-XXV-

568 28 48
                                    

*POV* HAZEL


Niekontrolowanie głośno się roześmiałam, ale nie zwróciło to niczyjej uwagi.
Niedowierzające spojrzenie mojej bliźniaczki, a jeszcze bardziej Rozy, Jamiego i Rachel były godne nagrody za grę aktorską. Tyle, że nie mieli co udawać. Byli w totalnym szoku.


— Lucyfer i jego brat urodzili się dokładnie wtedy, kiedy Hazel i Chelsea. O tej samej godzinie. Mają te same dane, tego samego lekarza i ten sam szpital w papierach, które wydawała instytucja medyczna i które, jako jedyne nie mogły zostać podrobione — zauważyła Ruth, ewidentnie uprzednio bardzo skrupulatnie zaznajamiając się ze wszelkimi danymi, które otrzymała na nasz temat. Myślę, że porównanie ich z tymi, które dotyczyły jej „prawie" chłopaka nie było jakimkolwiek problemem. — Renee mógł co najwyżej poprosić o ich wykaz, tym bardziej, że pogrywał z legalnego źródła, jako federalny.


— W takim razie gdzie twój bliźniak? — Odezwał się Charlie, patrząc nieco uważniej na siedzącego w ciszy, niebieskookiego chłopaka.


Wiedziałam, że jego oczy kogoś mi przypominały.
Te same, błękitne oczy o migdałowym kształcie.
Te, które patrzyły na mnie ze zdjęcia Ivy, w którym próbowałam odszukać choć cząstkę siebie.
Rachel popatrzyła na chłopaka z tajemniczą miną. Miała co do niego dziwne odczucia, od kiedy tylko go zobaczyła. Wiedziałam, że czuła satysfakcję z takiego obrotu spraw.


— Z tego, co mi wiadomo, mojego brata zabrano zaraz po tym, jak podrzucono nas do zakonu — powiedział cicho, przejeżdżając dłonią po kasztanowych włosach. — Zabrał go brat dawnego szefa Squad Wolfs.


Carl wyglądał jakby ktoś dowalił mu kijem bejsbolowym. Zatkał dłonią usta.


— Pierdolony Neema De'Poole — wycedził przez zęby. — Jak mogłem zapomnieć o tych pierdolonych gnidach — mówił, jakby sam do siebie. — Poszedł w ślady starszego braciszka. Tego samego jebanego Trevora De'Poole, który przez tyle lat trzymał na smyczy mnie i moją siostrę, nie racząc wspomnieć, że jesteśmy rodzeństwem. Tego jebanego złamasa, który zabił naszą matkę i skutecznie odizolował od informacji na temat ojca — powiedział z wyrzutem, uderzając pięścią w podłogę. Twarz Charliego jakby złagodniała.


Z tego, co zdążyłam się zorientować, ojciec Carla był niegdyś najlepszym przyjacielem szefa Herp Fire.


Łączyły ich naprawdę silne więzi. Ich wszystkich.


Shannon położył dłoń na ramieniu bruneta i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu.


— Tak, właśnie on go zaadoptował — potwierdził Lucyfer, po czym popatrzył na Rozę, która przypatrywała mu się z szeroko otworzonymi oczyma. — A ja kilka lat później uciekłem z zakonu.


A jednak nie żartował.


Popatrzyłam na niego z rozbawieniem, co spostrzegł i ukradkiem puścił mi oczko.


— Boże — pisnęła Cloud, której używanie świętych słówek weszło w nawyk. — To byłeś ty! — Wszyscy odwrócili głowę w stronę zaskoczonej trzydziesto- kilku latki. — Wy dwaj. Lucyfer i Leviatan, których imion nie było wolno wypowiadać. Od razu wam je zmieniono. Dwaj chłopcy, których zarejestrowano, jako Carterów. Byłam pewna, że to tylko zbieżność nazwisk. — Złapała się za głowę i głośno odetchnęła. — Jak mogłam przepuścić przez dłonie dzieci swojej najlepszej przyjaciółki...

Lucy uniósł brew, sztywno krzyżując ręce, po czym wymienił się z nią nietypowym spojrzeniem.

— Nie wiesz, gdzie zabrano Levi'a? — zapytał, ciężko wzdychając. W salonie zapanowała przeraźliwa cisza. Carlos podniósł wzrok, z ewidentną żałością, zerkając w oczy dorosłego syna. Cloud pokręciła przecząco głową.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now