-47-

8.8K 451 25
                                    


Na lotnisku był tłum i zgiełk. Umówiłyśmy się z moim ojcem przy bramkach, ale na razie nikogo podobnego do siebie nie mogłam dostrzec. A przecież byłam do ojca kiedyś bardzo podobna.

Charlie i Shiley odwieźli nas na miejsce i długo się z nami żegnali, dziewczyny zrobiły to znacznie wcześniej. Coleman wydał mi instrukcję co robić, czego nie robić, co mi wolno, a czego nie, jak nie wpakować się w tarapaty, czego unikać, z kim rozmawiać, gdzie chodzić, a gdzie nie, co kupować, ubierać i jak się malować.

W skrócie, nie chciał żebym się zbytnio rozwydrzyła w świecie, gdzie wszystkiego było pełno. Na końcu namiętnie mnie pocałował i oznajmił, żebym na siebie uważała. Wiedziałam, że się martwił, choć w gruncie rzeczy nie rozumiałam dlaczego. Shiley tym bardziej wygłosił mi przemowę o bezpieczeństwie i poradził, abym trzymała się ojca i nigdzie sama nie wychodziła. Z Amy Jo pożegnał się mocnym uściskiem, nie mniejszym od tego, jaki podarował mi, a z Charlie'm dziewczyna nadal się do siebie nie odzywała.

Miałam w ręku jedną walizkę, tak samo jak Jo, ponieważ resztę rzeczy postanowiłyśmy kupić w samej Japonii. Stojąc wśród wielu ludzi niedaleko bramki usłyszałam głośny męski krzyk:

- Ach, tu jesteś córeczko! - Wysunął się z rękoma w celu przytulenia... Amy Jo.

- Ekchem, to jest Rachel - szepnęła trochę speszona, a ojciec podrapał się za uchem, widząc moją pokerową minę i wziął mnie w swoje ramiona.

- Wybacz, córko. Kiedy cię ostatnio widziałem, byłaś blondynką.

- Minęło piętnaście lat, tato... - mruknęłam, nie kryjąc nieufności wobec jego dobrego zachowania. - Ale dobrze, że już jesteś. - Klepnęłam go w ramię, czując się przy tym również nieco dziwnie. Miałam wrażenie, że stałam z obcym człowiekiem. - Hm, a ta dziewczyna, to moja najlepsza przyjaciółka, Amy Jo. Pamiętasz ją?

- Carter? Ta od naszych sąsiadów z Chicago? - Popatrzył na nią z uwagą. - Byłaś ruda.

- Farba czyni cuda. - Zarymowała w odwecie i z lekkim uśmiechem wzruszyła ramionami.

- A gdzie jest Soph... - zaczęłam, jednak usłyszałam kobiecy pisk.

- Oooo! Rachel! - Przycisnęła mnie do siebie i zaczęła całować po obu policzkach, tym samym zostawiając na nich różowe ślady od szminki. - A ty to pewnie jej koleżanka?

- Amy Jo. - Uściskały sobie dłoń i gdy para odwróciła się, blondynka dała mi chusteczkę, abym wytarła twarz. 

Szłam z przyjaciółką za dwójką praktycznie nieznanych mi ludzi. Ojciec miał już gdzieniegdzie rozprószoną siwiznę po bokach, ale na czubku głowy nadal widniały włosy w kolorze ciemnego blondu. Na ramionach trzymał szarą marynarkę, która przysłaniała białą koszulę i jasne dżinsy, którymi ewidentnie starał się odmłodzić. Sophie miała na sobie żółtą kieckę na krótki rękaw, a na szyi stos naszyjników. Głowę okryła kapeluszem, który całkowicie przysłaniał mi drogę i był sam w sobie denerwujący. Jo szepnęła mi na ucho, by w samolocie usiąść od niej z dala, bo rondel na jej głowie mógłby nieustannie drapać nas po nosie. Wniosek ten mimo, że początkowo mnie rozbawił, później sprawił, że zaczęłam zastanawiać się, czy nie był pokierowany do mnie na serio. Gdy ojciec wybierał nam miejsca, wtrąciłam tam uwagę Amy i obie zajęłyśmy miejsce w pierwszej klasie pośrodku samolotu. Oni usiedli kilka foteli za nami, aby móc mieć "nas na oku" i przy okazji nauczyć się odróżniać mnie od przyjaciółki.

