-29-

11.3K 602 27
                                    

Od mojego pocałunku z Charlie'm, który miał być miarą naszych gorejących relacji, minął ponad tydzień, a wszystko toczyło się bez jakichkolwiek zmian. 

Jedynie Jo wiedziała o całym zajściu, przez co z ledwością powstrzymywała się przed ogłoszeniem tego całemu światu. Właściwie to nie było nic wyjątkowego. Jednak jej wystarczyło słowo, by zaplanowała w przeciągu paru chwil nasz ślub, narodziny małych aniołków i zdecydowała, gdzie powinniśmy mieszkać i jakie zwierzątka ugościć na naszej wyimaginowanej posiadłości.

Stresowałam się na samo imię naszego szefa, wychodzące z jej ust, ale po kilku dniach odpuściłam. Wiedziałam, że w głębi duszy Amy chciała dla mnie po prostu wszystkiego, co najlepsze. 

Jednego wieczora przyłapałam się na wątpliwych myślach, w stosunku do blondyna. Nie potrafiłam się całkowicie do niego przekonać. Pragnęłam jego bliskości i opieki, ale sama świadomość kim był i w jakim środowisku żył, odbierała mi nadzieję na wieczny i szczęśliwy związek, jaki przedstawiała moja przyjaciółka. 

Blondyn w ciągu tygodnia chodził ze mną i z naszymi psami na spacery, uczył mnie walczyć i strzelać, pokazywał mi różne zakątki miasta i był przy tym naprawdę znośny ze swoimi uszczypliwymi komentarzami i sarkastycznymi komplementami. Raz spędził nawet noc w moim pokoju, ale oczywiście do niczego nie doszło. Podczas jednej z imprez przetańczyliśmy wspólnie cały wieczór, a blondyn kilkakrotnie składał na moich ustach ukradkowe, miękkie pocałunki.

Nie mówił mi, że mnie kocha, nie zapytał też czy zechcę być z nim w związku. Jak na razie, wyglądało to na tyle, że nam na sobie zależało. Nic poza tym.

Pomyślałam sobie, że przerwa podczas mojego pobytu w Japonii dobrze nam zrobi, ale Jo od razu wysunęła się z "Jaka przerwa? Przecież wy nawet nie jesteście jeszcze razem", co w sumie wiązało się z prawdą. Kompletnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić, bo myśli przewalały mi się od lewej półkuli do prawej i tak w kółko.

Wszyscy byli na misjach - również chciałam się na jakąś z nimi wybrać, ale mój szanowny adorator oznajmił, że nie był to dobry moment. Została mi nauka zachowywania się w różnych sytuacjach, opanowanie zdejmowania systemu zabezpieczeń, poruszanie się po cichu, co według mnie było idealnie opracowane oraz zabijanie z zaskoczenia. 

Od samego rana nudziłam się jak mops, a zegar nie wybił jeszcze nawet południa. Przejrzałam pocztę internetową i w jednym z emaili ustaliłam z ojcem, że za pięć dni spotkamy się na lotnisku Long Beach Airport. Uprzednio będzie musiał załatwić mi paszport oraz wykupić bilety do Japonii, gdzie zarezerwuje nam najlepszy hotel. Powiedziałam mu, że lecę z przyjaciółką, a on, jak wiadomo, nie miał nic przeciwko temu. Z miejsca oznajmił, że zakupi dwa wejścia na pokład pod warunkiem, że Carter była w posiadaniu paszportu. Jo, miała na szczęście wszystko, co było niezbędne, więc bez problemu zakwalifikowała się ze mną na podróż marzeń. Cieszyłam się, że zobaczę i poznam w końcu swojego ojca, ale bałam się i nie miałam bladego pojęcia jak odnajdę go na lotnisku, skoro nie widzieliśmy się od piętnastu lat.

Mama dobijała się do mnie i na telefon, i na skrzynkę, ale ja nie chciałam z nią mówić. W każdej wiadomości przepraszała mnie, jednak twardo oznajmiła, że ustaliła już z Ticianem datę ślubu. Za dwa miesiące się pobiorą. Poza tym, nim miną trzy dni, wezmą z sierocińca tego całego Shawna, który miał w zamyśle zastąpić jej Shiley'a. 

Wstałam z łóżka i pomaszerowałam na dół do salonu, aby wyjść z Hoodie'm na spacer. Pies leżał obok Juareza i oglądali w telewizji jakieś stare bajki. Nie rozumiałam, dlaczego zwierzaki tak właściwie na to patrzyły i kto w ogóle im to włączył. Czyżby sprawka Jo?

- Hoodie, chodź na spacer. - Klasnęłam w ręce i z radością do psa podeszłam. On tylko ukradkiem na mnie spojrzał i dalej kontynuował oglądanie. - Hoodie - fuknęłam, a pies ani drgnął. - Z kim ja żyję... - Westchnęłam i poszłam do gabinetu Noaha, który powoli zamieniał się w laboratorium naukowe, dzięki tym wszystkim globusom, mapom, zdjęciom porozwieszanym na ścianach, milionom papierów, komputerów i dziwnych szklanych naczyń. - Odkryliście już Amerykę?

- Prawie... - zaśmiała się Amy Jo. - A ty co? Pewnie zabija cię nuda?

- Daj spokój. - Westchnęłam. - Cieszę się, że niedługo już lecimy. - Oparłam się na jednym z krzeseł i zaczęłam kręcić smętnie globusem.

- Gdzie lecicie? - zdziwił się Noah, który najwyraźniej o niczym jeszcze nie wiedział.

- Do Japonii - powiedziałam. - Nie mówiłaś nic, Jo?

- Zapomniałam... - wymamrotała i włożyła ołówek do ust, ścierając gumką fragment leżącej przed nią tabeli.

- Ale jak to? - Skrzyżował ręce, patrząc to na mnie, to na blondynkę.

- Później ci opowiem - wtrąciła się Jo. - Patrz, złapała go za skrawek koszuli i przyciągnęła w kierunku tabeli, mapy i jakiegoś wykresu. - Teraz się zgadza. Wystarczyło usunąć z obiegu Bastet, bo ona nie miała nic wspólnego z resztą bogów.

- Co odnaleźliście oprócz południa, Ameryki i lata? Widzę, że prace trwają - zaśmiałam się, chcąc rozluźnić atmosferę. Rano, gdy mi się nudziło, zaczęłam czytać trochę o bogach egipskich, dlatego miałam nadzieję, że uda mi się tym razem wykazać i nie wypaść blado przy Jo. Nie żebym miała jej coś za złe, ale ona była tak mądra, że ja też chciałam choć przez chwilę zobaczyć, co to za uczucie. - Ostatnio stanęliście na Anubisie i Hathor - zauważyłam.

- Anubis jest bogiem zmarłych, prowadził dusze na sąd. Był przedstawiany jako szakal, ale wątpię, że szakal i śmierć są jakoś powiązane. - Brunet wzruszył ramionami. - Zajęliśmy się akurat Amonem, o którym wiemy już praktycznie wszystko i Hapim.

- Wracając do Anubisa... - zaczęłam. - Czy on nie opiekował się grobami?

- Masz rację, Rach. - Jo spojrzała na mnie przenikliwie, a ja już wiedziałam, że domyśliła się moich zamiarów. Zauważyła, że starałam się zabłysnąć wiedzą, ale po jej uśmiechu wnioskowałam, że wcale jej to nie przeszkadzało. - Chyba, że... - Machnęła mi ręką przed oczami.

- Gdzie mieszkają szakale? Na pustyni? - Skrzyżowałam ręce. 

- Półpustyni. Szakale są podobne do psów, ale żyją raczej dziko. Najczęściej wśród półpustynnych roślinności albo zaraz przed rozpoczęciem się terenów pustynnych - oznajmił Noah, siedząc z nosem w atlasie.

- Więc jakiś grobowiec mieści się na półpustyni! - krzyknęłam razem z Jo.

- Chwila, Hathor też była boginią zmarłych. Przestawiano ją z rogami na głowie i dyskiem słonecznym o kształcie kuli pomiędzy nimi. - Wskazała mi na egipską kobietę ze skradzionej mapy. - Była patronką obcych ziem. - Podrapała się po brodzie.

- To by się zgadzało. - Uśmiechnął się Noah.

- A słońce na jej głowie wybija dwunastą o południu - dodałam. - No to mamy Amerykę Południową, półpustynię, grobowiec i dzień. - klasnęłam w ręce. - A co z Amonem i Hapim?

- Amon to bóg wiatru i co najważniejsze, ojciec Chonsu. Wiatr po przesileniu letnim wieje od południa - zaczęła Jo. - Był przedstawiany z piórami na głowie, a nikt inny nie nosił pióropuszy jak Indianie. W Ameryce Południowej na półpustyni mieszkają Indianie. Może więc chodzić o grobowiec któregoś z nich - sformuowała wszystko Amy Jo. Jeju, była bystrzejsza niż myślałam. - A Hapi był geniuszem Nilu i praoceanu. Nil jest w Afryce. Obce ziemie. Widzicie? Teraz wszystko się zgadza! - Klasnęła w ręce i zaczęła szperać w papierach.

- A praocean? Czy to nie Atlantyda? - Spojrzałam na globus przede mną. - Atlantyda jest na wschód od południowej Ameryki.

- Czyli pomiędzy Ameryką Południową, a Afryką. - Ucieszył się Noah. - Oj, dziewczyny. Bez was nawet bym z tym nie ruszył.

- Bez przesady - powiedziałam równocześnie z przyjaciółką i zaczęliśmy się we troje śmiać.

- A więc, zostają wam jeszcze ci dwaj. - Spojrzałam na mapę.

- Jak to dwaj? Przecież tylko Chnum - zdziwił się brunet i zabrał mi z rąk skradzioną "mapę skarbów".

- A ten kot? - Wskazałam palcem na małe zwierzę przed Atumem.

- Cholera, miejmy nadzieję, że ten kocur nie zniszczy naszej pracy. - Brunet złapał się za głowę. - Gdybyśmy spraw... - zaczął, ale pisk pagera przerwał naszą rozmowę. - Tak? - zwrócił się do urządzenia.

- Noah, prześlij współrzędne lokalizacji tych trzech budek z marychą. Sprawdzimy do kogo należą. - Usłyszałam komputerowy głos Mii.

- Daj mi chwilę - zaśmiał się i odłożył urządzenie na bok. - Wybaczcie, mam jeszcze kilka innych robót. Zapomniałem całkiem o zdetronizowaniu nowoczesnego alarmu w banku, do którego jadą Shiley, Thomas i Jenief z Darcy. - Podjechał fotelem na kółkach w kierunku wielkiego komputera, wpisując w nim dziwne symbole.

- Chodź, Rach - roześmiała się Jo i wyciągnęła mnie z gabinetu do kuchni.

Po minie blondynki wiedziałam już, co krążyło po jej głowie.




Game with badboys ✔️Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt