Święta z Tomem nie mogły być zwyczajne. Zamiast w świąteczny poranek obudzić się z uśmiechem na twarzy, gotowy wyszukiwać prezentów, Riddle już przy śniadaniu dał Dianie do zrozumienia, że miał inne plany.
- Powinniśmy poćwiczyć pojedynkowanie się - oznajmił sucho, magią rozprowadzając masło po swoim toście.
Powiedział to nagle i znikąd, przez co Diana uniosła zaskoczony wzrok znad swojego śniadania. Jej pierwsza myśl była taka, że rzucenie na siebie złowrogich zaklęć, a tym samym osłabienie się, mogłoby być dla Toma tylko pretekstem do "wyleczenia", a tym samym obejściem zasad, jakie ona na niego nałożyła. Jeśli tak, nie zamierzała się na to zgodzić.
- Jak chcesz to zrobić? - zapytała zdumiona. - Nie możemy sobie nawet wzajemnie wytrącić różdżek z dłoni.
- Nie musimy się ranić - odparł chłopak takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Oboje znamy zaklęcia. Tu chodzi o szybkość reakcji, gotowość bronienia się, odrzucania złowrogich zaklęć i zaskakiwania przeciwnika. Możemy rzucać Aguamenti. Kto pozostanie suchy, wygrywa.
Zaintrygowanie wymalowało się na twarzy Diany. Plan chłopaka brzmiał całkiem sensownie, dawał też szansę na łatwe sprawdzenie, kto tak naprawdę był silniejszy. Ślizgońska ambicja nie pozwalała jej nawet pomyśleć o wycofaniu się.
- Dobrze - powiedziała, uśmiechając się triumfalnie. - Ale zwycięzca musi coś wygrać, inaczej nie ma zabawy. Propozycje?
Tom zaśmiał się kpiąco.
- Przecież tego pożałujesz.
- Nie możesz mi nic zrobić, więc na pewno nie - wycedziła Diana, nachylając się w jego stronę. - Chyba, że to ty się boisz? - zapytała, bawiąc się kosmykiem swoich włosów.
Mina Toma od razu mu zrzedła. Nie znosił, gdy tak go podchodziła.
- Zwycięzca zdobywa co tylko chce od drugiej osoby - odparł bez chwili zawahania grobowym tonem.
- Stoi, ale to musi być coś, co da się zrealizować jeszcze dzisiaj - odparła Diana, podwijając długie rękawy błękitnej koszuli nocnej, po czym w jej głowie narodził się pewien diabelski pomysł, który przerażał nawet trochę ją samą. - Ale ustalmy... Wszystkie chwyty dozwolone, tak długo, jak się nie zranimy?
Wtedy to Tom wyglądał na zaintrygowanego. Był jednak tak pewny swojego zwycięstwa, że chętnie się na to zgodził.
- Oby i ta decyzja nie okazała się dla ciebie zgubna - odpowiedział z satysfakcją.
- Oj, nie martw się o mnie, Tommy. - Diana wręcz wygruchotała tamte słowa, wstając i poprawiając swoje włosy. Jej koszula podniosła się wtedy niebezpiecznie za wysoko, kierując wzrok chłopaka na nieodpowiednie części jej ciała. Chwilę zajęło mu, żeby się opamiętać - pożądaniu raz zaspokojonemu trudno było się od tego odzwyczaić. Riddle nie chciał jej jednak ponad wszystko dawać satysfakcji, starał się więc siebie kontrolować.
Diana machnęła ręką, by za pomocą magii wrzucić swoje naczynia do zlewu. Dzięki Tomowi rzucanie zaklęć bez różdżki szło jej znacznie lepiej, choć wciąż się w tym szkoliła.
- To jak? Idziemy? - zapytała, machając dłonią nad zlewem, by naczynia same się zmyły. Po tym wspięła się na palce, by otworzyć szafkę nad nim, co kolejny raz uniosło jej koszulę nieco za wysoko, zwłaszcza, że nie miała pod nią nic. Nie widziała tego, ale Riddle przełknął ślinę za jej plecami.
- Idziemy - odparł i wyszedł pospiesznie, nie dając jej nawet szansy na odpowiedź. Zdumiona Diana za pomocą różdżki zmieniła ubranie na sweter i spodnie, po czym podążyła za nim na zewnątrz.
Tom roztopił spory prostokąt śniegu obok domu, by dać im miejsce na swobodne poruszanie się w trakcie pojedynku. Diana już chciała ustawić się na jednym z krańców tamtego pola, gdy chłopak złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Nie ma tak, Wharflock. Wedle zasad - warknął, na co dziewczyna przewróciła oczami, po czym uśmiechnęła się perfidnie.
