XVI

709 43 2
                                    


Obudziłam się, gdy deszcz już nie padał. Wokół było ciemno jak w dupie, a ja zauważyłam, że wokół nikogo nie ma. Pewnie jest już po północy. Pomasowałam się po lodowatej skórze i dostrzegłam, że mam na sobie kurtkę. Nie wiem do kogo należała. Czyżby do mojego wymyślonego anioła? Włożyłam ręce do skórzanej, najwyraźniej męskiej ramoneski, która była na mnie za duża. Wstałam na równe nogi, a po chwili zobaczyłam, że z oddali ktoś się zbliża. Ktoś z latarką. Bez zastanowienia pomaszerowałam na paluszkach przed siebie, a po przekroczeniu bezpiecznej odległości, która nas oddzielała, ruszyłam sprintem nad jezioro w parku. Przez chwilę myślałam, że właściciel lub właściciele latarki gonią mnie, bo strasznie szybko się poruszała, a gdy skoczyłam za żywopłot zorientowałam się, że mam rację. Ich oddechy było słychać coraz wyraźniej. Ich, bo było dwojakie.
- Ivy! Jesteś tu? Ivy! - usłyszałam wołanie Percy'ego i Jacen'a. Czyżby rozdzielili się i mnie szukali?
- Dałbym sobie rękę uciąć, że ktoś tutaj biegł. - powiedział Jace.
- Może skręciła? - zaproponował. - Chodźmy tam! - zapewne pokazał mu jakiś kierunek palcem, a po chwili ich głosy zaczęły się oddalać. Nie wiem, czemu nie wyszłam. To było takie odruchowe. Westchnęłam cicho i zjechałam po karpie w dół, idąc powolnym krokiem na plażę. Nieosłonięta przez drzewa część piaszczystego wybrzeża była oświetlona przez mocno bijący księżyc. Minęłam i duże, i małe głazy, a potem przez schodki na ulicę pomaszerowałam w kierunku przedmieścia. Weszłam po cichu do domu. W żadnym z pomieszczeń nie paliło się światło, więc zajęłam swój pokój. Mocno wtuliłam się w pościel. Wiedziałam, że umoczę całe łóżko, ale byłam zbyt zmęczona na namysły. Po chwili zasnęłam.

Obudziło mnie krzątanie się kilku osób na dole. Powolnym krokiem podążyłam do lustra, aby przeanalizować stan swojego wyglądu. Odbicie mówiło jedno: jestem potworem. Wyjęłam z szafy luźną, białą bluzkę z zabawnym nadrukiem i krótkie, dżinsowe szorty, a do ręki wzięłam całą swoją kosmetyczkę. Pobiegłam do łazienki i weszłam pod prysznic, aby zmyć z siebie wczorajsze wrażenia. Zrobiłam całkiem mocny makijaż, a włosy rozczesałam i upięłam w wysokiego kucyka. Od razu lepiej.

