XIII

445 24 4
                                    


*POV* Chelsea

— Że gdzie jesteś?! — wrzasnął do słuchawki tak głośno, że musiałam ją od siebie odsunąć, aby nie nadwyrężyć ucha. — Czyś ty postradała rozum? Idziesz sama ulicą, na której roi się od gangsterów?!

— Spokojnie, nic mi nie jest... — szepnęłam, ale dla pewności rozejrzałam się po otoczeniu. Mężczyzna z dziwną blizną na twarzy stał na balkonie jednej z will, patrząc na mnie spode łba. Wzdrygnęłam się i przyspieszyłam tempa, wychodząc w dzielnicę, na której zobaczyłam kilku prostych ludzi. — O, tu są zwykli ludzie.

— W Wilshire nic nie jest zwykłe na litość boską, przyjrzyj im się — warknął, a w tle usłyszałam zestresowany głos Ruth, proszącej go o rozmowę ze mną. Czyli na razie są razem. — Albo nie rób tego, po prostu się stamtąd wydostań. Nie patrz na nic, ani nie rozglądaj, żeby nie wyglądać podejrzanie. Wyjedziemy po ciebie!

— Nie trzeba, widzę w oddali taksówkę. — Zmrużyłam oczy i skupiłam ją na żółtym pojeździe kilkanaście metrów dalej. Mijając kobietę, która masowała się po karku przyspieszyłam kroku i zacisnęłam zęby, aby moja piekielna ciekawość nie wzięła góry i sprowadziła na mnie kłopotów. — Dam radę... — szepnęłam sama do siebie i wyszłam zza murów dzielnicy, głośno sapiąc. — Chyba mi się udało, Renee! — powiedziałam z zadowoleniem do telefonu.

— Ty, mała, nie zgubiłaś się? — Usłyszałam za plecami.

— Cholera... — Telefon wypadł mi z dłoni, więc podniosłam do szybko i wsadziłam do kieszeni, odwracając się na pięcie do mężczyzny, który się do mnie odezwał. A raczej do jakiś pięciu gości, którzy opierając się o mur, ilustrowali moje ciało. Wszyscy ludzie tutaj nie wyglądali już tak przyjaźnie jak zdawało mi się wcześniej, a wręcz przeciwnie: sprawiali wrażenie jakby gdyby Herp Fire postawiło ich tutaj, aby odstraszali innych. Skutecznie.

— Chelsea! Chelsea, słyszysz mnie?! Co się dzieje?! Gdzie jesteś?! — Słyszałam stłumiony głos Renee, na co zorientowałam się, że rozmowa wciąż trwa. Zanim ściągnę tu moich przyjaciół ci kolesie mnie zaatakują, a potem przyczają się na nich.

Nie mogę kolejny raz sprawiać im kłopotu. Już raz o mały włos przeze mnie zginęli i nie sądzę, by wydarzyło się to ostatni raz. Kiedyś zapewne narobię jeszcze bardziej, ale to nie ten dzień.

Co na moim miejscu zrobiłaby Bear?

Skopałaby im tyłki czy olała, posyłając mroczne spojrzenie?

— Nic się nie dzieje, za chwilę oddzwonię — powiedziałam i rozłączyłam się, mimo licznych sprzeciwów w tle, patrząc jak kolesie zbliżali się do mnie na kształt litery V.

— Jesteś pewna, że to zrobisz? — zapytał ten z rozciętym policzkiem. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, w jaki sposób powstała ta rana na wzór Jokera.

— Nie przypominam sobie, żebyś należała do Herp Fire... — Usłyszałam kolejny głos, brzmiący jakby syczenie węża. Renee miał rację, oni nie byli normalni.

— W takim razie jesteś w błędzie — odważyłam się odezwać i ścisnęłam dłonie w pięść, chcąc dodać sobie tym odwagi. Powinnam ją mieć. Miałam ją. Byłam pewna, że Jamie nie popuściłby im tego, gdyby w jakikolwiek sposób mnie skrzywdzili. Obiecał, że w tym miejscu włos nie spadnie mi z głowy. Sprawdźmy zatem, czy mówił prawdę.

— Herp Fire nie lubi obcych, dziecino... — mówił wciąż "ten" o wężowym głosie.

— Jeśli ktoś tu jest obcy to z pewnością ty. — Odrzuciłam włosy do tyłu, czując jak pot zbiera się na mojej skórze, przyklejając je do niej. ­— Myślę, że Jamie nie byłby zadowolony, gdybyś zachowywał się niemile wobec jego siostrzenicy.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now