- Jak sobie życzysz - odparła z przesadzoną słodyczą, a wtedy ją puścił. Ustawili się kilkadziesiąt centymetrów od siebie, by zacząć pojedynek zgodnie z procedurami, których Tom tak bardzo pragnął.
Unieśli swoje różdżki tuż przed swoje nosy, następnie odrzucili ręce na bok, wreszcie ukłonili się, choć przy tyn nie spuszczali z siebie oczu. Po tym odeszli na przeciwne końce pola i nawet nie ustawili się do walki: przeciwnie, rozpoczęli pojedynek na spojrzenia, jakby chcąc sprowokować drugą osobę do pierwszego kroku. Dianie wydawało się, że słyszała każdą kroplę krwi pulsującą w jej żyłach.
Ostatecznie Tom nie wytrzymał; zaatakował pierwszy, co Diana natychmiast odbiła. Była tak zdeterminowana, jak nigdy wcześniej w życiu i walczyła, żeby zabić - czy też w tamtym przypadku, zmoczyć go.
Oboje jednak dawali z siebie wszystko, przestając zważać nawet na pole i wbiegając na śnieg, zbliżając się do siebie i oddalając co kilka chwil. To trwało kilka długich, męczących minut, a żadne z nich nie dawało za wygraną, choć Diana czuła w pewnym momencie, że słabnie. Obawiała się, że jej ręka za moment odmówi jej posłuszeństwa, a przecież przegrana nie wchodziła wtedy w grę.
Dziewczyna zdecydowała się na zagranie poniżej pasa. Doprowadziła do już któregoś z kolei momentu, gdy oboje na moment przestali i znowu zaczęli się w siebie wpatrywać, a wtedy postanowiła wykorzystać jego słabość, którą znała najlepiej.
Siebie samą.
- Evanesco. - Jej szept wystarczył, by jej sweter zniknął bezpowrotnie. Na taki ruch nawet Tom nie był przygotowany; jego naturalne instynkty go zawiodły - zamarł na moment niczym posąg, a Diana natychmiast wykorzystała jego chwilę zawahania, posyłając strumień wody prosto w jego twarz. Zanim oboje się zorientowali, było po walce.
Dziewczyna czuła się tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy wcześniej. Różdżką przywróciła sweter na siebie, a następnie z radości deportowała się tuż obok Toma. On, z twarzą i częścią włosów ociekających wodą, wpatrywał się w nią z taką złością, jakiej jeszcze nie widziała. Gdyby nie pakt, prawdopodobnie straciłaby swoje życie.
- Wygrałam, kochany - powiedziała Diana, wybitnie zadowolona z siebie, wycierając wodę z jego twarzy własną dłonią. Tom w furii wykonał krok w tył, by nie mogła go dotknąć.
- Ten krok nie miał sensu - warknął, rozbawiając Dianę jeszcze bardziej.
- Umówiliśmy się, że wszystko dozwolone. - Wzruszyła ramionami.
- Nie wykorzystasz go w prawdziwej walce - syknął, bo duma nie pozwalała mu się poddać.
- Skąd wiesz? - zapytała, śmiejąc mu się w twarz, trzymając różdżkę w obu rękach.
- Zakazuję ci - burknął stanowczo, na co Diana uniosła jedną rękę w geście poddania się.
- Nie martw się, to tylko dla ciebie - szepnęła, wciąż się uśmiechając. Wiedziała, że nigdy nie da mu o tym zapomnieć.
Wściekłość nie opuszczała Toma ani na moment. Nie potrafił uwierzyć, że tak się rozproszył, że dał jej się podejść, nie dopuszczał nawet do siebie myśli, że zaślepiło go jeho własne ego i żądza. Ze złości agresywnie machnął różdżką w jej kierunku, tym samym też chlapiąc wodą na twarz dziewczyny.
- No jak - Diana wypluła trochę wody na śnieg - duże dziecko.
- Lepiej dobrze się zastanów, co teraz powiesz - zagroził, wiedząc, że nie zapomniała o ich układzie. Diana miała ochotę skakać ze szczęścia, lecz powstrzymała się i zamiast tego zarzuciła mu ręce na szyję. Chciała mu ostatni raz dać do zrozumienia, że nie mógł nią pomiatać, nawet jeśli była w nim ślepo zakochana.
- Dziś są święta, więc będę dla ciebie łagodna, spokojnie - powiedziała, wpatrując mu się w oczy, które wciąż płonęły ze złości. Nie chciała za wiele, bo jego mina i tamto zwycięstwo były dla niej tak naprawdę wystarczającą nagrodą.
- Najpierw mnie pocałuj... A wieczorem zrobisz kolację.
- Jedno - syknął w odpowiedzi tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie wiedział nawet, które polecenie było dla niego wtedy bardziej upokarzające. Dziewczyna przewróciła oczami, a następnie wskazała palcem na swoje usta.
- No to do roboty.