-84-

5.4K 341 15
                                    


- Wybacz, że bez zapowiedzi, szefie. - Usłyszeliśmy za jego plecami drwiący głos, z stanowczo japońskim akcentem. - Czyżbyś zapomniał o czwartym sztabie?

- Cholera... - mruknął cicho, aby skośnooki tego nie usłyszał. - Nie ładnie to tak na bezbronną czwórkę, w czym dwie kobiety? - zaśmiał się, jak zwykle pewnym głosem, podkreślając słowo "kobiety". Odwrócił się do niego, ale żółtoskóry nabił broń i wymierzył mu ją przed głową. Byliśmy w sytuacji bez wyjścia.

Wychyliłam się, ale serce przyspieszyło swoje bicie do maksymalnego tempa. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam się cholernie bać. Po obu stronach naszego kradzionego jachtu, pływały dwa obce statki, wypełnione po brzegi uzbrojonymi Japończykami.

Złapałam swojego męża za ramię i zobaczyłam jak kilkunastu żółtków wyciągało spod pokładu AJ i Shiley'a, trzymając ich z tyłu za ręce. Blondynka klęła pod nosem, a brat szamotał się na wszystkie strony za co dostał nosem karabinu w brzuch.

- Shiley! - krzyknęłam, chcąc do niego podbiec, ale Japończyk cofnął mnie do tyłu, wymierzając w głowę bronią.

- Jesteście otoczeni, Charlie. - Trzeci z kolei przywódca Sin Fao zaśmiał się mojemu mężowi w twarz.

- Dla ciebie, Pan Charlie. - Uniósł brew do góry i uśmiechnął się złośliwie, przez co żółtoskóry zdzielił go ciosem w brzuch. Blondyn nie został dłużny i przywalił mu w nosa tak bardzo, że polała się krew. Wtedy poczułam jak ktoś pociągnął mnie do tyłu i podłożył pod szyję nóż.

- Uważaj, chłopczyku... - syknął, trzymający mnie gangster. - Bo inaczej głowa twojej panienki będzie za moment pokarmem dla ryb.

Blondyn popatrzył na mnie, ciężko dysząc i warcząc na wrogów dookoła. Zilustrował też wzrokiem mnie i swoją siostrę, na co po chwili szepnął:

- One nie mają z nami nic wspólnego. - Wymienił się z najlepszym przyjacielem spojrzeniem. - Wypuście je.

- Co?! - Spojrzałam na niego urażona, razem z blondynką.

- Mówisz? Wymordowały tyle osób, co i ty z Shiley'em, ale skoro mnie o to błagasz... - Dał nacisk na cztery ostatnie wyrazy. - Chłopcy, spuście szalupę. Niech idą.

- Oszalałeś? - warknęła Jo, którą facet wypuścił i schyliła się do Shiley'a, aby go pocałować.

- Z dala od niego. - Odepchnął ją od narzeczonego i skierował w stronę szalupy. Ze mną gangster zrobił to samo.

- Nigdzie nie idę! - warknęłam. - Charlie, coś ty wymyślił?!

Blondyn przełknął i uśmiechnął się do mnie uspokajająco. Ustałam obok blondynki i obie popatrzyłyśmy na czekającą przed nami szalupę. Spojrzałyśmy na siebie i obie miałyśmy w oczach to samo. Strach, przeplatany z wyrzutami sumienia. Ustałyśmy jedną nogą w szalupę i popatrzyłyśmy na braci oraz ukochanych. Dziewczyna stuknęła mnie stopą w łydkę, a ja cicho chrząknęłam. Nie było wyboru. Ustałyśmy na łódce i pozwoliłyśmy, aby spuścili nas w dół.

- Myślą, że takie z nas wyrodne kobiety - mruknęła Jo wyjmując zza sweterka broń.

- Szyba za jeden... Dwa... - Zaczęłam się śmiać. - I trzy. - Kiwnęłam głową, a ona strzeliła w grubą warstwę szkła, które o dziwo się rozpadło, pozwalając na nasze przedostanie się do środka statku. Na górze zapewne było wielkie zamieszanie spowodowane wystrzałem i brakiem naszej obecności w łodzi. - Pomyślą, że się zabiłyśmy. - Spojrzałam na nią.