Nieśmiałym krokiem zeszłam na dół. Całe szczęście CoCo, Jacen i Eddie siedzieli w salonie oglądając telewizję i głośno przy tym dyskutując, więc ja jak najciszej potrafiłam, postanowiłam zrobić sobie płatki. Otworzyłam szafkę i wtyknęłam w nią nosa, sprawdzając wszystkie dostępne smaki do zjedzenia. Postawiłam na swoje ulubione, cynamonowe, po czym zamknęłam drzwiczki spowrotem i o mały włos nie krzyknęłam.
- Nie ładnie to tak się skradać. - powiedział zadowolonym głosem rudy.
- I kto to mówi. - wywróciłam oczami, delikatnie się śmiejąc.
- Kochaj mnie całym czołem. - przeczytał z mojej bluzki. - Co to ma znaczyć?
- To znaczy, że twoje czoło jest większe od serca. - zaśmiałam się i już bez udawania, że mnie nie ma, nalałam sobie zimnej cieczy aż po brzegi miski. Wzięłam ją w dłoń i od razu pokierowałam się na schody. Dziwnie się czułam, po wczorajszym dniu. Wiedziałam, że udawają, iż wszystko jest okej, ale wcale tak nie było.
- E! Panna! Gdzie wczoraj zwiałaś? - w przejściu między kuchnią, a salonem znalazł się blondyn.
- Byłam na spacerze, tato. - wywróciłam oczami i nie przerywałam dalszego kroku.
- Po północy, tak? - wiedziałam, że krzyżuje ręce.
- Dostanę szlaban? - zaśmiałam się, odwracając do niego twarzą.
- Tak. Przeprosisz CoCo, pojedziesz z nim po zakupy, a po południu Carlos chciał się z tobą widzieć.
- Jestem na wakacjach, a więc nie obowiązuje mnie żaden rozkład dnia, to po pierwsze. - skinęłam głową. - Po drugie nie mam za co przepraszać Shannona, bo to on złapał za broń pierwszy, po trzecie to nie ja wpierdalam trzy czwarte lodówki, tylko ty, Jace. Dziękuję za uwagę. - uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam do pokoju.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem! - krzyknął za mną, zapierając się zapewne w myślach, że on wcale tak dużo nie jje. Zazdroszczę mu tego, że pożera dwadzieścia posiłków dziennie, a i tak jest chudy. Ah, ten szybki metabolizm. Jedząc swoje śniadanko, zaczęłam przeglądać papiery, które dał mi Royce. Pierwsza i druga strona pusto, potem znowu nic i znowu, aż w końcu zauważyłam coś dziwnego. O połowie lipca, siostry kupowały jedną suknię ślubną i jedną suknię dla druhny, a kilka dni potem kupiły je jeszcze raz, tylko w nieco bardziej odważnej odsłonie. Nazywały się Joelinne i Rachela Jackson. Domyśliłam się, że to jedno z wymyślonych nazwisk ciotki Jo i mojej mamy. Cóż, oryginalnych nazw to one nie posiadały. Zakreśliłam sobie ich nazwy czerwonym makerem i wpadłam w zadumę. Dowód mojej matki, na którym miała nazwisko Carter został wydany pod koniec sierpnia. Możliwe, ze wzięła ślub i chciała się z nieznanym mi chłopakiem ujawnić. To wyjaśniałoby, czemu trzymała ten dowód jako jeden z tych prawdziwych. Tylko pytanie.. co z nim? Nie znalazłam nigdzie papierów o rozwodzie. Może Royce ma jakiś kumpli spod prawa? Na pewno z chęcią pomógłby mi z rozgryzieniem tego zagadnienia. Złapałam za telefon i wykręciłam jego numer. Po trzech sygnałach odebrał.
- Tak, słucham?
- Hej, Royce! Nie przeszkadzam? - zapytałam wesoło, kręcąc się na fotelu wokół własnej osi.
- O, moja słodka Lynn. Co u ciebie, wisienko? - usłyszałam jego rozweselony głos, a sposób w jaki mnie nazwał, spowodował, że przez chwilę straciłam wątek. - Ivy?
- A tak, przepraszam. - zaśmiałam się nerwowo. - Dziękuję, za papiery, znalazłam wśród nich kilka cennych informacji. Wiedziałam, że mi pomożesz!
- Cała uprzejmość, po mojej stronie. Mógłbym ci jeszcze jakoś pomóc? - zapytał, a ja mimowolnie zrobiłam się czerwona. Całe szczęście, że tego nie widzi.
- Głupio mi tak cię wykorzystywać.. - podrapałam się za uchem.
- Sprawianie ci radości, to dla mnie przyjemność. - powiedział męskim, zachrypniętym głosem, od którego na całym ciele pojawiały się ciarki.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła, Royce! Jesteś moim archaniołem. - zaśmiałam się ciepło. - Więc, gdybyś mógł.. sprawdziłbyś czy moja mama nie brała jakiegoś rozwodu?
- Skoro był ślub, to musiałbyć i tajny rozwód, na pewno sobie z tym poradzę. Mój kuzyn jest prawnikiem i ma dostęp do wszelkich dokumentów z archiwum w Los Angeles. - oznajmił wesoło, a ja szeroko się uśmiechnęłam. - Chciałbym cię teraz zobaczyć.
- Spotkamy się w sobotę, tak jak sobie tego życzyłeś. - powiedziałam.
- To już jutro. - oznajmił, a mi o mały włos telefon nie wypadł z ręki.
- JUTRO?
- Straciłaś poczucie czasu? - zaczął się śmiać.
- Jasna cholera, tak! Wybacz, lecę na zakupy po nową sukienkę! - oznajmiłam, błądząc po pokoju wzrokiem w pogoni za butami.
- We wszystkim wyglądasz przepięknie. - oznajmił pewnie.
- Dziękuję. - rozmarzyłam się. - A co z tym przyjacielem? Wie coś o mojej mamie?
- Wie i to bardzo dużo.. - powiedział tajemniczym tonem głosu.
- Zdradził ci szczegóły? - prawie pisnęłam, niczym mała dziewczynka, na co zaczął się śmiać.
- Niestety, kochana. - westchnął. - Przepraszam, ale mam konsultanta z Chin, muszę się nim zająć.
- Tak, oczywiście. Miłego dnia, Royce! - uśmiechnęłam się, mimo że nie mógł tego zobaczyć.
- Nawzajem, książniczko. - zaśmiał się i szybko rozłączył, a ja wskoczyłam w białe trampki i pobiegłam na dół.
- Shannon, boso czy nie, idziemy na zakupy! - wpadłam do salonu, zwracając uwagę, że oglądają powtórkę serialu "Przyjaciele".
- A kluczowe słowo? - skrzyżował ręce, patrząc na mnie spod byka. Miał mocno zaróżowiony nos i lekkie zadrapanie na nim.
- Dawaj, szybciej! - klasnęłam w ręce i złapałam za klucze z wieszaka, biorąc po drodze jedną z lepszych kart. Wywrócił oczami i podobnie jak ja, założył na stopy trampki. W tym czasie Eddie dał mi listę rzeczy do kupienia.
- Kto ci doładował baterie, mała? - zaśmiał się, spoglądając na mnie.
- Taki jeden. - podśpiewałam sobie pod nosem, a na wymówione słowo trójka chłopaków obdarzyła mnie przeszywającym spojrzeniem. Miałam wrażenie, że nawet koleś z telewizji zamknął się, żeby teraz na mnie popatrzeć.
- Jeden, czyli który? - Jacen złapał za jabłko, krzyżując ręce.
- Nie znasz. - wywróciłam oczami. - Shan, raz raz! - pociągnęłam brata za rękę i wepchnęłam go w kierunku samochodu. Po chwili jednak cofnęłam się. - Ale ja nie mam prawka.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now