-48

11.4K 547 59
                                    


Port lotniskowy w Tokio był przeogromny. Ludzie krzątali się między sobą jak mrówki i głośno rozmawiali. Już na pierwszy rzut oka wywnioskowałam, że w Japonii nie mogło być nudno. Wszędzie było kolorowo i bogato, a całkowity krajobraz udoskonalała dziwna, a zarazem piękna architektura azjatyckiego państwa.

- Wow. - Usłyszałam zachwycony szept swojej przyjaciółki, która patrzyła gdzieś przed siebie, stając przy wielkim szklanym oknie. Podeszłam do niej, ale nie zdążyłam zapytać o to, czym się tak zachwyciła, bo od razu jej zawtórowałam. Tokio było niesamowite.

Po ulicach jeździły różnego rodzaju najlepsze auta, budynki były wysokie tak bardzo, że zastanawiałam się, gdzie kończyły się ich szczyty, a wygląd tradycjonalistycznej dzielnicy w oddali budził jeszcze większy zachwyt. Architektura starożytnej Japonii była fantastyczna...

- Dziewczęta, tutaj nie trudno się zgubić. - Usłyszałyśmy roześmiany głos mojego ojca, który zabrał nas dalej. Przy odbiorze bagażu i przejściu przez bramki czułam się doskonale. Miałam wrażenie, że miało stać się tu coś, co mogłoby odmienić moje życie. - Taxi! - Zawołał w kierunku jakiegoś starszego Japończyka. Pozwolił on nam zapakować walizki do bagażnika i usiąść na swoich miejscach. Ojciec zajął miejsce obok niego, ponieważ kierował go do naszego hotelu, a Sophie usiadła z nami z tyłu. Opowiadała historię każdego budynku, a nawet krzaka, udając wielką panią przewodnik, a ja czułam się jak na jakiejś pieprzonej wycieczce historycznej, a nie drodze do wakacyjnego hotelu. Amy pomachała mi przed nosem telefonem, do którego miała podłączone słuchawki i dała mi jedną do ucha, abyśmy mogły podzielić się spokojem. Blondynka puściła Twenty One Pilots na cały regulator.

Przyłożyłam głowę do szyby, jak to miałam w zwyczaju i przyglądałam się ulicy. Sklep, muzeum, bloki, park, sklep, hotel, bloki, sklep, bloki, firma, sklep, hotel, ulica targowa, firma, firma, hotel, galeria, ulica targowa, sklep, firma i ciągle to samo. Ulica, którą jechaliśmy nie różniła się niczym szczególnym, więc miałam nadzieję, że niedługo dotrzemy do odpowiedniego miejsca w Tokio - temu, któremu przyglądałyśmy się z Jo przez okno.

- No! To ten hotel. - Uśmiechnął się mój ojciec, a Jo, schowała urządzenie do swojej torby, wyciągając mi z ucha słuchawkę. Spojrzałam na okazały, szary budynek z jakimś czerwonym wzrokiem i wielkim złotym smokiem namalowanym pomiędzy wysokimi oknami i uniosłam w zaskoczeniu brwi. Nie spodziewałam się, że mój ojciec wybrał tradycyjny hotel na przedmieściu Tokio, bo zwykle lubił wielkie i ekskluzywne wille w centrum szaleństwa. Dzielnica, w której się znaleźliśmy była tą, o której cicho z Jo konwersowałam. Była bajeczna. Nieco stara, ale tak przepiękna, że nawet najwspanialsze osiągnięcia współczesnej technologii, które mijaliśmy, były niczym w porównaniu z czymś takim.

- Tu zamieszkamy? - zapytałam, oglądając blok od dołu do góry, po czym wyszłam z taxi, opierając się o jej drzwi. - Na którym piętrze? - dodałam, licząc, że będzie to mieszkanie na parterze, abym mogła niespostrzeżenie wymykać się z przyjaciółką oknem.

Mój ojciec i Sophie wyszli z auta, wyjmując z bagażnika wszystkie walizki. Blondynka stała już obok mnie.

- Na najwyższym. - Uśmiechnęła się druga żona mojego ojca, kładąc mi i Amy dłoń na ramieniu, a ja mimowolnie otworzyłam buzię. Miałyśmy mieszkać na samym poddaszu z wielkim balkonem w tradycyjnym wykonaniu.

Te dziwne dachy były fascynujące. Przypominały mi odwrócony kielich jakiegoś kwiatu i były tak precyzyjnie wykonane, że pożałowałam, iż w Los Angeles jeszcze czegoś takiego nie pobudowali.

Owszem, w Chinatown było coś w tym rodzaju, ale to nie to samo. Tu było wykonane z innego drewna, prosto od serca.

Wokół budynku rosło mnóstwo drzew wiśniowych, które ubóstwiała moja blondynka. 

- Z ostatniego piętra widać całe Tokio, a jeśli jest piękna pogoda to nawet i szczyt Fudżi - oznajmił nam taksówkarz, pomagając w wykładaniu wszystkich walizek na chodniku. - Piękny widok. - Spojrzał w górę, podobnie jak my z Jo, po czym roześmiał się i wrócił do pracy. - Miłego pobytu - powiedział niewyraźnie naszym językiem i z uśmiechem na ustach odjechał.

- Fudżi? - Spojrzała na mnie Amy. - Rach, musimy tam być! - Złapała za oba moje ramiona i silnie nimi potrząsnęła. Miała przy tym tak roześmianą gębę, jakby połknęła sto bananów. Taką Carter kochałam najbardziej.

- A co tam masz niezwykłego? - zdziwiłam się, zakładając ręce na biodra.

- Całe piękno Japonii! - Klasnęła w ręce.

- Twoja przyjaciółka ma rację. Fudżi jest wprost niesamowite i stanowi główną atrakcję turystyczną. To tylko sto kilometrów stąd na południowy zachód. - Uśmiechnął się do nas mój ojciec.

- A więc jeszcze dziś tam będziemy - szepnęłam do ucha przyjaciółce. Ona cieszyła się z tego, że zobaczy całe to Fudżi, a ja, że będę mogła urządzić sobie mały rajd bez nadzoru opiekunów.

Sophie, jako pierwsza wgramoliła się przez duże hebanowe drzwi do środka, a ojciec ruszył zaraz za nią.

- Czekaj... - Złapałam Amy Jo za rękę i wskazałam jej szyld z nazwą hotelu nad nami. Spojrzałyśmy na siebie i zaczęłyśmy się śmiać. - Tokio Hotel! - krzyknęłyśmy równocześnie i wbiegłyśmy do środka ze śpiewem chwytliwego refrenu jednej ze znanych piosenek zespołu. Zakończyłyśmy nasz popisowy duet na karcący wzrok ojca i japońskiego boya hotelowego, którzy najwyraźniej nie przepadali za głośną atmosferą. Zaczęłyśmy się śmiać i zostawiłyśmy torby mężczyznom, a same pobiegłyśmy na schody, aby wejść do znajdującej się pośrodku starej, hebanowej windy. - A co z nimi? - zapytałam przyjaciółkę.

- Dogonią nas - zaśmiała się i uruchomiła przycisk, który skierowany był na najwyższe piętro. Już po chwili ujrzałyśmy przed sobą drewniany korytarz, w jakim znajdowało się pełno posągów i figur z buddą czy smokami. Na końcu ujrzałyśmy ogólny taras i balkon, z którego widać było panoramę Tokio. Z sufitu zwisały czerwone lampiony, a całość dopełniały pnące się wysoko drzewa kwitnącej wiśni.

- Dziewczynki, chodźcie! - Usłyszałyśmy podekscytowany głos Sophie, która z ojcem i boyem hotelowym wchodziła do przypisanego nam mieszkania. Pognałyśmy w ich kierunku i zobaczyłyśmy coś wprost niesamowitego. Wchodząc do środka od razu urzekł mnie kolor ścian w przedpokoju, ponieważ miał piękny, purpurowy odcień i dużo czerwonych dodatków charakterystycznych dla Japonii. Do tego podłoga o beżowych panelach i dziwne, pomarańczowe, spiralne lampy zwisające nad naszymi głowami, dodawały temu miejscu wyjątkowego uroku. Widząc, że Jo zdjęła buty, również to uczyniłam i podążyłam za nią szlakiem dalszych poszukiwań. Od razu, wychodząc z przedpokoju, ujrzałyśmy całkiem dużą paprykową kuchnię o meblach w kolorze zardzewiałej kości słoniowej. Z boku, niedaleko ogromnego okna stał bardzo niski, drewniany stolik, wokół którego cztery czarne poduszki na platformie, na których siadano do jedzenia i duże, szare posągi nadawały naprawdę niesamowitego, starożytnego szyku. Było ich ponad dwanaście i wszystkie wyglądały jak azjatyckie odpowiedniki naszych znaków zodiaku - pewnie takowymi były. Ujrzałam też obraz, obramowany hebanowym drewnem, który przedstawiał wydarzenie z roku tysiąc sześćset drugiego, jednak nie wiedziałam, jaka bitwa była wtedy toczona. Może Jo by wiedziała, ale lepiej było nie przerywać jej tej atmosfery wielkiego zachwytu. Na zachód od nas znajdowała się ściana, rozdzielona na dwie części. Jedna prowadziła w lewo, a druga w prawo, więc wymieniłam się z przyjaciółką spojrzeniem, aby ustalić, gdzie pójść najpierw. Blondynka kiwnęła mi głową na prawą stronę, więc obie z szerokimi uśmiechami na ustach weszłyśmy przez niskie przejście między oboma miejscami, osłonione starymi, drewnianymi frędzlami, na których powypisywane były jakieś wyrazy w japońskim języku. Pomieszczenie, do którego doszłyśmy odjęło wręcz mowę. Musiał być to salon, ale nie wyglądał na zwykły pokój gościnny. Przeważały w nim odcienie brązu, od cappucino aż po prawie czarny, z wyjątkami na czerwone lub pomarańczowe zdobienia. Na środku stał niski, podłużny stół, a dookoła rozmieszczony był narożnik w kolorze mocnej kawy. Leżało na nim kilka poduszek w japońskie wzory, a pod meblami znajdował się ogromny czerwony dywan, wyglądający na własnoręcznie wyhaftowany. W okolicy okien stały wysokie, ciemnozielone rośliny bez kwiatów i całkiem duża, staromodna komoda. Nad nią wisiał kolejny obraz z modlącymi się buddystami, a po bokach stały dwa, średniej wielkości przepiękne drzewka bonsai. Obejrzałam obrazy na ścianach i ozdobny kominek ze sztucznym ogniem, nadający temu miejscu wrażenia potulnego schronu. Gdy stałam i patrzyłam na piękne, azjatyckie roślinki poczułam jak ktoś szturchnął mnie w ramię. Odwróciłam się w kierunku tej osoby, którą okazała się być Jo, stojąca z otwartą buzią tak, jakby znów po raz pierwszy zobaczyła Noaha. Już miałam zacząć się śmiać, ale zwróciłam uwagę w miejsce, na którym skupiła całą swoją uwagę i zobaczyłam wielką, różnokolorową panoramę miasta, a w oddali górę, na której szczycie dookoła skupiona była gęsta mgła. To miejsce w oddali było tak wyjątkowe, że sprawiało wrażenie, jakby to były wrota do całkiem innego świata.

- Fudżi... - szepnęła zachwycona Amy Jo, a ja zorientowałam się, dlaczego tak zależało jej na tej wycieczce. Tam musiało być fantastycznie. Wokół góry mogłyśmy dostrzec kilka jezior i wiele drzew z kwitnącą wiśnią, które sprawiały wrażenie wiecznie młodych i rosnących.

- Wasz pokój jest na lewo - zaśmiała się Sophie, wskazując dłonią gdzie mamy iść. - A nasza sypialnia jest tutaj. - Otworzyła drzwi, których wcześniej nawet nie zauważyłyśmy przez piękno krajobrazu Japonii. W pokoju ojca i jego drugiej żony, wszystko było praktycznie czerwone. Garderoba, meble, łóżko, dywan i nawet ściany, mające ognisty odcień, dawały wrażenie, jakby zamieszkali w piekle i wszystko tkwiło w ogniu. Spojrzałam na jej zadowoloną minę i bez słowa złapałam przyjaciółkę za rękę, poganiając nas do naszego pokoju. Minęłyśmy się z moim ojcem, który odprawił boya hotelowego i weszłyśmy w wąski, niewielki korytarz.

- Chodźmy jeszcze do łazienki - zaśmiała się Jo, a mojej ciekawskiej osobowości nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pociągnęłam za klamkę i ujrzałam piękne, wyrobione z drzewa bonsai pomieszczenie, otoczone zewsząd różnymi typami japońskich roślin . W lewym rogu stała wanna, na której narożniku dostrzegłam dziesiątki płynów i innych kosmetyków do kąpieli, a zaraz przy niej było okno, z którego kąpiąc się, można było podziwiać widoki. Nieopodal wisiało ogromne lustro, otoczone świeczkami i kadzidłami, które w moich myślach już się paliły. Gdy wyszłyśmy z łazienki, po jej prawej stronie były jeszcze małe drzwiczki, prowadzące do osobnego miejsca, czyli WC. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że będę mogła bez zarzutów przeglądać media społecznościowe, siedząc na sedesie upragnioną ilość czasu.

Podzieliłam się tą uwagą z Amy, która wybuchnęła głosnym śmiechem i przeglądając się jeszcze w całkiem sporym lusterku, pognała mnie pod nasz pokój. Tym razem blondynka wpadła do pomieszczenia pierwsza i od razu z głośnym okrzykiem wskoczyła na łóżko. Zamknęłam za nami drzwi i zobaczyłam jasnopomarańczowe ściany, przed którymi stały ciemnobrązowe regały, garderoba i kilka innych mebli. Oprócz tego czarne fotele, niski stolik, na którym widniała charakterystyczna japońska, czerwona lampa i kilkadziesiąt, a może kilkaset zwisających z sufitu lampek w kształcie smoków, które świeciły jasnym blaskiem, gdy się je zapaliło. Wielkie czarne łóżko z puchatą kołdrą i niewielki, prywatny balkon, wprowadziły mnie w stan oniemienia.

- Czy ty widzisz to, co ja? Trafiłyśmy do innego wymiaru! - Ucieszyła się Jo. Usiadłam przy niej z otwartą gębą i popatrzyłam przez chwilę przed siebie.

- Niesamowite - szepnęłam i przez dłuższy moment siedziałam nieruchomo. Blondynka również ostatecznie się uspokoiła i przyjrzała mi uważnie, a ja wykorzystałam tę chwilę i zabrałam z łóżka dwie poduszki, z wyszytymi na nich, złotymi smokami. - Walka! - krzyknęłam i zaczęłam ją bić, a ona spadła z łóżka i śmiała się, starając w między czasie, odebrać mi przynajmniej jedną, puchatą zdobycz.

- A masz! - W końcu wykorzystała moment mojej nieuwagi, po czym zaczęła gonić mnie po pokoju, chcąc zabić poduszką. Obie, po kilkuminutowym "treningu" padłyśmy na łóżku z głośnym śmiechem.

- A co to za radość? - Do naszego pokoju wszedł mój ojciec i zostawił na boku nasze torby. Mężczyzna przebrał się w jakieś czarne, sportowe spodenki i czerwoną koszulkę, a na głowę wcisnął białą czapkę z japońskim wzorkiem. - Gotowe na małą wycieczkę turystyczną?

- Oj, tato. - Usiadłam na łóżku. - Same się gdzieś wybierzemy. Nie potrzebujemy twojego czujnego oka - zaśmiałam się, a Jo potwierdziła moje słowa, kiwając głową.

- Kochana, chciałbym z tobą trochę pobyć. - Skrzyżował ręce i miło się do nas uśmiechnął.

- Wieczorem! - Wyszczerzyłam ząbki.

- Wieczorem wybierzecie się zapewne na spacer. - Uniósł jedną brew do góry i zrobił minę podobną do tej, jaką robię ja.

- To prawda - szepnęła mi do ucha Jo.

- Okej, daj nam dziesięć minut. - Kiwnęłam palcem. - Ale... Sophie też idzie?

- Nie, postanowiła odwiedzić koleżankę w SPA, gdzieś za hotelem. - Uśmiechnął się. - Co powiecie na oprowadzenie was po centrum? Przysięgam, że nie zajmę wam więcej, niż dwie godziny. - Położył rękę na sercu, a jedną wzniósł do góry, pokazując typowy znak harcerskiej przysięgi.

- Tak jest! - krzyknęłam razem z przyjaciółką, a on roześmiał się i wyszedł, pozwalając nam na przygotowanie się do pierwszej wyprawy po Tokio. - Co zakładamy? - zapytałam przyjaciółkę, a ona otworzyła balkon i sprawdziła pogodę.

- Upał. - Uśmiechnęła się. - Stawiam na strój a la twój ojciec, czyli spodenki, bluzka i czapka. - Klasnęła w dłonie, a ja dorwałam swoją walizkę.

- Załóżmy to samo - zaproponowałam, a dziewczyna kiwnęła mi głową. - Czarne spodenki!

- Dobra. - Wzięłyśmy, co trzeba. - Czerwona koszulka? - Wskazała na nasze letnie koszule, które ładnie wyglądały po zawiązaniu nad pępkiem.

- I białe czapki! - zaśmiałyśmy się równocześnie, wciskając na głowę nasze stare full capy.

Wybrałyśmy wszystkie ubrania, które nie kojarzyły się z gangiem i ewidentnie równocześnie poczułyśmy ulgę. Na nogi wcisnęłyśmy jedne z lepszych, białych, sportowych butów i wybiegłyśmy na pokazanie się mojemu ojcowi.

- No proszę, mam młode bliźniaczki. - Zaczął się śmiać, wskazując na nasze stroje. - Dobrze, lecimy na dół, panienki! - Pokierował nas w stronę windy i zamknął za sobą drzwi, aby po chwili dołączyć do swoich towarzyszek.

- Idziemy do centrum, tato? - zapytałam, chcąc jak najczęściej używać słowa, którego od dziecka nie miałam do kogo wypowiedzieć. Cieszyłam się, że nie towarzyszyła nam Sophie, ponieważ dzięki temu mogliśmy powspominać stare, dobre czasy, a przecież Jo była ich częścią.

- Tak, ale od razu musze zaznaczyć, że ciężko będzie przecisnąć się przez te tłumy. W Japonii jest masa ludzi, którzy od samego rana nie śpią - wyjaśnił.

- A którą mamy tak właściwie godzinę? - zapytała z ciekawością moja przyjaciółka, kiedy drzwi windy otworzyły się i wyszliśmy na zewnątrz.

- Dokładnie to dziesiąta. - Uśmiechnął się szeroko.

- Już? - zdziwiłyśmy się.

- Tak. Wylecieliśmy z Los Angeles przed osiemnastą, no i całkiem długo lecieliśmy, ale tu jest oczywiście inna strefa czasowa - wyjaśnił, przepuszczając nas, byśmy pierwsze przeszły na pasach.

- A która jest teraz w Los Angeles? - zapytała ponownie Jo.

