XXXVIII

646 37 7
                                    

Zdaje mi się, że spałam wieki. Otwierając oczy, natrafiłam na oślepiające światło, które stanowczo nie pomagało mi w powrocie do rzeczywistości. Przysnęłam jeszcze chwilę, a następnie podniosłam się lekko, widząc zabandażowane ramię. Musiałam oberwać, mimo że nawet nie wiem kiedy. Złapałam się za twarz i poczułam podłużny plaster, który zaczynał się od połowy czoła i przechodząc przez brew, kończył przy oku. Te scenę pamiętam. Pamiętam dokładnie. Pamiętam tę scenę, w której mi go zabrali.
Więc to taka pustka, hę? Moja mama musiała czuć podobnego, tracąc ojca.

Ale ona kochała go cały czas, kochała od początku. A nasze złe charaktery odpychały nas wiecznie od siebie i ochładzały rodzące się uczucie. Mimo tego, że uwierzył Simonie i że obstał za nią, w trakcie sporu, nie zmieniło praktycznie nic. Myślałam, że będę urażona do końca świata, a tu proszę. Moje serce kroi się na plasterki.
Usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi, a do środka weszła dziewczyna w długich, jasnych włosach z fioletowymi końcówkami. Zdaje mi się, że gdzieś ją widziałam, ale przez jasność panującą w moim pokoju na niewiele się to zdało.
- Jak się czujesz? - usłyszałam jej cichy, głęboko załamany głos. Teraz wiedziałam już dokładnie, że to Cloud. Ale czemu ma platynowe włosy z lawendowymi odcieniami?
- Szczerze to nic nie czuje. - opadłam spowrotem na miękką, białą poduszkę. - Zasłoń trochę zasłony. - szepnęłam, a ona bez żadnego słowa sprzeciwu wykonała moje polecenie. - Płakałaś?
- Mhm.. - szepnęła smutno.
- Carlosa nie ma, prawda? Zabrali go? - pytałam, chcąc się upewnić.
- Tak. - kiwnęła głową. - Nie mamy żadnych wieści, mimo że minęły już trzy dni.
- Spałam trzy dni? - uniosłam brew ku góry. - Nie rozumiem, czemu płaczesz. To był przecież mój chłopak, Cloud.
- Jace nie żyje. - spojrzała na mnie, a ja jakbym nagle oprzytomniała. Zerwałam się z łóżka i stanęłam na własne nogi.
W mojej głowie odbiło się echo rozmowy ojca z jakimś chłopakiem z gangu - "trzeba zrobić mu operację".
- Żartujesz, tak? - szepnęłam, załamującym się głosem.
- Nie. - pokręciła głową.
Wybiegłam z pokoju i od razu udałam się schodami na dół. Mimo, że ból uniemożliwiał mi szybkie ruchy, robiłam co mogłam, aby znaleźć się teraz przy przyjaciołach. Musiałam zobaczyć Barbie.
- Gdzie on jest? - szepnęłam, ciężko dysząc, a oni popatrzyli na siebie uważnie. CoCo przytulał wtuloną do niego Lottie, Percy całkowicie nie reagował, wpatrując się w okno, a Eddie i Shmi bawili się swoimi rękami, każdy z coraz to smętniejszą miną.
- Powiedziała ci? - szepnął rudy.
- Gdzie jest Jace, do kurwy!? - moje oczy wypełniły łzy.
- Gdzieś, gdzie nie będzie już musiał zabijać, żeby przeżyć. - mruknął cicho Shannon. - Chyba jednak woli podróże bez nas.
- Nie żartujcie sobie wszyscy. Nie mogę stracić i chłopaka, i przyjaciela w jednym czasie! - zamachałam ręką. Wszyscy milczeli. Tylko mój brat wstał i zaczął prowadzić mnie powoli na górę.
- Nie teraz. Musisz jeszcze odpocząć. - szepnął cicho.
- Już odpoczęłam! - warknęłam. - Gdzie go zabraliście?
- Jest już pochowany. Nie mogliśmy czekać.. - spojrzał na mnie uważnie, a ja poczułam na policzkach słone łzy. - Cloud, zabierz ją do pokoju.

- A ty zajmij się Lottie. - powiedziała jakby złośliwie.
- Cloud. - odwrócił wzrok i zostawił nas same.
- Ideał, powiadasz? - mruknęłam i pozwoliłam, by wzięła mnie dos siebie pod ramię. Weszłyśmy do mojego pokoju. Ruda, to znaczy już nie ruda, posadziła mnie na łóżku i usiadła obok.
- Kiedy Percy odizolował się od świata, Lottie od razu pobiegła w jego ramiona. - fuknęła cicho. - Wiedziałam, że ona mu się podoba, ale.. nie powinni wykorzystywać takiej chwili to spędzania czasu razem.
- Dlatego się pomalowałaś? - zapytałam ją cicho, a ona kiwnęła smętnie głową. - Zdążyłaś poznać Jace'a?
- Nie.. - szepnęła. - Ale w torebce nadal mam dla niego prezent z wyspy.

Na te słowa zaczęłam płakać, a ona widząc mój stan, mocno mnie do siebie przytuliła.

- Nawet nie wiesz jakim on był jebanym ciotą. Nie lubiłam, kiedy mi dokuczał, ale z drugiej strony zawsze chciałam mieć się z nim o co droczyć. - szepnęłam. - Przez cały czas byłam na niego obrażona, za to, że wziął ze sobą Simonę. I nie zdążyłam mu powiedzieć, że już nie mam mu tego za złe.. - wtuliłam się do jej ramienia. - Kto będzie teraz takim idiotą jak on? Kto będzie nazywał Carlos'a Kenem? - zamachałam ręką. - A co z moim facetem? Porwali go gdzieś daleko, nawet nie wiem czy jeszcze żyje..
- Lynn.. - pogłaskała mnie po włosach. - Nie myśl aż tyle.. - szepnęła.
- Jak mam nie myśleć? - mruknęłam. - Gdzie są moi Barbie i Ken? No gdzie? - zapytałam, załamującym się głosem. Najgorsze było to, że odpowiedź nie padła, więc oznaczała jedno: to naprawdę koniec.
Nie potrafiłam dopuścić do siebie takiej myśli. Nie, to niemożliwe. Zwykłe brednie.
Cisza panująca w pokoju zabijała. Zdawało mi się, że słyszę jak ci dwaj się wyzywają od pierdolonych lalek i biją jabłkami, tak jak kiedyś w naszym domku, który wynajęłam z Shannon'em. Ale teraz powoli zaczęliśmy się rozpadać.
Rozpadać tak, jak paczka mojej mamy.

Game with badboys ✔️Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang