LIII

770 31 5
                                    


Już po trzech dniach, Carlos wrócił do domu. Będąc w szkole non stop o nim myślałam i nie potrafiłam skupić się na lekcjach, w rezultacie dostałam trzy pały, które musiałam natychmiastowo poprawiać, bo inaczej tata wydziedziczyłby mnie z testamentu. Środa, tak jak było zaplanowane, stała się dniem o bardzo przepełnionym grafiku. Z samego rana musiałam zajechać z Carlosem do willi rodziców i zabrać od wujka Shawna i cioci Delancey małą Nolee, która została przyjęta do pobliskiego przedszkola, bo oboje wyszli wcześnie do pracy, a służące zaczynały robotę około godziny dziewiątej. Mama i wujek Shiley kontynuowali pracę w sądzie, ciotka Jo przyjęła się do szpitala, w którym, niestety, często przebywamy, a tatuś nadzorował najlepszą pracę świata, czyli gangsterskie szefowanie. Ani myślał oddać przysługi szwagrowi. W ten sposób spóźniliśmy się na pierwszą lekcję, podczas której dostałam ochrzan od matematyczki za kompletne roztargnienie, bo pomyliłam twierdzenie Pitagorasa z twierdzeniem Talesa. No hej, każdemu się zdarzy. Dostałabym pałę, gdyby nie Zoey, która ubłagała matkę o litość dla mnie. Shmi i Eddiego zabrakło wśród nas, bo ruda uparła się, że chce mieć w domu dużo zwierząt i postanowiła odwiedzić wszelkie sklepy zoologiczne w LA, aby znaleźć każdy rodzaj pupila, jaki chciałaby mieć.

Shannon jak zwykle opróżniał wszelkie zapasy na stołówce, Carlos i Percy dawali czadu w studiu nagraniowym, a Cloud siedziała w łazience, bo po homarze, który zjadła w restauracji dostała silnej biegunki. Całe szczęście, skończyłam zajęcia po czterech godzinach, więc skoczyłam z Zoey do makietu po czosnkowe bagietki i mrożone kawy i wróciłyśmy w mury gmachu szkolnego, kierując się do sali, w której szkolny, a niedługo i zapewne światowy zespół, ćwiczyli jakieś piosenki.

- Obiad przywędrował! - krzyknęłam razem z blodnynką i obie zaczęłyśmy się śmiać, widząc w jak ekspresowym tempie wybiegają zza szklanej szyby, która nas oddzielała.
- Ja biorę trzy! - krzyknął Carlos.
- Spierdalaj, miało być po dwie! - zaczęli wyrywać sobie bułki z rąk.
- Mamy jeszcze trzy pączki, wiecie? - skinęłam na słodkości w drugiej dłoni, które od razu zabrał Percy.
- Są moje i tylko moje. - przytulił się do nich.
- Ja mam cztery bagietki! - powiedział Carl i zaśmiał mu się prosto w twarz. Ostro..
- Tu mnie pocałuj. - pokazał mu środkowy palec.
- Skończyliście? - zapytała Zoey.
- Tak.
- To dobrze, bo rozhisteryzowana Arya biegła tutaj i chyba zabiła po drodze kilka osób. Zaraz powinna..
Brunetka wpadła do środka.
- ..tu być. - dokończyłam, wywracając oczami.

- Carlos, nic ci nie jest?! - wrzasnęła, napadając na niego. No nie, a jeśli tym razem mu się spodoba? Może będzie chciał zrobić mi na złość.. To by było do niego podobne.
- A co ma mi być? - uniósł brew do góry.
- To wszystko przez nią! O mało cię nie zabili, tak?! - wskazała na mnie ręką.
- E, mama nie uczyła, że nie wskazuje się na nikogo paluszkiem? - odrzucił jej dłoń sprzed mojego nosa. - Za kogo się uważasz?
- Jestem twoją na..
Wypchał ją za drzwi.
- Już nie. - przegryzł bagietkę i zamknął drzwi na klucz, nie reagując na głośne pukanie. Każdy milczał chwilę, uważnie się mu przypatrując. Pierwsza wybuchnęłam jednak niepochamowanym śmiechem. - Boże, czym było to coś, co właśnie mnie tknęło? - podszedł do kranu na drugim końcu sali nagrań i zaczął myć ręce. Położyłam się na dywanie i praktycznie płakałam ze śmiechu, bawiąc tym wszystkich innych. Zoey klęczała obok, Percy tuż obok niej, a trzech pozostałych kolesi z bandy, wtórowali nam za szklaną szybą.
- I pomyśleć, że ją całkiem lubiłeś, Flynn. - odezwał się inny brunet, z dość długimi włosami, stojący za keybordem.
- Nawet nie wiem jaki to gatunek homo. Wygląda jakby zatrzymała się w orogenezie kalcedońskiej. Błoto na twarzy, gwiazdo dla sokołów na głowie, prawie bez ubrań.. Prowizoryczny gatunek. Ciekawe gdzie zgubiła Adama? Tylko ją wygnali z raju? - mówił, a mój pęcharz pękał w szwach. Myślałam, że zaraz eksploduje. Boże, tego Carlosa kochałam najbardziej na świecie! - No, wróć do życia, skarbie. - podniósł mnie z ziemi, a ja nadal się śmiałam. - Chłopaki, to moja dziewczyna i ma na imię Ivy, na drugie Lynn, nazwisko Carter, lat osiemnaście, kolor oczu niebieski..
- Widzą. - słysząc to, spoważniałam i przypatrzyłam się mu uważnie.
- A może cierpią na daltonizm, co?
- Daltoniści nie odróżniają czerwieni, zieleni i żółci, idioto.
- A ty mnie pytasz, czemu mam ledwo dwóję z biologii.
- Wróć do tematu.
- Tak, racja. - znowu się do nich odwrócił. - Ma w głowie jeszcze bardziej niepokolei, niż ja, dlatego bardzo ją kocham. A ona mnie jeszcze mocniej, prawda złotko?
- Nie.
- U niej "nie", znaczy "tak", więc musicie się tego nauczyć. - kiwnął głową, a ja roztrzepałam mu włosy. - Ten z gitarą elektryczną to Billy, z basem jego brat Willy, a przy keybordzie David. Ta dzika sucz przy perkusji to panna Pig.
- Zamknij się, panie Frog. - mruknął Percy.
- Frog.. Pig.. - zaśmiała się Zoey. - A zespół jak? The Muppet Show?
- A żebyś wiedziała. - kiwnął jej głową ten blondyn, Willy. Miał krótko obcięte włosy i mocno brązowe oczy.
- W sumie to dobra nazwa. Może po prostu The Muppet? - zaproponował Billy, z głową ogoloną na zero. - Prowizorycznie miało być The Paranoics, ale rock i punk rock, to dość szalone zestawienie.
- A gdyby tak.. - złapałam za kartkę i napisałam na niej markerem wyraźne, duże litery "M.U.P.P.E.T.S". - Hm?
- To mi się podoba! - Carlos założył mi rękę na ramię. - Moja pani bizneswomen będzie panią od wydatków, tak?
- Oczywiście. - kiwnęłam głową i zaczęłam się śmiać. To była niezwykła chwila. Przedstawił mnie swojemu zespołowi od razu.. Tamten Carl nie zrobiłby tego szybciej, niż w listopadzie.. Dlatego warto było walczyć. O tego wariata, zawsze warto.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now