56. Różany deszcz " Tak"...

195 18 8
                                    

Pov Julka:

Gdy się budzę Kamila nie ma obok mnie, nie powiem zaczynam trochę panikowac. Jak się chwilę później okazuje niepotrzebnie.
- Dzień dobry. Wyspana?- słyszę męski głos, dopiero teraz zauważam, że chłopak stoi przy oknie.
- Wyspana- odpowiadam z uśmiechem.
- Jesteś głodna?
- Bardzo.
- A więc, zapraszam na obiad-rzuca w moją stronę. Nie musi długo mnie namawiać, ubieram się w mgnieniu oka. Po kilku minutach opuszczamy hotel.
- Na co masz ochotę?- pyta.
- Może to głupio zabrzmi ale na kebaba- rzeknę a Kamil zaczyna się śmiać. - No co? Naprawdę mam ochotę na kebaba.
- Dobrze, a więc będzie kebab- jak powiedział tak też uczynił, chwilę później konsumujemy już " zdrowe danie".
Po zjedzonym posiłku udajemy się na spacer po rynku. Gdy jesteśmy mniej więcej na środku placu podbiega w naszą stronę dwóch chłopaków i wystrzela w nas konfetti w kształcie płatków róż.
- Tego jeszcze nie grali, deszcz różany- mówię spoglądając na opadajace płatki. - Kamil?- wyduszam z siebie, gdy przechodnie zaczynają się zatrzymywać. Nagle kilka kroków do przodu robi kilka dziewczyn z kartkami, z kartkami które tworzą napis: WYJDZIESZ ZA MNIE?
Jestem w takim szoku że nie wierzę w to co widzę. Po chwili pojawia się i On z pierścionkiem. Z moich oczu zaczynają płynąć łzy, łzy szczęścia.
- Zostaniesz moją żoną? - pyta podając na jedno kolano przede mną.
- T...ak- wyduszam z siebie na co rozlegają się brawa. Kamil wyjmuje pierścionek z pudełeczka po czym wsuwa mi go na palec. Następnie podnosi mnie i kręci woku własnej osi.
- Kocham Cię ślicznotko- szapta trzymając mnie w swoich ramionach.
- Nawet jak Cię nie pamiętam?
- Nawet jak mnie nie pamiętasz- odpowiada po czym łączymy nasze usta w namietnym pocałunku.
Wiesz jaki jest dziś dzień?- pyta odkładają mnie na wózek.
- Niedziela.
- 8 marca. Zapamiętaj sobie tę datę.
- Dlaczego? Co w niej jest takiego magicznego?
- Od teraz należysz do mnie, to oczywiście działa w dwie strony. Będziemy wracać tutaj ósmego dnia każdego miesiąca, przez równy rok.
- Rok? Rok to dwanaście miesięcy, a co potem?
- Za dwanaście miesięcy przyjdziesz tutaj sama...
- O czym Ty mówisz? Niczego nie rozumiem. A co z Tobą?
- Spokojnie, będę Ci oczywiście towarzyszył. Za dwanaście miesięcy przyjdziesz już na własnych nogach.
- Ehh... Kamil ja nie będę chodzić, lekarze mi to pow...- chłopak kładzie palec na moich ustach.
- Będziesz. Oczywiście, że będziesz. Potrzebny jest tylko lekarz który Cię zoperuje, ale tym się nie martw ja się wszystkim zajmę. Wracamy?
- Wracamy- odpowiadam. Szkoda mi Kamila myśli że będę chodzić, ale ja wiem swoje. Wiem, że jestem skazana na wózek.
Czterdzieści minut później docieramy pod kawiarnie w której byliśmy umówieni, żegnamy się i odchodzimy w swoją stronę. Kwadrans później jestem już w domu.
- Julia, dziecko gdzie Ty byłaś? Dzwoniliśmy do Ciebie milion razy- mówi mama witajac mnie już od progu.
- Byłam z Kamilem. Wyciszyłam telefon przepraszam.
- Sześć godzin?- dopytuje moja siostra.
- Sami mnie do niego wysłaliście- rzekne.
- Wysłaliśmy, ale miałaś zobaczyć jak się czuje i wrócić.
- Po pierwsze to musiałam spędzić z nim trochę czasu aby nie nabrał podejrzeń a po drugie...
- A po drugie?- pytają wszyscy na raz.
- Tato, jest sprawa- mówię patrząc jak na jego twarzy pojawia się strach.
- Jaka?
- Ten twój uciekinier kazał Cię pozdrowić i powiedzieć, że jeszcze trochę Ci krwi napsuje. Bo wiesz będzie twoim zięciem.
- Coo?- dopytuje.
- Kamil mi się oświadczył- oznajmiam pokazując na pierścionek na palcu.

Powiedzieć teraz szczerze jak na spowiedzi. Kto spodziewał się zaręczyn??

I. Zanim się pojawiłaś || Poczciwy KrzychuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz