Lucjusz i Lord Voldemort⚡

2.6K 41 0
                                    

- O czym teraz myślisz, Lucjuszu?

Ciepły oddech owiał jego policzek, muskając szyję i delikatnie przesuwając pasemka platynowych, poplątanych włosów.

Czarny Pan okręcił głową na boki, przyglądając się uważnie swojemu słudze. Jego mimice twarzy, postawie oraz wyglądowi.

Malfoy był ruiną człowieka. Jasnoszare oczy, ukazujące przerażenie, wpatrzone były w kamienną posadzkę, a dolna warga jego ust drżała. Strach widoczny był w całej jego postawie, zaczynając od brudnej twarzy, kończąc na całym ciele, które również drżało, a ręce co chwilę wycierał w spodnie, choć ten majowy dzień wcale nie należał do najcieplejszych.

- O niczym? – dopytał jego Pan.

Patrzył na niego tak przenikliwie jakby samym wzrokiem mógłby czytać w myślach. Myślach młodszego mężczyzny, który całe życie poświęcił wierze w jego ideę. Czystość krwi – tylko to się liczyło. W końcu sam Salazar Slytherin chciał, aby mugolaki nie miały dostępu do nauki tak ważnej dziedziny jak magia. I mieć nie powinny. W momencie, gdy swoją osobą plugawiły tę marną szkołę, stawało się to wręcz ohydne. Jeszcze jako Tom Riddle, mężczyzna nie potrafił zatrzymać swojego wstrętu na widok czarodziejów z mugolskich rodzin, jego rówieśników, którzy siedzieli przy stołach Hufflepuffu, Gryffidoru oraz Ravenclawu, śmiali się wesoło, krzyczeli i wybornie bawili. Nie powinni. Nigdy nie powinni mieć prawa do przebywania w tym miejscu i jego zadaniem było doprowadzić siebie do władzy absolutnej, a przy okazji wyplenić te chwasty, które wdarły się wśród czystą krew.

Lucjusz Malfoy podążał za nim z reguły i Czarny Pan o tym wiedział. Mężczyzna miał czystą krew, owszem, ale też posiadał ogromny, paraliżujący strach. Bał się go. Bał się siły Lorda Voldemorta, tak jak bali się jej pozostali Śmierciożercy.

Voldemort wyciągnął ku niemu swoją okropną dłoń, której długie pazury jako pierwsze dotknęły zarośniętego policzka Malfoya. Chwycił jego brodę, nadal stojąc blisko i uniósł ją do góry, aby blondyn spojrzał na niego.

Tak, w oczach Lucjusza widoczny był strach, lęk i przerażenie. Panika wywołana taką bliskością z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, posiadaczem Czarnej Różdżki i mordercą w jednym.

- Otwórz oczy, Lucjuszu – rozkazał, gdy ten zamknął je, jeszcze mocniej drżąc.

- Panie… Ja… - zaczął.

- Zamilcz! – przerwał mu jego Pan.

Zamilkł ulegle. Słuchał go, bo za bardzo bał się o własne życie. Nie mógł ryzykować tym, że Czarny Pan zabije go we własnym domu. Musiał być jego wiernym sługą, musiał.

- Och, Lucjuszu – zaśmiał się ochryple, a jakże nieprzyjemny dla ucha był ten dźwięk. Tak pełen jadu, ironii i nienawiści. – Twój strach jest taki zabawny.

Przełknął ślinę i wziął głębszy oddech. Poczuł nieprzyjemny zapach swojego brudnego ciała i Lorda Voldemorta – ostra, drażniąca woń czarnoksiężnika powodowała u niego chęć wymiotów.

 Był zabawką w jego rękach. Pan mógł robić z nim co chciał. Marionetka, która wypełniała każde żądanie.

- Podnieś rękę – dłoń Lucjusza po chwili znajdowała się nad głową, choć ramię odmawiało mu posłuszeństwa i z braku sił miał ochotę ją opuścić. Nie mógł. To byłby powód przez który Voldemort mógłby go zabić.

- Wstań – musiał to zrobić. Na drżących nogach utrzymać się w poziomej pozycji, gdy ciało tak jak ręka chciało opaść.

 - Chwyć swoją różdżkę – zrobił, bo tak trzeba. W prawą dłoń chwycił magiczny patyk i poczuł przypływ magii przez swoje ciało.

- Zabijaj.

 Więc zabijał. Walczył, choć wcale tego nie chciał. Miał ochotę uciec z pola bitwy, lecz miał nadzieję, że to Czarny Pan wygra, a ciało Pottera spocznie u jego stóp. Wtedy byłby skończony, gdyby uciekł wraz z żoną i synem…

…Czy już nie był skończony?

- Zabijaj – krótki rozkaz, choć Avada Kedavra wymagała naprawdę sporej mocy. Lucjusz pamiętał jak Potter nie potrafił rzucić tego zaklęcia na Bellę, choć tak bardzo w tamtym momencie pragnął odebrać jej tchnienie. A jednak ten Złoty Chłopiec nie potrafił tego uczynić tak paskudnej osobie jaką była Bellatriks, więc jak mógłby zabić Czarnego Pana?

Jednak udało mu się. Na chwilę strach Lucjusza zniknął. Ku swojemu zdziwieniu poczuł ulgę aż w końcu w ułamku sekundy odwrócił się w prawo i zobaczył zielony promień, który z zawrotną prędkością uderzył w jego pierś.

Bezwładne ciało osunęło się po kamiennej posadzce, upadając na ruiny Hogwartu.

Ostatnie tchnienie Malfoya pełne było ulgi, ale w otwartych, martwych oczach dalej był strach. Widział on bowiem zielony promień i wiedział, że wcale nie będzie mu dane żyć spokojnie. Wiedział, że umrze zaznając tylko chwilę spokoju, a potem… Potem strach został tylko w oczach, bo ciało nie czuło już nic.

Po Lucjuszu została pustka.

Miniaturki | Harry Potter Where stories live. Discover now