- Bo ja wiem... Północ? - Uśmiechnął się szeroko i skierował nas w boczną ulicę targową. Spojrzałam na siebie z przyjaciółką i usłyszałam głośne "I walk this empty street, on the boulevard of broken dreams, where the city sleeps, and i the only one and i am walk alone".

- Kto w takim gwarze i tłumie puszcza to dzieło muzyczne? Co za idiota śmie znieważyć moją ulubioną piosenkę? - szepnęłam ze złością przez brak poszanowania do kultowej i idealnej muzyki mojego ukochanego zespołu Green Day.

- To nie z twojej komórki? - zapytała ze śmiechem Jo, a ja zorientowałam się, że miała rację. Ktoś dzwonił.

- Faktycznie - zaśmiałam się pośpiesznie, a ona pokręciła głową na moją głupotę. - Halo? - zapytałam, zakrywając sobie jedno ucho, aby hałas nie zagłuszał mi połączenia.

- Dotarłaś już? - Usłyszałam zmęczony głos swojego chłopaka.

- Ooo, Charlie. - Złapałam się za serce. - To słodkie - szepnęłam, a Jo zaczęła się śmiać. - Dzwonisz, mimo że u ciebie tak późno.

- Nie zasnąłbym jakbym nie usłyszał twojego głosu - zaśmiał się. - Powiedz mi dobranoc, kochanie.

- DOBRANOC! - Usłyszałam w słuchawce wrzask Shiley'a, więc idąca obok mnie Jo jeszcze bardziej zaczęła się śmiać. Sprawdziła czy mój ojciec nas nie słuchał, a jako iż był zbyt zajęty opowiadaniem nam czegoś kilka metrów dalej, mogłyśmy spokojnie wymienić się uwagami.

- Dobranoc, sushi! - odpowiedziała mu ze śmiechem blondynka, a ja usłyszałam rozbawiony ton głosu mojego chłopaka i brata. Już wiedziałam, jaką ksywą katowany będzie przez Charliego Shiley.

- Siedź cicho, wiewiórko! - Usłyszałam obrażony głos szatyna i razem z Jo zaczęłyśmy się śmiać.

- Słuchaj, jak chcesz się powyzywać z naszą słodką lekarką to zadzwoń na jej komórkę, ja tu rozmawiam ze swoją dziewczyną, jasne? - Usłyszałam jak Charlie zwrócił się do Shiley'a, a ten gdzieś odszedł. Po chwili komórka Jo zagrała i obie złapałyśmy się pod ramię, idąc na przód wolnym krokiem. - Już nam nie będą przeszkadzać - powiedziałam słodko do blondyna, a ten cicho westchnął.

- Dziwnie mi tak tu bez ciebie - wyznał szybko i chrząknął, aby zaretuszować swoje uczucia. 

- Ja też cię kocham - zaśmiałam się. Charlie miał coś odpowiedzieć, gdy usłyszałam krzyk brata.

- AMY JO I WIEWIÓRKI. - Stuknęłam się w czoło i wybuchnęłam głośnym śmiechem, zwracając na sobie uwagę kilku osób. Blondynka popatrzyła na mnie i też pokręciła głową.

- Shiley, wynoś się do innego pokoju! - Usłyszałam głos mojego wkurzonego chłopaka.

- SUSHI, SUSHI, SUSHI, SUSHI, SUSHI! Pyszne Sushi! - mówiła ciągle Amy, a mój brat się głośno śmiał. Było go słychać przez dwa telefony.

- Nie mamy sushi - powiedział japoński sprzedawca obok blondynki. - Sushi za rogiem.

Popatrzyłam na siebie z przyjaciółką i podparłam się na kolanach, kiedy poczułam, że mój pęcherz niebezpiecznie kurczył się od nadmiernego śmiechu.

- Cicho! - Amy próbowała zakryć mi usta, abym przestała zwracać na nas uwagę wszystkich ludzi wokoło. - Zamknij się!

- Bo co? - zapytałam i znowu zaczęłam się śmiać.

- Żyjesz, Rachel? - Usłyszałam w komórce głos Charliego, ale Jo zabrała mi telefon i powiedziała do dwóch naraz:

- Idźcie spać, głupcy. Wszystko u nas w porządku. Jeśli wejdziemy na Fudżi to zepchnę stamtąd upośledzoną psychicznie pannę R.C. Jedzcie sushi, bo jest zdrowe i ma wiele witamin. Dobranoc! - wyrecytowała szybko i rozłączyła się, żeby móc pociągnąć mnie za rękę i zaprowadzić do ojca, póki nie skapnął się, że w ogóle go nie słuchałyśmy.

- A zatem... - mówił, gdy odwrócił się w naszą stronę. Popatrzył, że grzecznie stoimy i niewinnie się uśmiechamy, więc kontynuował. - Zatem tutaj można kupić pamiątki z tamtej epoki...

- Rachel, chodźmy na sushi - szepnęła do mnie Jo, a ja znowu wybuchnęłam śmiechem. - Kupimy sushi? Jestem głodna.

- Zamknij się, bo nawet nie dojedziesz na to swoje Fudżi! - Klepnęłam ją w plecy i zacisnęłam zęby, żeby znowu nie zacząć się śmiać. - Dekoncentrujesz mnie!

- Uuu, mieszam ci w głowie, co? Podobam ci się, co? - Zaczęła dotykać włosów i udawać, że flirtowałyśmy. Zakryłam usta, żeby znowu nie zacząć się śmiać, a jakiś Japończyk, stojący obok straganu, popatrzył na nas jak na zaawansowaną parę lesbijek. - No, chodźmy na sushi. Ewidentnie jesteś głodna.

- Czy wy mnie słuchacie? - Mój ojciec odwrócił się do nas i skrzyżował ręce.

- Tak, sushi, poproszę - odpowiedziała mu nie na temat Jo, a ja znowu zaczęłam się śmiać. 

- Chcecie iść na sushi? Dobrze, to tuż za rogiem. - Uśmiechnął się i zaczął nas prowadzić przez wąską uliczkę do restauracji na następnej ulicy.

- Ale ja chcę to sushi w Los Angeles... - szepnęła do mnie Jo i obie znowu się chichrałyśmy, aż do momentu wypełnienia brzuchów rybą. Z początku jedzenie wydawało mi się być obrzydliwe, ale ostatecznie posmakowało. - Dobrze, Sophie za chwilę wraca. A wy? - zwrócił się do nas mój ojciec.

- My pojedziemy na Fudżi. - Uśmiechnęłyśmy się. - Wrócimy wieczorem.

- Dobrze, wypożyczyć wam auto? - zapytał z ciekawością. - Będziesz prowadzić, Amy, prawda?

- Tak jest. - Kiwnęła głową.

- Chcę MCLAREN MP4-12C - powiedziałam pospiesznie.

- Znasz się na autach, Rach? - Uniósł brwi ku górze.

- Od A do Z. Dasz nam McLaren? - Zrobiłam psie oczka i złożyłam rączki, udając małą dziewczynkę.

- No nie wiem, to bardzo szybkie, sportowe auto. - Podrapał się po głowie, a ja kopnęłam Jo w stopę.

- Ała! - Spojrzała na mnie ze złością, ale po chwili zrozumiała o co chodzi. - A tak... - Podrapała się za uchem. - Prosimy! - Zrobiła kocie oczka i obie stanęłyśmy przed moim ojcem jak małe dzieci, proszące o kawałek czekoladki.

- W porządku. Jak zajdziemy do hotelu, zamówię wam to auto. Ale uważajcie, żeby nie zrobić sobie krzywdy. - Pogroził nam paluszkiem.

- Dziękujemy! - krzyknęłyśmy słodko, a gdy odwrócił się, nasze miny przybrały wcielenia diabłów.


Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now