Oparłam głowę o szybę, czekając, aż pilot wyda rozporządzenie o zapięciu pasów. Spojrzałam na Jo i wywnioskowałam, że całkiem dobrze się trzymała. Blizny zaczęły schodzić, a i samopoczucie rosło z każdą minutą. Był pierwszy sierpnia, a zatem został nam miesiąc do szkoły, jakiej sobie jeszcze nawet nie wybrałyśmy. Po powrocie z Tokio czekało nas dużo spraw do załatwienia, dlatego postanowiłyśmy pożegnać się z gangiem przynajmniej na jakiś czas.

- Ukryj mnie. - Usłyszałam głos Jo, która odwróciła twarz w moją stronę, zakrywając się ręką.

- Co? - zdziwiłam się.

- Ekchem - chrząknęła, wskazując mi na pilota, który sprawdzał czy wszyscy pasażerowie byli na miejscach, aby móc zacząć startować. - Mój były.

No tak, ulubieniec Amy za czasów gimnazjalnych. Był od niej sześć lat starszy i nie znał się na żartach, więc zostawiła go zaledwie po miesiącu. Miał gęste, czarne włosy i całkiem spory zarost, a na sobie biały strój kapitana statku powietrznego.

- Och, Jo. - Zauważył nas, powodując, że dziewczyna opuściła dłoń z głośnym westchnięciem.

- Błagam cię, daj mi spokój - wywnioskowała, dając mi sygnały, że miała ochotę wypruć mu flaki.

- Tęskniłem za tobą, wiesz? - zaśmiał się, opierając o zagłówek fotela przed nami. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niż kiedyś. Pogadamy jak będziesz wychodzić? - Mrugnął jej oczkiem, a ja nie mogłam przestać się śmiać na jej niedowierzającą twarz.

- Widzę, że nadal masz słabe żarty - mruknęła, a ja zaczęłam się śmiać. Chłopak wywrócił oczami i chciał dotknąć jej twarzy, ale szybko odepchnęła jego dłoń. Brunet został wezwany przez innego pilota.

- Do później, skarbie.

- PROSIMY O ZAPIĘCIE PASÓW - wydobyło się z głośnika, więc wszyscy posłusznie wykonali polecenie i zdali się na dalsze wskazówki. - ZA CHWILĘ STARTUJEMY, PROSZĘ SIĘ ZRELAKSOWAĆ I CIESZYĆ SIĘ LOTEM.

Czułam jak blondynka położyła mi na ramieniu głowę.

- Będziemy latać po niebie. - Westchnęła. - Ciekawe czy Noah też tam trafił.

- Na pewno - zaśmiałam się, chcąc nie zmieniać naszego dobrego humoru. - Będzie dobrze. - Złapałam ją za dłoń i trzymałam tak aż do końca lotu. Najgorszy był moment turbulencji, bo zdawało mi się wtedy, że samolot za chwilę zacznie obniżać lot i rozpadnie się na kawałeczki.

- ZBLIŻAMY SIĘ DO LĄDOWANIA. - Usłyszałam z głośnika głos stewardessy. Wielokrotnie maszerowała ona między fotelami pasażerów i zachęcała do zjedzenia czegoś lub napicia się.
Spódniczka ledwo co zakrywała jej płaski tyłek, a biust, o ile nie sztuczny, wylewał się ze zbyt ciasnej bluzki. Miała długie, ciemne włosy i mocny makijaż. Odstraszała przydługimi rzęsami i paznokciami.

Lot do Tokio trwał osiem godzin. 

Gdy samolot wylądował, mój ojciec podszedł do nas i zarządził, abyśmy szły tuż obok. Amy była z tego bardzo zadowolona, bowiem w ten sposób nie musiała rozmawiać z czekającym na nią nieopodal pilotem. Obie wyszłyśmy z pokładu statku powietrznego i ustałyśmy na twardym gruncie. Zaparło mi dech w piersiach.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now