XVIII

17.6K 1.8K 278
                                    

Cała noc zeszła Dianie na zastanawianiu się, czemu Riddle tak bardzo się przeraził, że jej matka mu coś o nim powiedzieć. To oznaczało, że miał sekret...A ona miała zamiar dowiedzieć się, skąd on mógł w ogóle znać jej rodzicielkę.

Diana wiedziała, że tu książki jej nie
pomogą, zresztą nie było na to czasu. Ona musiała mieć informacje tu i teraz, z dobrego źródła. On jej nie powie, jego "goryle" nie wiedzieli...A zatem został jej Slughorn.

Tom, jak pilny uczeń, którym był, już dawno odrobił swoją pracę domową na temat Diany. Wiedział o niej naprawdę wiele, w zasadzie niemal wszystko, co mogłoby mu się przydać przy rozważaniu, czy ją wtajemniczyć.

Była czystej krwi, to wiedział od Avery'ego. Swoje pochodzenie wyśpiewała mu sama - o ironio, oboje urodzili się w stolicy, choć on tego faktu nienawidził. Gdyby znalazł się w jakiejś magicznej miejscowości, to zapewne nie musiałby wychowywać z mugolami. Diana była jedynaczką i mieszkała tylko z ojcem, to poniekąd też powiedziała mu sama. Najlepsza była z zaklęć, to wiedział każdy w ich klasie. Legilimencja i oklumencja opanowane do perfekcji...To chyba były jej najwiękeze atuty, takie, które Riddle uznawał za najbardziej przydatne.

Żaden z jego dotychczasowych popleczników nie został przyjęty dla inteligencji czy umiejętności, a dlatego, że byli na tyle podatni na manipulację, że bezproblemowo się go słuchali. Diana taka nie była - to z tego powodu Riddle potrzebował mieć innej gwarancji, że będzie lojalna. Według niego w tej sytuacji nie istniało lepsze rozwiązanie niż pakt krwi.

Minęło kilka dni i Diana od samego rana planowała wizytę u Slughorna. Wiedziała, że będzie musiała wszystko dobrze rozegrać, jeśli chciała poznać jakieś konkretne fakty.

Tamtego dnia na historii magii, na której profesor Binns w ogóle nie zwracał uwagi na klasę i raczej nikt go też nie słuchał, zapatrzyła się na Riddle'a, tę osobę, która jej w zaledwie miesiąc tyle namieszała w głowie.

Przyjrzała się mu, siedzącemu w pierwszej ławce i chyba jedynemu, który słuchał nauczyciela. Alabastrowa cera, żuchwa naprawdę jak spod dłuta, a każdy kosmyk kruczoczarnych włosów zdawał się idealnie układać na jego głowie. Diana była w stanie zrozumieć to, że po samym wyglądzie dało się dla niego oszaleć. Choć ona sama nigdy wcześniej nie interesowała się nim bardziej, niż to było konieczne. Ale te wszystkie dziewczyny za nim szalały, bo go nie znały; nie znały tego, co pod tą rzeźbą się kryło, nie wiedziały, że w środku kiełkuje nasiono zła.

- Ktoś tu się zagapił na Toma...

Z zamyślenia wyrwał Dianę głos siedzącej obok niej Joan. Poirytowana brunetka odwróciła wzrok od chłopaka i popatrzyła na przyjaciółkę.

- Zajmij się Averym, co, Joan? - odgryzła się Diana, poprawiając swoje usadowienie. Szatynka odrzuciła tylko swoje długie włosy i uśmiechnęła się triumfalnie.

- Twoja reakcja tylko potwierdza moje słowa.

Diana nie odezwała się. Joan nie rozumiała przecież sytuacji - nie wiedziała nic o rozmowie brunetki z Tomem kilka nocy wcześniej, nie miała pojęcia, że chłopak chciał zawrzeć z jej przyjaciółką umowę, która wiązała do końca życia. Diana była pewna, że szatynka by zaprotestowała przeciwko nielegalnej procedurze - ale ona nie rozumiała tego, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Rodzina Joan była w końcu zamożna i kochająca się, jej rodzice nieba by jej uchylili i spędzali z nią cały czas, a dziewczynie jak dotąd nie zmarł żaden krewny. Diana miała tylko ojca, rzadko ciotkę, a jego i tak prawie w ogóle nie było.

Joan rzeczywiście sama przeniosła wzrok na Avery'ego i uśmiechnęła się. Siedząca obok brunetka zastanawiała się tylko, jaka będzie reakcja tamtej, gdy któregoś dnia w końcu dowie się, że "towarzystwo" Riddle'a, do którego blondyn należał, tępiło szlamy i mugoli w ogóle - w końcu tak bardzo tego nie popierała...

Po lekcjach Diana odniosła swoje rzeczy do dormitorium, odczekała tam chwilę (czytając dziennik matki, który studiowała każdego dnia od swoich urodzin), a potem ruszyła do klasy Slughorna. Wiedziała, że tamtego dnia miał lekcje dłużej, niż ona, dlatego szła tam kilka minut przed ich zakończeniem.

Miała wszystko dokładnie zaplanowane. Nie mogło się nie udać - no chyba, że pojawiłby się tam sam Tom Riddle, co wcale by jej nie zdziwiło.

Klasę od eliksirów opuszczała zgraja pierwszorocznych Krukonów i Puchonów, a Diana czekała z niecierpliwością, by każdy z nich już odszedł. Gdy ostatni, nieco wystraszony wzrokiem starszej Ślizgonki uczeń Hufflepuffu wybiegł z pomieszczenia, dopiero wtedy dziewczyna sama weszła do środka.

- Dzień dobry, profesorze - powiedziała z uśmiechem, stając w wejściu, skąd widziała Slughorna schylającego się przy swoim biurku.

- O, witam, panno Wharflock, co panią sprowadza? - zapytał najwyraźniej pozytywnie zaskoczony nauczyciel.

- Przechodziłam i pomyślałam, że panu pomogę, widzę, że ci pierwszoroczniacy zostawili wielki bałagan... - powiedziała dziewczyna, rozglądając się po pomieszczeniu.

- No tak, tak bywa... - odparł, samemu przyjrzywszy się rozwalonym składnikom na regale. - Wzorowy z ciebie prefekt. Proszę, wejdź.

Diana wiedziała już, że wygrała. Weszła do klasy, zamykając za sobą drzwi, po czym podeszła do półki.

- Dziwne, spodziewałam się, że zastanę tu też Toma... - powiedziała, rozpoczynając podnoszenie wszystkich przewróconych słoików i innych pojemników. Nie miała czasu na cackanie się - od razu przeszła do rzeczy.

- Och, Tom nie raz tu przychodzi pomóc, to prawda - odparł Slughorn, sprawdzając jakieś papiery przy swoim biurku. - Oboje jesteście moimi najzdolniejszymi uczniami...Fenomenalne, zwłaszcza, że Tom miał tak trudne dzieciństwo, biedny chłopak...To wielka radość, że jest teraz taki zdolny.

To jest zbyt proste.

- Co ma pan na myśli? - zapytała Diana z niemałym zaciekawieniem. - Jeśli mogę wiedzieć, oczywiście...Z Tomem poznałam się bliżej dopiero w tym roku i nie chciałabym, no nie wiem...Palnąć czegoś, co mogłoby go urazić... - mówiła dziewczyna, udając niepewną, speszoną nastolatkę.

Slughorn westchnął i uniósł wzrok znad swoich papierów.

- To musi pozostać między nami, panno Wharflock. Wierzę, że jest pani zaufaną uczennicą...

- Oczywiście - zapewniła go Diana z uśmiechem.

Jak odbieranie dziecku lizaka. Za proste.

- Tom niestety stracił swoją matkę, to była wielka tragedia...

O kurczę.

- Och, jak dobrze, że pan mi to powiedział! - krzyknęła od razu Diana, udając przerażoną. - Ja już prawie palnęłam głupstwo...To dlatego tak bardzo nie chciał o tym rozmawiać...

- Tak, tak...Tom musiał wychować się w sierocińcu, aż profesor Dumbledore nie zabrał go stamtąd do Hogwartu - mówił Slughorn, a Diana nie potrafiła w to uwierzyć. Wielki Riddle tak po prostu mieszkał w przytułku? Niemożliwe...

- Ojeju, tak mi przykro... - powiedziała "smutna" Diana.

- A propos, pamiętacie z Tomem o listopadowym bankiecie, prawda? Jeszcze ponad miesiąc, ale musicie być dobrze przygotowani - zapytał nagle Slughorn, a ręka Diany ze słoikiem z krwią salamandry zawisła w powietrzu. Kompletnie o tym zapomniała.

- Naturalnie, profesorze - skłamała szybko dziewczyna.

Zaraz po tym Slughorn stwierdził, że w sumie zaraz pewnie przyjdzie ktoś na szlaban, więc ta osoba się tym zajmie, a ona powinna już iść na obiad. Ślizgonce nie do końca się to podobało, ale wiedziała, że lepiej nie kłócić się z nauczycielem, by nadal mieć jego zaufanie.

Diana wyszła z klasy z głową buzującą jej od myśli. Nie dowiedziała się wiele, ale jak cenne były te informacje...A więc Riddle też nie miał matki? Przerażało ją to, jak wiele miała z nim wspólnego. Przez tę wiadomość chłopak nagle wydał się jej o wiele bliższy, niż kiedykolwiek...

Pact With The Devil • Tom RiddleWhere stories live. Discover now