- Są na tyle głupi? - Szturchnęła mnie i skinęła brodą na szafę. Zebrałyśmy stamtąd pistolety, jakie zostały.

Nie mogłam zostawić brata i męża. Obie nie potrafiłyśmy zostawić ich samych w szponach wrogów. Gdy zaczęli wyprowadzać ich na przeciwny statek, zaatakowałyśmy mężczyzn od tyłu, skupiając na sobie uwagę wszystkich.

- Do jasnej cholery! - krzyknął Charlie, nawet się nie odwracając. - Rachel, wyczuję cię z daleka! - krzyknął nadal tyłem, a ja zaczęłam się śmiać, ukatrupiając zbiegając się do mnie Japończyków.

- Ja ciebie też kocham! - wrzasnęłam i przedarłam się na statek nieprzyjaciela. Wtedy głównodowodzący skierował broń w jego stronę.

- Wiesz kochanie, z chęcią bym ci pomógł, ale obie ręce i nogi mam zajęte - mruknął pod nosem, patrząc na własne kajdany.

- Przestań, bo go ukatrupię! Miałaś szansę żyć, ale teraz pójdziesz na stratę razem z nim! - Szef Sin Fao zaczął krzyczeć.

- Skoro chcesz zabić nas oboje, to niby czemu mam przestać? - zapytałam jakby sama siebie, marszcząc brwi i dalej kontynuowałam zabijanie przeciwników.

- Dobre pytanie - powiedział Charlie, razem z moim bratem, wesoło na siebie spoglądając. Blondynka wysadziła poprzedni statek i ustała na tym, na którym byłąm ja, masując się po karku. Statek po południowej stronie też został zniszczony. Cóż, ona to miała rozmach i zdolności pirotechniczne.

- Ostatnie życzenie? - zapytała Jo, kierując broń do szefa Sin Fao.

- Możesz je wypowiedzieć - zaśmiał się szyderczo w jej kierunku, a z tyłu statku wyszło drugie tyle tych, których załatwiłyśmy.

Popatrzyłyśmy za zebranych i wymieniłyśmy się spojrzeniem.

- Nie martwcie się! Ja też ich nie odróżniam. - Wzruszył ramionami mój brat, za co dostał po głowie od łysej czaszki. - Taka prawda. - Spojrzał na niego, za co dostał jeszcze mocniej. - Zabij od razu!

- Nie, dopóki nie powiecie nam, co z mapą - syknął, na co Charlie się zaśmiał.

- A co z nią ma być? - prychnął, dlatego tak jak mój brat został zdzielony przez głowę. - Poczekaj aż się uwolnię. - Uśmiechnął się sztucznie w kierunku swojego oprawcy.

Patrzyłyśmy na siebie z Japończykami i nie wiedziałyśmy, co robić dalej. Strzelać i pozwolić, żeby nas zabito na miejscu czy poddać się i czekać na śmierć w ukryciu? Takiego dylematu nie miałam od bardzo dawna.

- Szefie, mamy ich zabić? - zaśmiała się Jo w kierunku swojego brata.

- Z zimną krwią. - Kiwnął głową, a facet nad nim uderzył go nosem karabinu, powodując, że ujrzałam na jego twarzy cieknącą w dół strużkę czerwonej cieczy.

- Zabić je! - krzyknął do swoich towarzyszy, którzy uzupełnili magazynki.

- Jeśli je zabijesz, nie dowiesz się niczego o mapie. Są wam bardziej potrzebne, niż ci się zdaje
- mruknął Shiley, przez co szef japońskiej mafii musiał poddać się i kazać nas pojmać.

- Żywcem nie dam się złapać - syknęłam i razem z blondynką zaczęłyśmy rozpraszanie szajek, jednak kiedy rzucili się na nas grupkami i otoczyli nas, nie było już sposobu. W końcu naboje musiały mieć swój kres.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now