-82-

6.5K 350 17
                                    


- Ręce do góry! - krzyknął Charlie, wpadając do banku pierwszy. Za nim weszłam ja, a następnie mój brat i najlepsza przyjaciółka. Wszyscy mieliśmy straszne maski na twarzy, pochodzące z różnego rodzaju horrorów, aby efekt napaści był zdecydowanie lepszy. Wszyscy głośno krzyczeli, a mi na myśl przyszedł pierwszy dzień w Los Angeles, kiedy o mały włos mój kochany Shiley mnie nie zabił. Zaczęłam się śmiać, skupiając na sobie uwagę kilkunastu osób, a gdy wśród tłumu usłyszałam, że ktoś nazwał mnie wariatką, rozstrzelałam wszystkie kamery.

- Zamknąć mordy - syknęłam i pilnowałam wyjścia. Kiedy za szybą ujrzałam otaczających budynek policjantów, wzruszyłam ramionami i rzuciłam sobie za plecy bombę. Przebiła szybę i po chwili znalazła się między pojazdami psów, które rozsadziło w drobny mak. Bank aż się zatrząsł i wysadził zewnętrzną ścianę, tworząc naturalną zagrodę do przedostania się do nas albo ucieczki.

Gdy obłowiliśmy się po dziurki w nosie forsą i diamentami "zawołaliśmy" nasz wóz od przeciwnej strony i szybko do niego wskoczyliśmy. Wiedziałam, że mogło nam się nie udać i że policja mogła nas złapać, ale nie bałam się. Wręcz przeciwnie - krzyczałam z radości i śmiałam się na przemian z Jo, siedzącą obok mnie z tyłu auta. Wysypałyśmy forsę w aucie i na naszych chłopców i na nas, praktycznie w nich pływając. Świeże, zielone dolarówki pachniały czymś niesamowitym, a klejnoty dodawały wszystkiemu smaku.

Nagle usłyszałam głośne wycie syren policyjnych i szmer śmigłowca nad nami. Charlie dał upust emocjom i dobił licznik. Samochody nie miały szans nas dogonić, natomiast z helikopterem był mały kłopot. Shiley otworzył szyberdach i wysunął się przeciw strzelającej maszynie z bazooką. Ja i Jo natomiast, wychyliłyśmy się zza otwartych szyb bocznych i używałyśmy broni, przeciw chcącym zjechać na nasz dach po linie członkom FBI. Gdy maszyna pokryła się ogniem, z daleka zobaczyliśmy jeszcze dwa helikoptery. Charlie skręcił w starą dzielnicę i po tym, jak pozbieraliśmy kasę wysypaną, wzięliśmy też nierozpakowane torby i zapięliśmy je na ostatni guzik, zakładając na plecy, żeby wyglądało pozornie normalnie. Zostawiliśmy maski i wyszliśmy biegiem na ulicę, mieszając się wśród tłumu ludzi. Nie wzięliśmy broni, a jedynie lekkie pistolety, które ukryliśmy pod koszulkami. Zatrzymaliśmy taksówkę i zapakowaliśmy się do niej w ten sposób, że siedziałam z tyłu z mężem i przyjaciółką, a brat był przodem. Zanim wskazaliśmy miejsce, do którego miał jechać z ulicy, z jakiej uciekliśmy coś wybuchnęło. Spojrzałam na blondyna, a on zamachał mi przed nosem breloczkiem.

Cóż, on jak zwykle ubezpieczony i niechcący pozostawić śladów. Mądre rozwiązanie.

Całą drogę siedziałam wtulona w jego ciepłą klatę, a Jo co chwila ciągnęła swojego narzeczonego za włosy, opierając się o jego zagłówek. Robiła zdjęcia i śmiała się przy tym, na co taksówkarz, co chwila wywracał oczami. Kiedy znaleźliśmy się już w naszej willi padliśmy na wielkie łóżko w salonie i wyjęliśmy naszą zdobycz. Shiley włączył radio, z którego mówiono o nas, a przy każdym określeniu typu "szaleńcy" czy "niezrównoważeni psychicznie kryminaliści" pękaliśmy ze śmiechu. Charlie strzelił do radia i rozbił je w drobny mak, a uruchomił natomiast odtwarzacz płyt i włączył składankę mocnych przebojów.

Jo zaczęła bitwę na poduszki, która zakończyła się tym, że w domu praktycznie wszystkie meble zostały zniszczone. Jak? Też zastanawiałam się jak to możliwe, że dla zabawy zaczęliśmy gonić się z bronią. Na podłodze leżały roztrzaskane urządzenia elektryczne, papiery i resztki po jedzeniu. A my nadal pełni energii zastanawialiśmy się, co moglibyśmy jeszcze zrobić.

- Zakupy? - Skinęłam nosem na worki wypełnione pieniędzmi. We trójkę spojrzeli po sobie i po chwili nasza bryka znalazła się pod wielką galerią w centrum miasta.

***

- Myślałaś, że mi uciekniesz? - Charlie wyłonił się zza działu z damską odzieżą, z daleka mnie nawołując.

- Nadal tak myślę! - Odstawiłam wielkie torby od Chanel obok Amy Jo i popatrzyłam na niego z triumfem w oczach.

- Jesteś pewna? Tak? No to, zobaczymy. - Niespodziewanie przerzucił mnie przez ramię jak plecak i zaczął kręcić się w kółko. Zdawało mi się, że walnęłam swoimi stopami blond Joey, która wrzasnęła na nas i zaczęła się śmiać.

- Puść mnie wariacie! Idioto! Ty diable! - Machałam rękami i nogami próbując się uwolnić, ale męska dłoń była silniejsza.

- Twoja niemoc w tym momencie bardzo mnie cieszy - krzyknął, skupiając na nas uwagę wszystkich osób w salonie mody. Ekspedientki wygnałyby nas, gdybyśmy nie byli bardzo cennymi klientami.

- Ale zabawny jesteś Carter! Mam użyć siły? - Zrobiłam groźną minę.

- Jak chcesz. Tylko uważaj na drzewka, są bardzo ładne.  - Skinął na sztuczne bonsai przy ścianie, prowadzące do działu z ubraniami dla osób eko.

- Miło mi, że ci się podobają! Zaraz zejdę, skopię ci tyłek i zasadzę tam kilka, żebyś mógł się cieszyć z ich uroku całymi latami!

- Mów dalej, twoje obiecanki są przesłodkie. - Klepnął mnie z całej siły w tyłek. Dźwięk ten rozbiegł się wokół i Shiley wychylił się, aby go za to zgromić, ale potknął się i wylądował z Jo w przebieralni niszcząc kotarę, która ją osłaniała.

- Ratunku! Zboczeniec! - krzyknęłam, widząc, że jedna z pracownik sklepu rozmawiała z Shiley'em i śmiejącą się do rozpuku Jo.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz