VIII

386 24 0
                                    

*POV* Jamie

Trzymając na ramieniu ciemnowłosą siostrzenicę wyszedłem zza rozwalonej ściany i rozejrzałem się wokoło. Migoczące światła żarówek ledwo trzymające się sufitu, podłogi pokryte krwią, oblegane przez martwe ciała wrogów i swąd unoszącej się woni śmierci były scenerią, którą mógłbym napajać się wiecznie.

Choć widziałem przestraszoną twarz siostrzenicy, nie miałem wątpliwości, że jest jej lżej ze świadomością, że jest już bezpieczna. Nie zwlekając aż dziewczyna zacznie zadawać pytania, ruszyłem do wyjścia, którym Li zabrał jej dwóch przyjaciół.

- Ty jesteś tym dziwakiem ze sklepu! Wiedziałam, że...!

- Marie, nie musisz krzyczeć. Moje ucho i tak już zostało dzisiaj nadwyrężone przez Boo - mruknąłem, nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna nawet nie ma pojęcia, o czym mówię. Jako, iż nie miałem siły na wyjaśnienia, uznałem, że Li będzie w stanie w lepszy sposób powiedzieć dziewczynom w czym rzecz. Gdy promienie słoneczne oblały moją twarz postawiłem siostrzenicę na ziemi i pomaszerowałem przodem w kierunku swojego wozu. - Gdzie Bear?

Rozejrzałem się po otoczeniu.

- Mnie nie pytaj! Pracowaliśmy razem, dopóki nie wyprzedziła mnie na kilkaset metrów, a potem w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła razem z Zachem - warknął szatyn, wycierając spluwę z tkanek, które się na niej osadziły. - Gdybyś nie zabił tego gościa z naprzeciw byłbym już martwy. Taka z niej kochana kuzynka.

- Nawet nie mów, że zwiała! - Słysząc słowa szatyna zdenerwowałem się. Chciałem już to zakończyć i mieć je obie przy sobie. Jak zwykle nie wyszło. - Jebany kundel i wredna suka. Niech ja ich dorwę.

- Uwaga, bo na pewno się jej oberwie - parsknął sarkastycznie Li, odwracając się w kierunku Marie i jej towarzyszy. - Cali?

- Taa, dzięki...? - powiedział szatyn, który już na pierwszy rzut oka nie przypadł mi do gustu. Z resztą nie mniej, niż ten o ciekawych włosach u jego boku.

- Podziękujecie Ruth. - Skinąłem na wóz, w którym słodko spała jasnowłosa dziewczyna, oparta głową o szybę.

- Boże, Ruth! Co ty jej zrobiłeś? - krzyknęła moja siostrzenica, chcąc od razu pobiec do omdlałej laski w moim wozie. Złapałem ją w pół i zaprowadziłem od drugiej strony.

- Spokojnie, po prostu zemdlała. Za szybko jechałem - uznałem, że panowie u boku Marie nie muszą o wszystkim wiedzieć, dlatego też kiwnąłem Li, aby również milczał.

Chłopak zrozumiał w czym rzecz i złapał za ramię, gapiącego się na śpiącą blondynkę niebieskookiego gościa, ciągnąc go na tył wozu.

- Gdzie mamy was podrzucić? - Po tym jak Marie zajęła się głaskaniem blondynki w samochodzie, ja skupiłem swój wzrok na szatynie i jego przyjacielu, prowadzonym przez Lighta na tył wozu.

- Chcemy jechać z nimi do...

- Pytam gdzie mamy WAS podrzucić. No chyba, że wolicie tu zostać. - Rozejrzałem się po opuszczonym stadionie.

- Gdziekolwiek po drodze - mruknął z rezygnacją ten rozsądniejszy, wchodzący z moim bratankiem do wozu. - Obyś zawiózł te dwie bezpiecznie do domu.

- Nie musisz się martwić, Ma... Chelsea jest mi bardzo bliska. Nie zamierzam pozwolić jej skrzywdzić.

- Ja bym się martwił, czy TY jest nie skrzywdzisz - warknął szatyn, przybliżając się, aby spojrzeć mi w oczy. Śmiałe posunięcie jak na byle jakiego gnojka.

- Dwie rzeczy, złotko - chrząknąłem - Po pierwsze to dość idiotyczne, gdybym najpierw uratował Chelsea, a potem ją skrzywdził, a po drugie nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "ty". - Zamachnąłem mu palcem przed nosem i dotykając jego czoła, odsunąłem jego głowę kilka centymetrów do tyłu.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now