Luna i Draco⚡

2.7K 71 1
                                    

Patrzyłem na moje lewe przedramię, na skórę w kolorze alabastrowym, na czarny jak węgiel Mroczny Znak wypalony na niej. Przejechałem palcem po nim, czułem, że tatuaż jest częścią mojej skóry. Znamię Voldemorta na zawsze wypaliło się we mnie, atrament trafił prosto w moje zamarznięte serce i choć chciałem być dobry, byłem szpiegiem, to na początku należałem do Śmierciożerców. Minął już ponad rok odkąd Czarny Pan przegrał, a należenie do grupy morderców zobowiązywało mnie do stanięcia przed sądem. Minister Magii spojrzał na mnie ze wstrętem. Wiedziałem, że będzie walczył o wysoką karę dla mnie. Harry Potter uratował moją dupę. Na białej kartce zapisałem drobnym, kaligraficznym pismem: „Podziękować Złotemu Chłopcu". Minister i reszta skrzywili się na słowa Chłopca, Który Przeżył. Wiedzieli, że po takich słowach muszą mnie ukarać łagodnie. Oczekiwałem wszystkiego. Nie zdziwiłbym się nawet, gdybym resztę swojego życia miał przesiedzieć za kratami Azkabanu. Lecz miałem nadzieję, że to nie nastąpi. Jednak w chwilach, gdy to perfidne uczucie nadziei wsiąkało we mnie, czarny atrament Mrocznego Znaku przypominał mi, do kogo należałem. Podniosłem brew. Minister zachwiał się lekko. Jego głos zadrżał, gdy odczytywał wyroki. Padały znane mi nazwiska. Co chwilę jakaś matka bądź córka wybuchały płaczem. Na sali zaczął panować chaos. Czekałem na swoje nazwisko.

- Malfoy Draco. - Usłyszałem. - Trzydzieści dni rehabilitacji pod nadzorem wyszkolonego aurora Luny Lovegood.

Wypuściłem powietrze i dopiero wtedy zorientowałem się, że wstrzymywałem je w płucach. Moja kara była licha, w porównaniu do tej, którą wyczytali po chwili.

- Malfoy Lucjusz. Pocałunek dementora.

Do moich uszu dotarł zduszony okrzyk matki i jej płacz. Przyjąłem to nie wyrażając uczuć, tak, jak mnie zawsze uczono. Jednak w środku coś mnie zakuło. Straciłem ojca. Stałem się głową rodziny. Był to początek depresji mojej matki.

~.~.~.

Wielka aula, gdzie odbywała się rozprawa, opustoszała. Cztery osoby siedziały dalej na swoim miejscu. Jedna zalana łzami. Druga zmarszczyła czoło i zastanawiała się nad czymś. Trzecia wpatrywała się we mnie. A ja próbowałem przybrać pokerową twarz. Wstałem z miejsca i podszedłem do Pottera. Podczas drogi cały czas gniotłem kartkę. Pamiętałem co tam zapisałem. Wiedziałem co powiedzieć.

- Chciałbym ci podziękować, Potter. - Mój lodowaty głos rozprzestrzenia się echem po sali. Dupek.

Uratował tylko mnie, a o moim ojcu nie wspomniał ani słowem. Bliznowaty skinął mi głową i wyszedł. Zostawił mnie w towarzystwie dwóch blondwłosych kobiet.

- Matko, może udasz się do domu? - zapytałem trochę cieplejszym głosem.

Miałem do niej szacunek. Kochałem ją. To była moja rodzicielka. Ojca też darzyłem tym uczuciem. Mimowolnie mi to wychodziło, przecież nie mogłem wybrać rodziny. Byłem im wdzięczny za wszystko co dla mnie robili. Wychowali mnie, może nie w przyjaznych warunkach, ale starali się. Doceniałem to. Nie mogłem patrzeć jak ona płacze. Wszyscy się od nas odwrócili. Ci, co byli za Czarnym Panem albo nie żyli, albo właśnie byli transportowani do Azkabanu. Nie miała nikogo, z kim mogłaby wrócić do Malfoy Manor. Bałem się zostawić ją samą na miesiąc, lecz wiedziałem, że to jest niezależne ode mnie. Magiczna pieczęć połączyła mnie i Pomylunę w chwili wyroku, a gdybym chciał się teleportować, to zanim skupiłbym się na wyobrażeniu domu już oddział aurorów posłałby mnie prosto do wrót więzienia. Wszyscy czekali na chociaż jeden mój błąd.

- Draco? - Spokojny głos Lovegood wyrywał mnie z zamyślenia. – Musimy iść. Jeśli pani Malfoy chce to może na ten miesiąc zamieszkać z nami. Mi to nie przeszkadza – dodała melodyjnym głosem.

Miniaturki | Harry Potter Where stories live. Discover now