XIII

684 42 5
                                    

Po chwili sportowy wóz stał pod "moim" mieszkaniem.

Podziękowałam Royce'owi jeszcze kilka razy, a następnie pożegnałam się i wbiegłam w drzwi sprintem, ponieważ na zewnątrz zaczęło padać. Mimo wszystko byłam zadowolona takim obrotem sprawy. Nie musiałam żyć teraz na łasce Carlosa. Ten dureń zapłaci jeszcze za swoje słowa!

Weszłam do kuchni i od razu zagotowałam sobie herbatę. Było mi wciąż dziwnie zimno.
- Nareszcie jesteś! - usłyszałam za plecami głos brata. - Znalazłem potrzebne nam informacje!
- A ja załatwiłam kolejne. - skrzyżowałam ręce i posłałam mu cwaniackie spojrzenie.
- Poważnie? - zaśmiał się zadziornie.
- Co za marynarka? - do naszej wymiany zdań wtrącił się Percy. Nie byłam pewna, co loczek robił u nas o tak późnej porze.
- Kolegi. - mruknęłam cicho. - Co tu robisz?
- Koncert pytań? - mój brat nalał mi wrzącej wody do kubka, a ja razem z szatynem zaczęłam się śmiać.
- Ja i Carl musieliśmy wymienić się z Jacen'em i Eddie'm na dzisiejszą noc mieszkaniami, bo rano wyruszają z Kitty na dokończenie misji, którą dzisiaj zaczęli, a od nas jest bliżej do kryjówki gangu. - oznajmił, a ja kiwnęłam smętnie głową. Super, razem z gnojem pod jednym dachem. Chyba nie zasnę. - Zrobić ci kanapki?
- Wiesz, że cię kocham? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, na co zaczął się śmiać i od razu przystąpił do działania. Ja w tym czasie poszłam do pokoju, aby się przebrać, ale pomieszczenie było zamknięte. Nie przypominam sobie, żebym je zapierała.
- Czego? - ze środka wyszedł Carlos.
- Pojebało cię? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - To jest mój pokój.
- Błąd. To BYŁ twój pokój. Dzisiaj ja w nim śpię. - skrzyżował ręce i popatrzył na moje mokre włosy, a w szczególności na męską marynarkę.
- Pieprz się. - warknęłam, wchodząc do środka po ubrania. Wybrałam białą, delikatną halkę, najładniejszą jaką miałam, a także puszysty szlafrok w tym samym kolorze. Do kosmetyczki włożyłam wszelkie niezbędne kosmetyki do pielęgnacji ciała i zauważyłam, że brunet wciąż mi się przygląda. - Nie zamykaj. Umyję się, wezmę swoją pościel i pójdę spać do salonu na kanapę.
Zostawiłam go samego, pozwalając by poczuł się niczym baran. Miał dokładnie taką minę, jaką chciałam żeby miał. Moja odpowiedź widocznie go zaskoczyła.



Nie chciałam się nad nim zastanawiać, ale gdy ciepłe strużki wody muskały moją skórę, zdawało mi, że od powstającej pary widzę posturę jego ciała.. rysy jego twarzy.. Był wkurwiający, ale przy nim czułam się wyjątkowo. Sama nie wiem w sumie jak. Dziwnie mówić to po za ledwie kilku dniach, ale to była prawda. Nienawidziłam go, a zarazem chciałam, żeby był blisko. Najchętniej wyprułabym mu flaki, to całkowicie prawdziwe. Ale imponował mi. Był odważny. A może to nie odwaga, tylko szaleństwo. Dzikość jego natury wzbudzała we mnie wszystkie uczucia naraz. Ale nie kochałam go. Nie kochałam. Albo po prostu nie chciałam pokochać.

Otarłam się ręcznikiem i wysuszyłam zmoczone włosy. Nałożyłam balsam na skórę, a twarz otarłam wacikiem, na który wylałam wcześniej tonik przeciwtrądzikowy. Potem wtarłam w siebie krem na noc i byłam gotowa na spędzenie nocy. Kurwa! Zapomiałam o numerze! Cały się rozmazał, więc wytarłam pozostałe resztki i uplotłam włosy w warkoczyka, abym jutro miała naturalne loki. Zostawiłam wszelkie rzeczy w pokoju, a zabrałam ze sobą jedynie kołdrę i poduszkę. Brunet stał przy oknie i zanim zdążyłam wyjść, wyrwał mi oba materiały z rąk.
- Co ty robisz? - warknęłam, patrząc w jego ciemne jak noc oczy.
- Nie wygłupiaj się. Przecież tylko żartowałem. Śpij tutaj. - mruknął i rzucił kołdrę wraz z poduszką na łóżko. Popatrzył na mnie dziwnie, a potem zniknął za drzwiami. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, zdziwiona i zadowolona jego zmianą zdania równocześnie, a zaraz potem zbiegłam na dół.
- Herabata ci wystygła! - oburzył się mój brat. - Musiałem robić ci drugą!
- A co z tamtą? - zapytałam zabawnie.
- Wylałem. - skrzyżował ręce.
- Nieprawda! Wypił! - zdradził go Percy i zaczął się przy tym głośno śmiać. Podsunął mi dwie kanapki pod nos, a z szafki wyjął dodatkowo pysznego pączka, jednego z moich ulubionych.
- Mówiłam, że cię kocham? - zapytałam go ponownie, a CoCo i Carl zrobili zabawne, dla mnie, miny. Jeden pokerowiec lepszy od drugiego.
- Rzygam miłością. - zaśmiał się mój brat.
- No chyba nie będziesz zazdrosny o siostrę, nie? - Percy zaczął się śmiać i wyłączył w telewizji kanał z najlepszymi hitami muzyki. Było go słychać aż w kuchni. - Idę spać. Dobranoc, dzieci! - kiwnął ręką do chłopaków. - Dobranoc, księżniczko. - pocałował mnie we włosy i poszedł po schodach na górę, zapewne do pokoju Eddie'go albo Jacen'a. Zaśmiałam się lekko i skonsumowałam cały posiłek z należytym smakiem.
- Zapomniałbym. - przy stole usiadł mój brat. Carlos znowu gdzieś zniknął. Chyba nie będę narzekać na przytłoczenie przez jego osobę. - Tak jak mówiłaś, musieli być na tej imprezie. W zdjęciu grupowym odnalazłem tego jasnowłosego i mojego ojca. Nie byli chętni do zdjęć, bo prawie wszędzie odwróceni są tyłem. Wszyscy. - uśmiechnął się szeroko. - To znaczy, bez twojego ojca. Ale najdziwniejsze jest to, że w księdze zaproszonych gości nie byli wspomiani. Musieli podać się za kogoś innego.
- Tylko kogo? - zdziwiłam się. - Nie wiesz może czy ktoś przypadkiem nie zginął tego wieczoru?
- Kendrick i Serena Spencer, brat Kendricka Kendall z narzeczoną Lottie Evans, Dwayne Chambers, Veronica Bennett. - usłyszałam za plecami głos bruneta, który rzucił na stół zdjęcia osób, o których mowa. - Udawali tych, do których byli najbardziej podobni. Podczas tej imprezy zginęli wszyscy zaproszeni, więc nikt nie mógł ich oskarżyć. Sprawę ugasili, bo nigdy nie dowiedzieli się, kto dokonał całego zamachu i czemu śmietanka z zespołu biznesowego Spencer została zamordowana w domu. - skrzyżował ręce. - W tym samym czasie zginęło też małżeństwo, Barbara i John Carrey, projektanci mody. - dorzucił kolejną parę osób.
- Nie musiałeś się fatygować.. - mruknęłam, a CoCo kopnął mnie pod stołem.
- Dzięki, stary. Wiemy już kto kogo udawał. - przypatrzył się zdjęciom. - Ale jest o jednego bruneta za dużo. Może jednak twój ojciec tam był?
- Wątpie. To ten drugi koleś, który tańczył z twoją matką. - zauważyłam.
- Więc mój ojciec i twoja mama przyszli ze swoją grupą, a moja mama jedynie z tym kolesiem? To dziwne. - podrapał się po czole. - Nadal, kompletnie nic nie rozumiem.
- Ja też. - westchnęłam. - Ale możemy się domyśleć, że swoich odpowiedników pozabijali. A potem poszli na ten bal. Tylko po co? I czemu przeżyli tylko oni?
- Może sami spowodowali to zamieszanie. - wtrącił się brunet. - Albo matka Shannon'a była po stronie tej drugiej grupy. Musieli stoczyć ze sobą walkę. Nie bez powodu przeżyli tylko oni i nie bez powodu tylko oni zabili biznesmenów, żeby dostać się na ten bal.
- Sugerujesz, że moja matka była zła? - CoCo skrzyżował ręce, wstając do niego. - Przecież należała do tego samego gangu, co mój ojciec i mama Ivy.
- Skoro tak, to musiało być porwanie. Ten brunet, który poszedł z twoją matką na imprezę, to szef gangu Rider Shark. - oznajmił twardo.
- Skąd wiesz jak wyglądał facet, z którym tańczyła moja ciotka? - spojrzałam na niego złośliwie, a on rzucił mi otworzoną wcześniej białą, dużą kopertę. Już ją widziałam.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now