XVI

1.1K 39 14
                                    

*POV* Hazel

Na miejscu była wrzawa, totalny chaos i syf. Ludzie z trybun uciekali we wszystkich możliwych kierunkach, a gangsterzy toczyli walkę z dwoma helikopterami policyjnymi i trzema wozami, które stale ich ostrzeliwały.

Mafie starały się zabić jak największą ilość psów, a przy tym nie zginąć i jak najszybciej zwiać, co prawdę mówiąc na tamten czas nie było prostym wyjściem. Byłam pewna, że gliny utorowały już mur przy każdym wyjeździe, ale jakoś mnie to nie martwiło.

Byłam jedynie zdziwiona, widząc jak wszyscy gangsterzy dobrze ze sobą współpracują. I po chuj im te walki? Mogliby wspólnie zabijać psy.

— Shine, masz może dla mnie coś, czym mogłabym się pobawić ze zwierzakami? — zapytałam szatyna, rozglądając się czy w wozie nie ma czegoś oprócz karabinów informatyka.

— Masz na myśli coś ostrego? — zaśmiał się, ukazując szereg białych zębów. — Otwórz schowek i idź kosić wszystko, co ci stanie na drodze.

Popatrzyłam na niego uważnie i z pokaźnej wielkości schowka u nóg, wyjęłam dwa, wypolerowane szanghajskie miecze włożone w pochwy ze skóry krokodyla. Moje serce szybciej zabiło.

— To taki mały prezent dla ciebie — orzekł, hamując w odpowiednim miejscu i od razu gdy odwrócił twarz w moją stronę, gwałtownie i bez jakichkolwiek pohamowań pocałowałam go.

Nie chciało mi się zwracać uwagi na to, że jest moim kuzynem i że zaraz ktoś może rozjebać nam szyby w wozie.

Musiałam go pocałować.

— Jesteś zajebisty. — Tylko tyle udało mi się powiedzieć, po tym co zrobiłam. Light spalił buraka, ale mimo wszystko zaraz po tym zaśmiał się, rozluźniając panującą między nami żenującą atmosferę.

— Dobrze całujesz. — Pstryknął mnie w nos i złapał za karabiny z tyłu wozu. Popatrzyłam na niego uważnie.

Szatyn był tak cholernie niesamowity.

Jego rodzice są chyba kurwa Bogiem i Maryją.

— Pora zebrać plony, Hazel.

— Z tobą nawet całe plantacje — wybuchnęłam śmiechem i wyskoczyłam z samochodu za jednym zamachem wyciągając srebrną broń z krokodylej oprawy.

Czułam jak krew w moich żyłach osiąga wysoką temperaturę i zaczyna przepompowywać się o wiele szybciej.

Tak, to była chwila, w której mogłam zażyć odpowiedniej porcji adrenaliny i endorfin. Dostrzegłam z daleka wóz od Herp Fire i stojącą przy niej rudowłosą piękność, a w tle chłopaka w masce.

Nie musiałam się domyślać, że to Jamie, tylko on mógł, bez napięcia, roztrzaskiwać shotgunem każdą, napotkaną głowę.

Skinęłam do Shine'a, że pora się rozdzielić, po czym wzięłam najszybszy rozbieg na jaki mnie było stać skacząc na jeden z wozów policyjnych. Wszystko działo się szybko, a ja musiałam sprawdzić czy nadal jestem tak dobrą gimnastyczką jak niegdyś.

Gdy znalazłam się już na dachu odpowiedniego auta, zrobiłam salto i unikając strzału skoczyłam policjantowi na plecy wbijając mu jeden z mieczy w głowę. Tym samym obróciłam się o dziewięćdziesiąt stopni i wciąż utrzymując się na mężczyźnie, drugim mieczem potraktowałam głowę kolejnego psa.

Gdy obaj byli już soplami, skinęłam do "swoich", że mogą zająć się drugą stroną, a tym samym zauważyłam snajpera z maszynówką na jednym z helikopterów, więc użyłam konwoju policyjnego na który się wdrapałam i z wyskoku zakończonego półobrotem złapałam za linę, na której podciągając się w mig zajęłam miejsce policjanta.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz