-33-

11.9K 610 25
                                    


Czekałam na Charliego w kuchni, jako że obiecał pokazać mi wszystkie auta i wybrać sobie jedno spośród nich. Wypiłam sok ze szklanki i zerkając, co chwila w przejście, poczułam te popularne "motyle w brzuchu". Weszłam do salonu, a w drzwiach zetknęłam się prosto z zamyśloną Amy.

- Jo! Do stu diabłów, ty mi nie uwierzysz! - Złapałam ją za ramiona i mocno nimi potrząsnęłam. Blondynka przeczesała ręką po długich włosach i poprawiła na sobie białą, koronkową sukienkę, uważnie mi się przyglądając. - Pogodziłam się z Charlie'm, rozumiesz? Wyjaśniliśmy sobie wszystko. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Nareszcie możemy ze sobą być! Mimo, że na kilku warunkach, ale ważne-

- Masz rację, nie wierzę - mruknęła, kręcąc na boki głową i wyminęła mnie w drzwiach, przedostając się tym samym do kuchni.

- Ej, co z tobą? Kazałaś mi przecież z nim na spokojnie porozmawiać! - Rozłożyłam ręce w geście niezrozumienia.

- Wczoraj, zanim potraktował cię jak zabawkę. - Odwróciła się do mnie twarzą. - Nie mogłam na to patrzeć. Zamknęłaś się w pokoju i beczałaś jak owca, a on stał tam i jeszcze się przede mną wymądrzał. To zwykły dupek i na dodatek bardzo gburowaty, arogancki i zbyt pewny siebie - zaczęła wyliczać na palcach.

- To ostatnie tyczy się też ciebie - zauważyłam, chcąc rozluźnić atmosferę.

- Wiesz co, Rachel? Jesteś głupia. Dajesz sobą manipulować. On robi z tobą, co chce, a ty jesteś na każde jego żądanie. Każe ci usiąść, zrobisz to. Każe ci za nim pójść, pójdziesz. Bo jakby inaczej? Każe ci żyć na jego warunkach, robisz to! - Skrzyżowała ręce. - Mam tego tylko trochę dość, wiesz? Cały czas jestem przy tobie i słucham dennych rozpaczań, sto razy gorszych od tych z telenoweli, których tak bardzo nienawidzisz. A później i tak przybiegasz do mnie cała w skowronkach i oznajmiasz, że nic się nie stało. Szkoda tylko, że musiałam słuchać tego i martwić się o ciebie całą dobę wcześniej. Zawsze przy tobie byłam, Rachel. Ale twoje zachowanie wobec Charliego jest nienormalne. Myślałam, że to koniec. - Rozłożyła bezceremonialnie ramiona. - Dziś miałyśmy się wynieść do Molly, dopóki nie polecimy do Japonii. Ale kiedy wszystko jest już uzgodnione, ty wyjeżdżasz z tekstem, że się pogodziłaś ze swoim wielce możnym chłoptasiem! - krzyknęła. - Czy oni ci mózg wyprali? Od kiedy latasz z głową w chmurach, co?  Nagle doświadczyłaś smaku życia obok jakiegoś dennego badboy'a i myślisz, że co? Że to miłość na zawsze? Naprawdę? - Zamachała rękami. - Spodziewałam się po tobie więcej rozumu - scedowała. - Pamiętasz? Kiedykolwiek sobie coś obiecałyśmy, zawsze dotrzymywałyśmy obietnicy. - Jej oczy delikatnie się zaszkliły, miałam wrażenie, że mówiła o czymś więcej, niż konflikcie z Charlie'm. - Wczoraj obiecałaś mi, że po powrocie z Japonii wyjedziemy do Nowego Jorku i zaczniemy wszystko jeszcze raz. - Zamachała mi palcem przed oczami. - Ja nigdy nie złamałam obietnicy. Byłam przy tobie, gdy twoi rodzice się rozwiedli. Byłam przy tym jak zginął Shiley. Byłam, gdy przeżywałaś depresję. Byłam z tobą na wizytach u psychologów. Byłam z tobą przy wyborze szkoły. Byłam z tobą, gdy umierał ci pies. Byłam z tobą zawsze. Byłam dla ciebie matką, siostrą, ojcem, córką, kochankiem i przyjaciółką! A ty tak po prostu wybierasz nagle chłopaka. Wybierasz ten gangsterski żywot. Nienawidzę Charliego, Rachel. Ze względu na to, co zrobił i co powiedział. Nienawidzę - syknęła, a z jej oczu popłynęła łza. Szybko odwróciła wzrok, jakby bojąc się, że moje spojrzenie obedrze jej myśli z najskrytszych emocji. - Wybaczyłabym wszystko, ale to, że wolisz faceta, który nie jest pewnym uczuciem... - Pokręciła głową. - Jadę do Molly. - Wyminęła mnie i skierowała się na schody.

Dopiero po tym, jak gorzkie łzy spłynęły mi na usta, zorientowałam się, że płakałam od dłuższego czasu. Odwróciłam się na pięcie, patrząc na wysoką, zgrabną dziewczynę, która cała dygotała, a jej niezwykle długie, jasne włosy poruszały się z każdym kolejnym krokiem.

- Żartujesz, Amy? Powiedz, że żartowałaś! To nie tak! Amy, zatrzymaj się! Kurwa. - Próbowałam ją zatrzymać, jednak dopiero pod wpływem gwałtownego szarpnięcia zrobiła pauzę w pół kroku.

- Przez całą tę historię, w którą mnie wplątałaś, prawie zginęłam - syknęła mi w twarz. - Ty przez nich wszystkich wielokrotnie cierpiałaś. Przypominam, że przez specyficznego osobnika jeszcze wczoraj łkałaś w poduszkę, co najmniej tak bardzo, jak gdyby obdzierano cię ze skóry - oznajmiła twardo. - Wybierz teraz. Albo ja, albo Charlie. - Pokazała mi na palcach dwie opcje do wybrania.

- Co ci się stało? - zapytałam załamanym głosem, a moje oczy po raz kolejny przepełniły się łzami.

- Nie, Rachel. To nie mi się coś stało, tylko tobie. Udawałam, że mi się tu podoba - wygarnęła. - Tylko dla ciebie. Jeśli ty wolisz jego... Nie mam zamiaru spędzić tu ani chwili dłużej.

- Nie mogę wybrać. Kocham go, ale ty jesteś... - Chciałam ją zatrzymać.

- Kochasz? Naprawdę? Jeszcze wczoraj go nienawidziłaś. Kobieta zmienną jest, faktycznie - syknęła. - Ale ty jesteś chyba kimś, ponad to rodzajem kobiety.

- Rachel, gotowa? - zapytał Charlie, schodzący z piętra na parter. Widząc wściekłą Jo i moje zaszklone oczy, zdębiał.

- Ależ naturalnie. Jest gotowa na wszystko, co jej rozkażesz - wtrąciła się Amy, wchodząc po schodach. - Zacznij wymieniać - dodała groźnie i weszła do pokoju swojego i Noaha. Stałam w miejscu nieruchomo. Choćbym chciała, nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Czułam, jakby serce rozerwało mi się na pół. Jakbym straciła cząstkę siebie.

- Co to miało znaczyć? - zapytał zdenerwowanym głosem Charlie, schodząc do mnie na parter. - Rachel, czemu płaczesz, do cholery? Kto tym razem cię skrzywdził?

- Sama siebie skrzywdziłam - szepnęłam. - Czemu nie umiem zatrzymać przy sobie osób, które kocham? - Ukryłam twarz w dłoniach, a blondyn mocno mnie do siebie docisnął.

- O czym ty mówisz? - Pogłaskał mnie po głowie.

- Jestem do dupy. Staram się o jedno, tracę drugie - warknęłam w jego koszulę. - Czemu to wszystko zaczęło się jak trafiłam do gangu? - Spojrzałam na niego, a on zrobił smutną minę.

