LXXIV

14.2K 1.5K 778
                                    

- Masz zamiar tu jeszcze siedzieć? - zapytał Tom z pretensją, przerywając Dianie oględziny jej nowego, ulepszonego znaku.

- Owszem - odparła dziewczyna pewnie, ani na moment nie tracąc uśmiechu. - Przypominam ci, że ten pokój jest dla wszystkich. Ale skoro ci tak bardzo przeszkadzam... - dodała nagle i wstała z zamiarem zmiany miejsca.

Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, Tom złapał ją za rękę, zanim mogłaby wykonać choćby krok i silnym ruchem pociągnął ją tak, że znowu siedziała obok niego. Diana popatrzyła na Ślizgona wielkimi oczami, ale po chwili stwierdziła, że tamtej nocy działy się już tak niezwykłe rzeczy, że powinna przestać się dziwić. Uśmiechnęła się więc ponownie, mówiąc:

- Czyli nie?

Tom siedział tam i sam zastanawiał się, co go opętało. Nie miał pojęcia, czemu zrobił to, co właśnie zrobił. To był impuls, o wiele silniejszy od chęci powiedzenia na głos, że chciał, żeby tam została. A po co? To już wiedział tylko sam Riddle.

- Nie masz prawa nikomu powiedzieć o tym, co tu się dzieje - warknął, co w ogóle nie wzruszyło dziewczyny.

- Nie miałam takiego zamiaru - odparła, spokojnie wracając do podziwiania znaku.

Zapadła chwila ciszy. Diana wciąż patrzyła na znak, natomiast Tom przyglądał się jej wręcz nieświadomie. Ogarniało go coraz więcej niewytłumaczalnych uczuć, wcześniej mu nieznanych i powoli działających mu na zmysły. Fizycznie nie pozwalały mu odwrócić głowy od Ślizgonki, nie pozwalały mu oderwać od niej wzroku, choć tak bardzo tego chciał.

Bokiem Diana doskonale widziała, że oczy Toma wodziły po jej ciele. Postanowiła to wykorzystać i przysunęła się do niego niespodziewanie, by móc mówić mu prosto do ucha.

- To może jednak pójdziemy do tej Komnaty, co? - szepnęła.

- Nie ma takiej potrzeby. Mówiłem ci, co jest teraz priorytetem - odparł Tom z zaskakującą stanowczością, jakby ktoś wybudził go z transu. Powoli zaczynała mu wracać przytomność, a przynajmniej on próbował ją sobie przywrócić.

Diana przewróciła oczami, a następnie założyła ręce. Nie chciała się poddać tak szybko, zwałszcza, że były jej urodziny, a wszystkie znaki na niebie i ziemi kazały jej kontynuować.

- Psujesz zabawę. Chodź ze mne do tej cholernej Komnaty - powiedziała już nie kuszącym, a wręcz rozkazującym tonem. Budziło to wszystkie zmysły Toma, który opanowywał się ostatkami sił. Naprawdę mało brakowało, by stało się coś... Nieodpowiedniego.

- Po co? - burknął, z determinacją na nią nie patrząc. Diana uznała to za objaw jego powolnego pękania.

Uśmiechnęła się delikatnie i ponownie nachyliła w jego kierunku.

- Po co tylko chcesz - wyszeptała. - Wykorzystaj to, to ja mam urodziny, a daję wolną rękę tobie.

Wystarczyło jej jedno spojrzenie na jego oczy. Ślizgonka widziała, że jakaś część niego chciała się zgodzić, że nawet drgnęła mu noga, jakby chciał wstać... Myślała tylko o tym, co jeszcze zrobić, by już doprowadzić go do ostateczności, by wreszcie...

- Nie - warknął nagle Tom, gwałtownie odsuwając ją od siebie, przerywając tym samym planowanie trwające w jej głowie.

Czar chwili prysł w przeciągu kilku sekund. Chłopak wstał, zabrał ze stołu swoją książkę i kompletnie ignorując Dianę, odszedł w kierunku swojego dormitorium. Dziewczynę zaskoczyło to tak bardzo, że przez chwilę nie potrafiła nic z siebie wydusić, a dopiero po zatrzaśnięciu przez niego drzwi dormitorium z wściekłością uderzyła w skórzaną kanapę pięścią.

- Ja cię jeszcze dopadnę, Riddle - syknęła, patrząc w kierunku drzwi do męskich sypialni tak, jakby chciała je przebić wzrokiem. Kilka chwil później wróciła do siebie wściekła i rozgorączkowana; musiała się wachlować, pomimo tego że miała na sobie kusą koszulę nocną i było dosyć zimno.

Sen nie zaszczycił powiek Diany przez większość tamtej nocy, a jednym z powodów tego stanu rzeczy była nie chęć zemsty. Gdy wreszcie ją wymyśliła, powoli zaczynało świtać, a ona dopiero wtedy poczuła się znużona. Zasnęła ostatecznie, w niedzielę pozwalając sobie spać do południa.

Gdy się obudziła, zobaczyła Joan leżącą na swoim łóżku i przeglądającą Czarownicę z szerokim uśmiechem na twarzy.

- No, dzień dobry - powiedziała rozbawiona szatynka, patrząc, jak Diana przeciera oczy. - Widzę, że ktoś nieźle wczoraj zabalował. Dwunasta jedenaście - dodała, wskazując na zegarek stojący na jej szafce nocnej.

Normalnie, Diana była tego pewna, zdenerwowałaby się przez takie słowa, jednak nie tamtego dnia. Perspektywa zemsty na Tomie za ubiegłą noc cieszyła ją tak bardzo, że nic nie było w stanie popsuć jej humoru.

- Tylko raz w życiu stajesz się dorosła, nie? - powiedziała Diana, przeciągając się, lecz jednocześnie uważając na to, by Joan nie zobaczyła znaku na jej przedramieniu.

- Co prawda, to prawda - przyznała dziewczyna, kiwając głową i od niechcenia przerzucając stronę magazynu. - Co robiliście wczoraj z Riddlem?

Chyba raczej czego nie robiliśmy, pomyślała Diana. Nadal była wściekła, sama nie wiedziała, czy bardziej na siebie, że go nie przekonała, czy na niego, że zrobił jej ogromne nadzieje, a nie wyszło z tego nic.

Jakaś część jej przypominała jej: "Ale przecież to Riddle, czego się spodziewałaś?". Ona jednak odganiała te myśli od siebie jak najszybciej potrafiła - już dawno się nauczyła, że przy niej Tom potrafił dać się sprowokować, potrafił odejść od tych swoich żelaznych zasad i być zupełnie innym niż takim, jakim znali go pozostali. Skończyło się, według niej, cackanie się z nim i chowanie. Ona doskonale wiedziała, że mogła z nim pogrywać na jej własnych zasadach, o czym świadczył choćby ten nowy znak.

- Nic takiego - odparła niby niewzruszona, przejeżdżając dłonią przez zmierzwione od snu włosy. - Dał mi te kwiaty.

Joan rzuciła okiem na duży bukiet białych róż, który stał na szafce nocnej Diany, po czym spojrzała z powrotem na magazyn.

- A tak, właśnie widziałam. Postarał się, co?

- Mhm - mruknęła nieprzekonana Diana i nagle przypomniała sobie słowa Toma, który nakazał jej zatrzymać tamte kwiaty. Zastanawiała się, czy powiedział to dla teatrzyku, czy rzeczywiście miało to jakiś głębszy sens. Zdecydowała się tym na razie nie martwić i po prostu zostawić kwiaty tak, jak stały.

Drzwi od dormitorium zaskrzypiały głośno, gdy Diana wyszła stamtąd do pokoju wspólnego, już przebrana i ogarnięta. Rozglądnęła się - zarówno uczucia, jak i wzrok dały jej znać, że Riddle'a tam nie było, weszła więc tam zupełnie pewnie. Spodziewała się, że go tam nie będzie, więc specjalnie jej to nie zdziwiło, zresztą wyjątkowo to nie jego szukała.

Ku jej uciesze, znalazła w pokoju tę osobę, której właśnie potrzebowała, która była częścią planu powstałego w jej głowie. Siedziała w fotelu przy szybach, w pobliżu paru innych uczniów, jednak Diany zupełnie to nie zraziło. Do wybranej osoby podeszła bez żadnego zawahania, z rękami założonymi na piersi i uśmieszkiem na twarzy.

- Hej, Lestrange.

Pact With The Devil • Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz