Trochę zmieniam czas z tym w HP, ale reszty fabuły sztywno się trzymam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie 😓
PS Zapamiętajcie tę minę na gifie ⬆️~
- Dia, nie poznaję cię.
Następnego dnia Diana po raz pierwszy w życiu spędziła prawie pół godziny na nakładaniu i poprawianiu makijażu. Siedziała przed lustrem w dormitorium i upewniała się, że wszystko było w porządku, podczas gdy jej przyjaciółka patrzyła na nią wielkimi oczami.
- Nawet mnie nie denerwuj, Joan, chociaż ty. Wystarczy, że te dwa sępy tu przed chwilą były - syknęła Diana, nie odrywając wzroku od lustra i wzdrygając się na myśl o Dove i Serenie: one też nie mogły się napatrzeć i nadziwić, a przy okazji naszydzić.
- Ale co cię wzięło? - pytała wciąż zaskoczona Joan, siadając na łóżku za Dianą. - Ja wiem, że jest to całe przyjęcie u Slughorna, ale aż tak to ty się nigdy...
- Mam coś do udowodnienia jednemu bałwanowi - przerwała jej zdenerwowana Diana. Joan uśmiechnęła się znacząco.
- A, to ja już rozumiem... Kurczę, wy z Riddlem więcej się kłócicie niż godzicie.
- I nie zanosi się na to, żeby to się zmieniło. - Diana wstała, a następnie podeszła do swojego łóżka, na którym rozłożyła swoją szatę wyjściową, a właściwie bardziej suknię. Miała zrobiony makijaż, a także fryzurę (znalazła zaklęcie upinające włosy w estetycznego koka na dole), więc pozostało jej tylko się ubrać...
- Ładnie ci w tych włosach - stwierdziła Joan. - A ta suknia to w ogóle cudo.
Z tym Diana musiała się zgodzić - suknia była piękna. Ni czarna, ni granatowa, błyszczała delikatnie na górze, szczególnie przy niewielkim dekolcie. Miała długie rękawy, które idealnie zasłaniały i oparzenia Diany, i jej znak na lewym przedramieniu - inaczej nigdy by jej nie ubrała. Suknia nie była rozłożysta, ale sięgała do ziemi i wyglądała bardzo elegancko.
Diana podniosła ją i poszła przebrać się za parawan znajdujący się w kącie pokoju.
- Tak w ogóle, czemu ty nie idziesz? - zapytała zza zasłony. - Avery podobno był zaproszony.
Joan westchnęła, kładąc się na łóżku.
- Chciałam iść, ale jakoś nie mam nastroju i trochę źle się czuję. Wolę odpocząć, bo w końcu jutro długa podróż do domu. Powiedziałam Arianowi, żeby poszedł sam, jak chce.
Diana pokręciła głową - Joan była tak zupełnie nieświadoma tego wszystkiego... Diana natomiast doskonale wiedziała, że Riddle chciał mieć tam wszystkich swoich pupilków, więc Avery nie miał wybotu - musiał się zjawić.
Kiedy Diana wyszła zza parawanu już w sukience, Joan podniosła się gwałtownie, zakrywając usta w zaskoczeniu.
- Wyglądasz obłędnie.
Ślizgonka uśmiechnęła się triumfalnie, ostatecznie poprawiając ułożenie sukienki.
- Bardzo dobrze - powiedziała, wciąż myśląc tylko o tym, żeby zagrać Tomowi na nosie. - Idę. Przynieść ci coś?
- Jak zdołasz zabrać Slughornowi parę lukrecjowych różdżek, to chętnie.
- Załatwione - odparła Diana i ruszyła do wyjścia.
Tym razem, ku jej zdziwieniu, Tom poczekał na nią w pokoju wspólnym. Zobaczył ją dosyć prędko, a Diana śmiała twierdzić po jego spojrzeniu, że początkowo jej nawet nie poznał.
- Postarałam się, jak widzisz - powiedziała z triumfalnym uśmiechem, zakładając ręce i stając obok niego. Choć Tom nie skomentował jej wyglądu, wszystko było w jego oczach - Riddle, czy nie Riddle, każdy chłopak na takie rzeczy reagował tak samo.
Po tym ruszyli wspólnie do gabinetu Slughorna. Nie był on za wielki, więc goście byli w nim trochę mocno ściśnięci, za to został pięknie świątecznie udekorowany między innymi ogromną choinką i wróżkowymi światełkami. Nie dało się nie zauważyć, że wśrod obecnych przeważali chłopcy - Diana pomyślała, że poza Tomem żaden inny chłopak nie zabrał kogoś ze sobą.
Na przyjęciu dziewczyna pilnowała się tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet gdy nikt na nich nie patrzył, nie posyłała Tomowi nawet pół niemiłego spojrzenia. Uśmiechała się, przytulała, kiedy było trzeba, a Slughorna traktowała niczym króla i o mało się przed nim nie kłaniała - a to wszystko, by tylko zdenerwować Toma.
Osiągnęła jednak przeciwny efekt, taki, o który mu od początku chodziło. Riddle był nawet pod wrażeniem, ale oczywiście jej o tym nie powiedział.
Pod koniec przyjęcia Dianę bolały policzki od ciągłego uśmiechania się. Wśród gości obecni pozostali tylko ona, Tom i jego, jak dziewczyna ich określała, pupile. Wszyscy zasiedli przy jednym stole ze Slughornem, gdzie toczyła się sztucznie uprzejma konwersacja. Diana ograniczyła swój udział w niej do przytakiwaniu Tomowi i okazjonalnym, delikatnym przytulaniu się do niego z boku - wszystko po to, by Slughorn wierzył w ich bezgraniczną miłość.
- Profesorze, czy to prawda, że profesor Merrythought odchodzi na emeryturę? - zapytał nagle Tom, by zagaić rozmowę.
- Tom, Tom, nawet gdybym wiedział, tobym ci nie powiedział - powiedział rozbawiony Slughorn, machając grożąco palcem w jego stronę. - Muszę powiedzieć, że chciałbym wiedzieć, skąd bierzesz swoje informacje, chłopcze; wiesz więcej niż połowa nauczycieli.
Riddle uśmiechnął się; pozostali chłopcy zaśmiali się i posłali mu admirujące spojrzenia. Diana też to zrobiła, choć w duchu doskonale wiedziała, skąd te informacje miał - legilimencją władał przecież bezbłędnie, o czym miała okazję się już przekonać.
- Z twoją zadziwiającą zdolnością dowiadywania się rzeczy, których nie powinieneś, i z twoim ostrożnym pochlebianiem tym, którzy się liczą - dziękuję ci za ananasa, swoją drogą, masz rację, to mój ulubiony...
Kilku chłopców znowu zachichotało.
- ...Z przekonaniem spodziewam się, że zostaniesz Ministrem Magii za dwadzieścia lat. Za piętnaście, jeśli wciąż będziesz wysyłał mi ananasa. Mam doskonałe kontakty w Ministerstwie.
Tom znowu się uśmiechnął, pozostali znowu się zaśmiali. Diana przytuliła się do niego delikatnie, niby tak dumna z możliwości jej chłopaka. Dla wiarygodności Riddle wymienił z nią nawet spojrzenia.
- Wątpię, że polityka do mnie pasuje, profesorze - powiedział, gdy chichoty ucichły. - Nie mam odpowiedniego pochodzenia, na przykład.
Na te słowa Diana nie potrafiła powstrzymać się od perfidnego uśmieszku.
Dziedzic Slytherina? Och, oczywiście, co za marne pochodzenie...
- Nonsens - powiedział Slughorn od razu - widać, że pochodzisz z przyzowitej rodziny czarodziejów, zważając na te twoje umiejętności. Nie, ty daleko zajdziesz, Tom, jeszcze nigdy się nie pomyliłem co do uczniów.
Złoty zegarek stojący na biurku Slughorna gdzieś za nim zadzwonił nagle. Profesor spojrzał na niego i prawie podskoczył z fioletowej pufy, na której trzymał nogi.
- Dobry Boże, to już ten czas? Idźcie już lepiej, chłopcy... - tu zorientował się, że nie byli tam jednak sami chłopcy. - I panna Wharflock. Idźcie, albo wszyscy będziemy mieli kłopoty. Lestrange, na jutro chcę twoje wypracowanie ostatecznie albo szlaban. To samo tyczy się ciebie, Avery.
