-10-

18.6K 831 91
                                    


Po powrocie do domu, opowiedziałam Jo wszystko z najdrobniejszymi  szczegółami.

Z miejsca zaświadczyła, że Charlie się przefarbował, aby nie wyglądać podejrzanie. Zrobiłam smętną minę. Miałam ku temu pewne wątpliwości. W końcu... On i tak wyglądał podejrzanie.

Leżałam na łóżku, patrząc otępiale w sufit. Minął kolejny dzień, w którym przyjaciółka zafundowała mi sprzątanie na maksymalnych obrotach. Wyrzucając śmieci czułam na sobie czyjś nieustający wzrok, mimo iż w pobliżu nie było widać absolutnie nikogo. Kiedy jechałyśmy do South Bay Galleria widziałam w lusterku podążające za nami, przez cały czas, czarne Audi R8. Jo uznała, że zaczynałam wariować, dlatego jedynie wywracała oczami na każdą moją kolejną desperacką próbę udowodnienia jej własnych racji. 

Do moich uszu dobiegło nagłe szczeknięcie Hoodiego, który usadowił się obok mnie na łóżku.

— Ty mnie rozumiesz, co futrzaku? — Podrapałam go za uchem. — Jo myśli, że zwariowałam i lepiej, bym siedziała w pokoju, dopóki nie przestanę zachowywać się jak paranoiczka — fuknęłam, siadając na skraju łóżka. Hoodie też z niego zeskoczył i podbiegł do zasłon. Uznałam, że pies poszedł spać, więc podeszłam do lusterka, aby skupić się na czymś innym. Związałam sobie włosy w koka na czubku głowy, jednak widząc w odbiciu zwierzę nieustająco ciągnące zębami zasłonę, musiałam się odwrócić. — Hoodie, do cholery! Podrzesz zasłony! — Podeszłam do niego i to, co zobaczyłam, zamroziło mi krew w żyłach. Przed naszym domem stało dwóch ubranych na czarno mężczyzn na motocyklach. Patrzyli w kierunku okna do mojego pokoju. Zasłoniłam zasłony i zwróciłam uwagę na warczącego psa. — Dziękuję, kuleczko. — Podrapałam go za uchem i zostawiając zwierzę w pokoju, zbiegłam na dół. Założyłam po drodze jakieś szare halówki i złapałam kluczyki od ścigacza. Gotująca przy kuchence Jo popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

— A ty dokąd? Miałaś... — zaczęła, swoim pretensjonalnym tonem głosu, jednak nie usłyszałam nic więcej, wybiegając z domu. Dochodziła dwudziesta i było zimno, a ja wskoczyłam na motor w samych sportowych spodenkach i czarnej bluzce o krótkim rękawie. Na dodatek bez kasku.
Słysząc warkot ich motocykli, nie miałam innego wyjścia. Nie mogło nic się stać, kiedy ten jedyny raz wsiadłam bez odpowiedniego przygotowania.

Widząc jak mężczyźni ruszyli w kierunku centrum, odpaliłam ścigacza i pognałam ich śladami. Musiałam dowiedzieć się kim byli ci dwaj kolesie. Jeżeli to oni cały czas mnie obserwowali, musiałam wiedzieć dlaczego.

***

Nie minęło długo, gdy znalazłam się w środku szaleństwa Los Angeles, gubiąc po drodze swoich poszukiwanych. Zatrzymałam się na poboczu, głośno wzdychając. Pocierałam dłonią o dłoń, ponieważ było cholernie zimno, a ja paradowałam po mieście bardziej odkryta, niż zakryta. Rozejrzałam się po otoczeniu i wywnioskowałam, że byłam w Downtown. Te same wysokie budynki i z daleka dobrze widoczny Elysian Park. Wzdrygnęłam się. Kilka metrów dalej, obok pubu Paradise, stały dwa znane mi z widzenia motocykle.

Mam was, chłopcy.

Podjechałam pod pub, stawiając swojego ścigacza pod ścianą, po czym dobrze go przycumowałam. Będąc schylona, zauważyłam wchodzącą do środka grupę dobrze zbudowanych i ubranych na czarno-czerwono kolesi. Po obu stronach paska widniały różnego rodzaju bronie i sztylety. Miałam wybór. Wejść, zobaczyć tych, których goniłam i prawdopodobnie zginąć albo wrócić do domu i pójść spać. Dlaczego musiałam być tak piekielnie ciekawska?

Poprawiłam się i złapałam za klamkę od drzwi prowadzących do środka budynku. Od razu ogarnął mnie smród dymu papierosowego, piw i innych alkoholi. Słyszałam śmiechy, przekleństwa i cichą muzykę reagge grającą z jakiegoś magnetofonu. Ludzie, którzy tu przebywali wyglądali na pozór niewinnie, ale w każdym dostrzegałam dziwne niebezpieczeństwo. Blizny na twarzach i ich masa tatuaży nie świadczyły raczej o aniele za skórą.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now