64. Ja nie mam nic przeciwko...

167 17 8
                                    

Pov Krzychu:

Od mojego rozstania z Julią minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie bólu i cierpienia skrywanego w sobie za sztucznym uśmiechem. Zero chęci do jedzenia, spania. Nie potrafię już nawet płakać.
Wsiadam do samochodu i jadę do szpitala, dziś w końcu pozbędę się gipsu z lewej ręki. Po dotarciu na miejsce pielęgniarka prowadzi mnie do gabinetu zabiegowego. Chwilę później przychodzi mój nie doszły teść. Zawsze trafiam na niego. Mógłbym spytać dlaczego, ale wiem że mężczyzna jest ordynatorem...
- Dzień dobry- wita się ze mną.
- Nie powiedziałbym że dobry. Dawno nie miałem dobrego dnia- odpowiadam zamykając nasze dłonie w uścisku.
- Wszystko się jeszcze ułoży, ułożysz sobie życie na nowo.
- Myśli Pan, że to takie proste? Zostawiła mnie z dnia na dzień bez żadnego słowa wyjaśnienia, czekałem na jej powrót dwa lata a gdy wróciła zabawiła się mną, zmieszała z błotem i zniszczyła. Nigdy nie będzie już dobrze, nigdy nie będę tym samym Kamilem.
- Wiem, że cierpisz. Gdybym mógł wziąć twój ból na siebie, zrobiłbym to.
- Wystarczy, że zdejmie mi Pan ten gips z ręki, z resztą poradzę sobie sam. Nikt za mnie nie przeżyje życia.
- Masz rację. Jakie masz plany?- pyta. Naprawdę go to obchodzi, czy chce być miły po tym jak skrzywdziła mnie jego córka?
- Nic specjalnego. Wstąpię do seminarium- mówię z grobową miną na co mężczyzna odrazu podnosi głowę i wbija we mnie swój wzrok.
- Mówisz poważnie czy mnie wkręcasz?
- Poważnie. W seminarium nie łamią serc i nie porzucają z dnia na dzień.
- Nie widzę Cię w tym.
- W czym? W sutannie?
- Ooo. Dokładnie- odpowiada. Wyciągam telefon z kieszeni spodni i wchodzę w galerię, odnajduje interesujące mnie zdjęcie po czym pokazuje mężczyźnie.
- Dam Ci radę. Nie idź w tym kierunku- nie wytrzymuje długo, wybucham śmiechem.
- Jeszcze aż tak źle ze mną nie jest. Udusiłbym się w tych koszulach, wolę dres...
- Kamień z serca.
- Ale co do sutanny, to Janek chciałby się z Panem spotkać.
- Brat? Coś się stało?
- Chodzi chyba o Julię.
- O Julkę? Pewnie o operację...
- Jeśli o mnie chodzi ja nie mam z tym żadnego problemu, Janek może pomóc Pana córce. Jeśli w jakiś sposób uda się Panu ją namówić.
- Chciałbym aby chodziła, marzę o tym. Ale od waszego rozstania Julia zamknęła się w sobie. Żyje własnym świecie do którego nie potrafimy dotrzeć. Zapisaliśmy ją do psychologa, niestety na żadną wizytę się nie wstawiła.
- Nie zostawiłem jej z przyjemności tylko z rozsądku. Ja zakochałem się w zupełnie innej dziewczynie to nie jest ta Julka.
- Wiem, ja również nie poznaje własnego dziecka- odpowiada puszczając mnie wolno, moja ręka w końcu jest wolna.
- Jak nowa. Dziękuję.
- Taka praca- żegnam się z doktorem i opuszczam szpital lecz po chwili do niego wracam.
- To jest numer do mojego brata, niech Pan zadzwoni.
- Zadzwonię, dziękuję.
- Do widzenia
- Do widzenia.





Co sądzicie o rozdziale?

Czy waszym zdaniem brat Kamila powinien pomóc Julce czy odpuścić?

I. Zanim się pojawiłaś || Poczciwy KrzychuWhere stories live. Discover now