- Nasze życie... Niby jest luksusowe, pełne imprez... Ale mamy też "pracę" i w każdej chwili możemy zginąć. Tu nie jest nic pewne - wyjaśnił. - To jest ta zła strona gangu - dodał, a ja uważnie mu się przyjrzałam. - Pokłóciłyście się?

- Ona odchodzi... - szepnęłam i ścisnęłam ręce w pięści, chcąc zatrzymać w sobie żal.

- Co tak stoicie na środku? - zaśmiał się Noah, chcący najwyraźniej iść na górę. - Co ci się stało, Rachel? To samo, co wczoraj?

- Nie. - Pokręciłam przecząco głową. - Moje życie to prawdziwe gówno - powiedziałam łamliwym głosem i usiadłam na schodach, a Charlie przy mnie ukucnął.

- Ej, mała, nie mów tak. - Brunet dał mi pstryczka w nos i wymienił się z szefem spojrzeniem. - Cóż, szefie... To niezbyt odpowiedni moment, ale mapa jest prawie złożona. Problem w tym, że prowadzi do czegoś innego. Znowu. Amy jest mi potrzebna, ona najlepiej się na tym zna. Wstała już?

- Wstała i na dodatek nigdy już nie upadnie - zaśmiała się złośliwie blondynka, schodząc po schodach z dwoma walizkami w obu dłoniach. Wyminęła nas i zilustrowała spojrzeniem zszokowanego Noah'a.

- Amy, ale co... Jak? - Zamrugał kilkakrotnie oczami.

- Normalnie - mruknęła, podchodząc do drzwi. - Więc wy dalej odgrywajcie tę żałosną szopkę, a ja już sobie pójdę. Och, wybacz SZEFIE... Czy wolno mi zabrać z garażu Chevroleta? A może zabronisz mi wyjść? - zapytała, udając piskliwy głos.

- Idź precz, Amy - warknął Charlie, podchodząc do blondynki, aby spojrzeć jej w twarz. - Mnie wczoraj pouczałaś, a dzisiaj zrobiłaś to samo - dodał jeszcze, gdy znalazła się na schodku poza kryjówką.

Dziewczyna odwróciła się do niego ze złośliwą miną i w taki sam sposób się roześmiała.

- Rachel, podziękuj swojemu chłoptasiowi za wszystko, co zrobił. - Pomachała nam ręką, ale jeszcze w pół kroku zatrzymała się i na nas spojrzała. - Nie nadajesz się na gangsterkę, choć za to odstawiasz niezłe szopki. - Skrzyżowała ręce, a mnie coś ukuło w sercu. - Gang zejdzie na psy, a ty nie znajdziesz już tak cierpliwej dziewczyny jak ja, Rachel. - Kiwnęła głową, kierując się w stronę garażu.

- Zamknij się, Jo! Odejdź i nie wracaj! - krzyknął jej Charlie.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zaśmiała się złośliwie. - Pamiętaj tylko, że umiem dotrzymywać obietnic, Rachel. - Posłała mi nietypowe spojrzenie, a we mnie coś jakby pękło.

- Ależ idź sobie! Jeśli myślisz, że cię potrzebuje to jesteś w błędzie! Tu mam wszystko, a ty mi tylko przeszkadzałaś! Mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę! - krzyknęłam i pomaszerowałam twardym krokiem do swojego pokoju, aby móc krzyczeć w poduszkę.

Widziałam jak Noah pobiegł za blondynką. Charlie bez słowa za mną przyszedł i czekał, dopóki się nie uspokoiłam.

- To moja wina, prawda? - zapytał cicho. Bez słowa wpatrywałam się w poduszkę.

- Nie. To był nasz wybór - szepnęłam. - Mój - uściśliłam, zaciskając ręce na poduszce.

- Nie tak miało to wszystko wyglądać... - wyjaśnił. - Zaczęło się od tego, że chciałem cię chronić, a tak naprawdę...

- Wszyscy chcą mnie chronić i przez to odchodzą! - krzyknęłam ze łzami w oczach. - Przestań... To nie twoja wina, jasne? - Spojrzałam na niego prosząco. - Pooglądajmy samochody - dodałam, wstając z łóżka.

- Zaraz pewnie wróci Shiley, Darcy, Mia... - Zauważył blondyn, a ja wzięłam komórkę do ręki, aby sprawdzić, ile czasu minęło. Na wyświetlaczu miałam zdjęcie moje i Amy, podczas zeszłorocznego Halloween, gdy miałyśmy pomalowane, trupioblade twarze i zabawne kostiumy. Przyjrzałam się temu, jakie byłyśmy szczęśliwe i jak bardzo nam na sobie zależało. Nasze życie było beztroskie i pełne miłości.

Przez myśl przeszedł mi dzień, kiedy do domku nad jeziorem, tuż obok naszego wprowadzili się państwo Carter.

Ustałam na sofie, by zobaczyć czy owi sąsiedzi mieli dzieci, ale nadal nic nie widziałam, ze względu na mój niski wzrost. Weszłam na ramę kanapy i włożyłam nos w okno, spostrzegłszy jakąś rudowłosą dziewczynkę, skaczącą wokół mamy. Wtedy się poruszyłam i spadłam z mebla, nabijając sobie na czole wielkiego guza. Wieczorem w odwiedziny do moich rodziców przyszła ta sama pani, którą rankiem widziałam przez okno. Kobieta trzymała u boku za rączkę, niesforną dziewczynkę. Patrzyłam na nią uporczywie, a ona wesoło się śmiała, pokazując swój kolorowy aparat na zębach. Nasze mamy zaczęły pić kawę, a my się bawić. Ona dała mi na noc swojego misia, a ja jej oddałam własnego i na drugi dzień, znowu wymieniłyśmy się rzeczami. Tak zaczęła się ta codzienna zabawa, która wraz z wiekiem nasilała się, by w rezultacie przemienić się w wielką przyjaźń. Wszyscy śmiali się, że byłyśmy, niczym stare małżeństwo, ale na pewno nie widzieli dłużej, trzymających się razem przyjaciółek.

Ona miała racje. Zawsze przy mnie była, kiedy jej potrzebowałam. Nigdy się na niej nie zawiodłam i nigdy nie doznałam z jej strony żadnych przykrości.

Nawet jeśli pokłóciłyśmy się o błahostki, mijało pięć minut, a znów ze sobą rozmawiałyśmy.

Poczułam w sercu pustkę i miałam nadzieję, że to był tylko żart. Że kiedy spojrzę w przejście, ona wpadnie przez próg z rozpostartymi ramionami, donośnie się śmiejąc. Ale jedyne, co słyszałam to ciszę.

Na dźwięk otwieranych drzwi omalże nie dostałam zawału. Rozpromieniona wybiegłam na powitanie blondynki, ale widząc przed sobą rudowłosą Mię, a zaraz za nią Darcy i Shiley'a, uśmiech od razu zszedł mi z twarzy. Noah wszedł za zgormadzonymi i usiadł w kącie ze spuszczoną głową.

- Jak poszło? - zapytał ich tradycyjnie Charlie.

- Przecież nie musisz pytać, zawsze nam się wszystko udaje - odrzekła Mia. - Powiedz lepiej, co we troje macie takie miny.

- Panna Carter odeszła - prychnął, a ja przez chwilę zastanowiłam się, czy nie zwrócić mu uwagi. Widząc jednak minę mojego brata, odpuściłam.

- Co? - zapytał z niedowierzaniem. - Niby gdzie?

- Po prostu odeszła, jasne? Nie ma jej w gangu. Zachowujcie się tak, jak gdyby nigdy jej tu nie było. Nikt jeszcze nie opuścił gangu, ale zrobiłem wyjątek, bo wiem, że nie puści pary z ust. To nie w jej stylu. - Wzruszył ramionami, jak zwykle pewny siebie, Charlie.

- Pogięło cię?! Jak mogłeś pozwolić jej odejść?! - krzyknął Shiley, a Darcy z zainteresowaniem się mu przyjrzała. Przez twarz Mii przeszedł jakiś dziwny uśmieszek, ale po chwili opuściła brwi, co świadczyło o tym, że zawiodło ją wykluczenie bystrej przyjaciółki z gangu. 

- Straciłeś coś na tym? - warknął, siadając obok mnie na schodach. - Chciała to poszła.

Shiley popatrzył na mnie chwilę ze złością w oczach, po czym pokręcił głową i przejechał językiem po zębach.

- Czy to przypadkiem nie twoja najlepsza przyjaciółka, Rachel? - zapytał, a jeśli zwrócił się do mnie zwykłym imieniem, to znaczyło, że był ewidentnie wściekły i wszyscy to zauważyli.

- Kazała mi wybrać. - Ścisnęłam pięść, próbując zachować przy wszystkich zimną krew.

- Między kim? - warknął. - Mną, a nią?

- Nie - szepnęłam.

- No właśnie. Czyli wiedziałem. - Spojrzał na Charliego ze złością w oczach. - Czy to się w dzisiejszych czasach określa mianem przyjaźni, Charlie?

- Nie wiem o co ci chodzi. - Pokręcił głową.

- Nie? - zaśmiał się. - Wyjaśnić?

- Shiley, odbiło ci? - warknął do niego blondyn.

Mia, Darcy, Noah i ja - wszyscy z jednakowym oszołomieniem przyglądaliśmy się tej zespołowej rozsypance.

- Jesteś egoistą. - Pokręcił głową i bez zbędnych słów, wyszedł z pomieszczenia.

- Shiley! Shiley! - krzyknęła za nim Darcy, niezwłocznie zatrzymana przez Mię.

- Zostaw go teraz. - Spojrzała na jej zranioną minę. - Musi się wyciszyć.

- Charlie, o co chodziło? - zapytała go rozpaczliwym tonem głosu. - Czemu on się tak zdenerwował? Ja też polubiłam Amy, ale-

- Zapomnijcie o tym. Nie ma jej, to nie ma. To nic wielkiego, do cholery. Przeżywacie jakby rozpoczęła się trzecia wojna światowa. - Charlie spiorunował ich wszystkich spojrzeniem.

- Dla ciebie, Coleman, to nic wielkiego, ale niektórzy przez to cierpią - szepnął Noah i pomaszerował w stronę swojego gabinetu.

- Pójdę go poszukać - mruknęła pod nosem Darcy i zniknęła za tymi samymi drzwiami, którymi przeszedł wcześniej mój brat.

- Wy to potraficie, kurwa, rozwalić zespół - warknęła na nas rudowłosa. - Wiedziałam, że wasze piekielne uczucia zniszczą ten gang.

- Oni sami siebie niszczą. To ich problem - mruknął Charlie, który nawet nie był zdziwiony, że Mia domyśliła się o naszym związku.

Siedziałam tam i bez słowa wpatrywałam się w podłogę. Dzisiaj straciłam przyjaciółkę, dobry kontakt z Shiley'em i unicestwiłam szansę na odkrycie planu. Za to zyskałam chłopaka. Czy to wszystko równało się naszemu związkowi?

W myślach obwiniłam się o swoją wybuchowość i o to, że nie przemyślałam niczego, zanim rzuciłam się do działań. Może gdybym użyła swojego bezwartościowego mózgu, udałoby mi się wszystkiemu zapobiec?

Czemu musiałam być pasmem udręczeń?

Mia miała rację - byłam mistrzynią w przywoływaniu kłopotów.
Darcy miała rację - Shiley czuł coś nietypowego w stosunku do Amy.
Noah miał rację - bez jego byłej dziewczyny, praca nad mapą nie mogła ruszyć.
Jo miała rację - nie nadawałam się na gangsterkę.
Charlie miał rację - trzeba było ukrywać nasz związek.

Ostatni punkt moich przemyśleń jest cholernie trafny. Dlaczego słuchałam się Charliego zawsze, oprócz wtedy, kiedy powinnam?




Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now