Hermiona i Gregory⚡

4.2K 39 1
                                    

Pragnąłem stać się kimś wielkim. Chciałem coś znaczyć, pokazać, że potrafię. Zawsze uznawany byłem za przygłupa, a ja chętnie taką osobę grałem. Cieszyło mnie, że ktoś taki jak Malfoy chce mnie za swojego goryla i z przyjemnością broniłem go wraz z Crabbe’m. Mimo czystej krwi mój ród nie był tak prestiżowy jak Draco, więc z ulgą przyjąłem, że jednak ktoś taki się ze mną zadaje. Malfoy traktował nas obojętnie, wywyższał się i dążył tylko do swojego celu, ale tym właśnie mnie fascynował. Jego cechy Ślizgona były tak idealnie doprecyzowane, a ja też chciałem być taki.

Jednak grałem jego kukiełkę, goryla, który go broni. Byłem przygłupem, który z ledwością czyta i podpisuje wypracowanie swoim nazwiskiem. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę zaczytuję się w literaturze. Nikt nie spodziewał się, że kocham pisać. Nikt nie pomyślał, że jestem inteligentny.

Nie doceniono mnie nawet po tym, jak Czarny Pan wygrał. Moja czysta krew i tatuaż na przedramieniu nic dla nikogo nie znaczył, bo etykietka „przygłup” została do mnie przypięta, więc przez jej pryzmat tak na mnie patrzono i traktowano.

A ja byłem ambitny. Wykazywałem się cechami Ślizgona tylko trzeba było je u mnie udoskonalić. Jednak po śmierci Crabbe'a, mojego przyjaciela z dzieciństwa, straciłem jakąkolwiek pasję do czegokolwiek. Obojętne mi było czy zabijam, czy torturuję. Moje uczucia nie grały tutaj roli. To było życie, świat realny.

Nie wierzyłem w czystość krwi. Mój ród popierał tę ideologię, a ja poszedłem za nim, lecz nigdy nie uwierzyłem w Czarnego Pana. Wiedziałem, że nie liczy się tylko potęga mocy czarodziejskiej i rodowód. Wiedziałem, że ważne są te uczucia, których my, Śmierciożercy się wyzbyliśmy. Voldemort nie rozumiał, że jeśli istnieje nienawiść to miłość także jest realna. Nie pojmował tego i wiedziałem, że jest to jego zgubienie. A jakże dziwiłem się, że triumfował po bitwie o Hogwart, choć jego radość nie trwała długo. Poszukiwania Złotej Trójcy poległy. Pan chciał zabić Pottera, Granger i Weasley’a, lecz tych nigdzie nie było.

A potem ich znaleźliśmy.

Był to mroźny, zimowy wieczór. Miałem obchód po Londynie wraz z Draco i Blaisem. Była to forma zabawy, patrol miejscowości wydawał się całkowicie niepotrzebny, zważywszy na fakt, że ludność już dawno była wymordowana, a ich szczątki spalone, zakopane w ziemi lub wrzucone do rzeki. Jednak w pewnym momencie zauważyłem w kamienicy ruch. Myślałem, że mi się przewidziało, ponieważ nawet zwierząt wolno żyjących w Londynie nie widziałem od dwóch bądź trzech miesięcy. Jedynie od czasu do czasu ptaki płoszyły się i odlatywały z gałęzi nagich drzew. Miasto było wymarłe, a ja jednak coś widziałem.

Zatrzymałem się, a Draco i Blaise zrobili to samo. Mimo, że byłem „najgłupszy” to byliśmy nauczeni reagowania na zachowania innych ludzi. Gdy ktoś z grupy stanął w bezruchu, reszta robiła to samo. Zauważyłem, jak blondyn mruży oczy, a Blaise rozgląda się dookoła.

- Goyle, dlaczego stanąłeś? – syknął cicho, a słowa bardziej wyczytałem z ruchu warg niżeli usłyszałem.

- Kamienica po mojej lewej. Coś tam się ruszyło – odpowiedziałem szeptem.

- Jesteś pewny? – zapytał Blaise. Oczywiście brzmiało to głupio, że ja zauważyłem coś, czego oni nie widzieli. Jednak tu liczyła się wszelka ostrożność.

- Tak.

- Na trzy… Raz… Dwa… Trzy.

Posłałem w stronę kamienicy zaklęcie detronizujące ścianę, Blaise otoczył budynek magiczną ochroną, która zamykała ludzi jak w klatkach, natomiast Draco posłał tam na wszelki wypadek Petrificus Totalus. Była to wyćwiczona forma obrony, którą ustaliśmy dawno temu na właśnie takie sytuacje.

Miniaturki | Harry Potter Where stories live. Discover now