko z wymarzonej zabawki, a Łusia wraz ze mną. Dwa rozszalałe przedszkolaki. Tak mniej więcej.

Czułam jak muzyka tworzona przez chyba nawet całą orkiestrę słowików, dosłownie zalewa moje serce powodując, że ani nie czułam zmęczenia, ani zniechęcenia po setkach obrotów. Po prostu miałam potrzebę tańczyć między drzewami, które wcale nie zaprzestały tworzenia korowodu wokół nas.

Zresztą nadal nie wierzyłam w to, że tak po prostu się wyrwały i żyły. Chociaż szybko poskładałam dziwny wniosek, że skoro one, nieżywe miały tyle energii aby wstać i tańczyć, czemu każdy nie mógł tego zrobić tak po prostu, gdy jest dobrze, czy też nawet źle?

To w końcu nie było tak niemożliwe do zrobienia jak w ich przypadku.

Przeskoczyłam nad jedną z większych starych gałęzi, która leżała gdzieś trawie. Obróciłam się, ciągnąć za sobą dziewczynkę i to tym razem ją zmuszając do obrotu. Nie wiedziałam co robię, ale czy to ważne?

Na chwilę puściłam jej dłoń, aby odwrócić się, aby dość energicznie i w jakiś sposób zmysłowo odgarnęłam, czując jak przechodzi mnie dreszcz ekscytacji.

Nie wiedziałam o co chodzi. Nigdy nie lubiłam tańczyć, uważałam że nie umiem i wstydziłam się. W tamtej chwili jednak po prostu to robiłam nie zważając na nic. Przemykając się między wciąż poruszającymi się drzewami, po prostu uwalniałam siebie, a przede wszystkim ogólną radość, która to we mnie buzowała.

Posłałam uśmiech drewnianemu gigantowi, który właśnie postawił jedną z nóg obok mnie o mało mnie przy tym nie miażdżąc. Byłam jednak przekonana, że stwór na pewno nie miał takiego zamiaru, dlatego zbytnio się tym nie przejęłam znów sięgając po chłodną rączkę mojej towarzyszki.

Przeczesywałam nogami trawę, w końcu mając nieodpartą potrzebę ściągnąć moje buty. 

I właśnie, długo się nie zastanawiając, po prostu to zrobiłam i uwolniłam drobne stopy dopiero wtedy zauważając, że najmłodsza Pevensie również musiała wpaść na taką myśl i to już wcześniej.

Rzuciłam moim obuwiem, gdzieś w losowym kierunku, nie bardzo skupiając się na tym czy potem je odzyskam.

Jak już szaleć i cieszyć się to po całości i bez ograniczeń! Dosłownie czerpać chwilę!

Przeskakiwałam w obrotach między szalonym drzewnym tańcem, czując jak niezwykła energia dosłownie mnie rozpiera. Kiedy ja zdążyłam się tak wyspać? I czemu właściwie z niewiadomych przyczyn byłam taka szczęśliwa?

Nie wiedziałam kompletnie, jednak nie zamierzałam tego analizować, bo czerpanie radości bez powodu jest naprawdę piękną sprawą, którą chciałabym kosztować każdego dnia.

Przypadek?Where stories live. Discover now