Wszyscy chłopcy, poza Tomem, powoli zaczęli wychodzić, ale Diana, zgodnie z instrukcjami, trochę się ociągała. Riddle już chciał coś jej przekazać za pomocą legilimencji, ale dziewczyna sama wpadła na lepszy pomysł niż on.
- Dobrej nocy, profesorze. I wesołych świąt - powiedziała, podchodząc do drzwi powoli. Udała zaskoczenie z powodu, że Tom nie idzie za nią i zapytała pospiesznie:
- Tom, idziesz?
- Uwijaj się, Tom, lepiej, żebyś nie został złapany poza dormitorium, jeszcze jako prefekt... - zachęcił Slughorn, ale Riddle nie ruszył się nawet o cal.
- Profesorze, chciałem o coś zapytać - powiedział, zakładając ręce za siebie.
- Pytaj więc, mój drogi, pytaj... - rzucił Slughorn, układając coś na swoim biurku.
- W takim razie ja już pójdę - powiedziała Ślizgonka i już miała wyjść, gdy chłopak się do niej zwrócił:
- Nie, Diana. Zaczekaj na mnie, lepiej, żebyś nie chodziła sama w ciemnościach.
Powiedział to takim tonem, że przez moment dziewczyna była nawet skłonna uwierzyć w jego prawdomówność. Slughorn uwierzył.
- Och, jaki z ciebie dżentelmen, Tom - powiedział wciąż stojący do nich tyłem nauczyciel.
Riddle skinął delikatnie głową w jej kierunku, dając jej tym samym zielone światło.
- Dobrze, zaczekam - powiedziała Diana i wyszła, zamykając za sobą drzwi, ale zostawiając minimalną szparkę, przez którą mogła podsłuchać ich rozmowę. Nie była pewna, ile Tom będzie jej chciał z tego przekazać.
- Profesorze, zastanawiałem się, co pan wie o... O horkruksach?
Diana wstrzymała oddech, gdy usłyszała te słowa. Stało się, zrobił to. Teraz wszystko zależało od tego, jak zareaguje Slughorn.
- Projekt na obronę przed czarną magią, prawda?
- Nie do końca, profesorze. Wpadłem na to określenie przy czytaniu i nie zrozumiałem go w pełni.
Choć dziewczyna nie mogła widzieć Toma, dobrze znała ten ton i minę, która mu towarzyszyła. To był ten ton, którym pięknie potrafił przekonywać, na który sama już się złapała...
- Nie... Cóż... Trzeba ciężko szukać, by znaleźć w Hogwarcie książkę ze szczegółami na temat horkruksów, Tom. To bardzo, bardzo czarna magia.
- Ale pan oczywiście wie o nich wszystko, profesorze? Znaczy, czarodziej jak pan... Przepraszam, znaczy, jeśli pan nie może mi powiedzieć, oczywiście... Po prostu wiedziałem, że jeżeli ktoś mógłby mi powiedzieć, to pan... Zatem pomyślałem, że spytam...
Diabeł, nikt inny. Nikt inny nie potrafi tak grać.
- Cóż... Cóż, nie zaboli dać ci trochę ogólnych informacji, oczywiście. Tylko po to, żebyś zrozumiał ten termin. Horkruks to słowo określające obiekt, w którym osoba ukryła część swojej duszy.
- Tak... Ale nie do końca rozumiem, jak to działa, profesorze.
Wtedy drzwi delikatnie się odsunęły, co niestety Slughorn zauważył i zamknął je za pomocą swojej różdżki. Diana przeklnęła pod nosem, bo już nic nie mogła usłyszeć, ale ponowne otworzenie drzwi było zbyt ryzykowne.
Dziewczyna spędziła więc następne kilka krótkich minut oparta o ścianę przy gabinecie Slughorna. Gdy Tom wyszedł, podskoczyła wręcz i od razu zapytała:
- I jak? Masz, co chciałeś?
Tom spojrzał na nią tak, jakby wyzywał ją na podważenie powodzenia jego misji. Diana znała odpowiedź.
- Och, no oczywiście - powiedziała sarkastycznie, ale uśmiechając się i ramię w ramię wróciła z Tomem do pokoju wspólnego Slytherinu.