-74-

5.7K 402 79
                                    

Wsiadłam do wozu Martineza, czując wokół jego mocną wodę kolońską. Włączyłam radio na cały regulator i spojrzałam na siekierę, która leżała obok mnie. Z nią czułam się silna. Byłam potężniejsza. Nie zwlekając ani chwili dłużej, udałam się w japońską dzielnicę. Było po szesnastej. Niebo miało kolor pomarańczowy, ale za chwilę powinno stać się czerwone. Duże plamy krwi za chwilę staną się jedyną barwą tego osiedla. Za moją przyjaciółkę, nie będę mieć litości. Nie podaruję jej krzywdy nikomu.

Podgłosiłam utwór Cassie zespołu Flyleaf na cały regulator, aby skupić gromadki żółtoskórych na moją osobę. Wyszłam z auta, ciągnąc siekierę za sobą. Wszyscy patrzyli na mnie i śmiali się. Myśleli, że robię im dobry żart. Cóż, nie dzisiaj. Podniosłam ostrze do góry, kierując nią na wysokiego Japończyka. Po chwili zachodnie skrzydło ociekało krwią. Umykałam strzałom zdezorientowanym, uzbrojonym mieszkańcom i resztkom gangsterów z Sin Fao, wpadając do mieszkań i innych miejsc tej dzielnicy. Z moich rąk ginęli wszyscy. A ja nie czułam nic. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zachowywałam się, jakby odebrali mi serce. Nie zawahałam się zabić japońskich, niewinnych dzieci, staruszków czy kobiet. Nie mieli prawa żyć w Los Angeles. Nie powinni przenosić swoich tyłków z Azji do miasta, w którym rządził mój gang. Jeśli moja przyjaciółka umarłaby, wybiłabym całą Japonię. Nie obchodziło mnie, że Ameryka mogła mieć w tamej chwili konflikt z tymi pierdolonymi żółtkami. Było mi wszystko jedno. Chciałam dokonać rzezi na tych, przez których zginęła Mia. Przez których umarł Brian. Z których winy umierała najważniejsza dziewczyna w moim życiu.

Gdy wsiadłam do wozu, niebo było czerwone. A w całej dzielnicy panowała jedynie cisza. Z poniekąd przelatywały papiery, wypadające z budynków, których okna i drzwi były powyłamywane. Oni zrobili to sobie sami. Nie powinni zadzierać z kimś, kogo nie potrafili zniszczyć. Ruszyłam w kierunku najbliższego szpitala. Zmieniłam kieckę na czarne legginsy i czarną bluzkę na ramiączka, wycierając skórę zbędną białą szmatą. Związałam włosy w kucyka i nie czekając ani chwili dłużej ruszyłam przed siebie. Weszłam do środka, olewając spojrzenia wszystkich zebranych i wśród ich krzyków spowodowanych moją ubrudzoną przez krew twarzą, pognałam na piętro, w którym odbywały się operacje. Z daleka ich zobaczyłam. Siedzieli załamani na pomarańczowych, plastikowych krzesłach, chowając w dłoniach twarze. Tylko Darcy patrzyła tępo w okno, starając się dostrzec coś po drugiej stronie.

- Nie mam już serca - szepnęłam, dziwnym głosem. Powiedziałam to odruchowo, nie namyślając się ani chwili. Z sali wyszedł lekarz chirurg i widząc mnie, niemalże krzyknął.

- Pani też stała się krzywda? - spytał szybko.

- Tak. - Kiwnęłam głową. - Tracę drugą część siebie. - Spojrzałam na leżącą w oddali na łóżku operacyjnym blondynkę. Pierwszy raz od dłuższego czasu przeszły mnie ciarki. Zaczęłam się bać.
- Ach - szepnął. - Moi drodzy, nie mam dobrych wiadomości - wyrecytował, jakby to było coś normalnego. - Naszej pacjentce potrzebny jest przeszczep serca. Pocisk utknął zbyt głęboko i jeśli go naruszymy, serce przestanie pompować krew.

Wszyscy popatrzyliśmy na siebie z przerażeniem.

- Ja jej oddam - powiedział Charlie i wszyscy po kolei zrobili to samo.

- Wie ktoś jaką grupę krwi i odczynnik ma wasza przyjaciółka? Nie daliście żadnych dokumentów - oznajmił.

- A Rh+ - orzekłam pierwsza, powoli powracając ze stanu psychopatki do normalnego osobnika.

- Czy ktoś z was posiada grupę 0, A lub AB? - Spojrzał na nas.

- My mamy oboje B Rh-. - Stuknął się w głowę Shiley.

- Ja mam A - powiedział poważnym głosem Charlie. Przez chwilę coś mnie zabolało. 

- A odczynnik? - Spojrzał na niego.

- Rh- - szepnął, na co lekarz pokręcił przecząco głową.

- Nie nadaje się - oznajmił stanowczo. - Poza tym nie mógłbym odebrać wam życia, skoro jesteście młodzi i zdrowi. Musimy znaleźć kogoś, kto już jest prawie martwy, ale któremu serce nadal przepompowuje krew i nie było nigdy wcześniej uszkodzone. - Kiwnął głową oddalając się od nas. Zastanowiłam się, gdzie poszła Darcy. Po chwili spojrzałam na nią. Stała przy oknie i patrzyła na mojego brata. Szatyn przejechał ciałem po ścianie, kryjąc twarz w dłoniach. Płakał jak małe dziecko. Wił się z bólu, ignorując współczujące spojrzenia innych pacjentów. Charlie opadł odrętwiały obok niego. Właśnie odzyskał młodszą siostrę i miał ją ponownie stracić. Nie docierało to do niego. Nie mówił nic, ale jego twarz lśniła od łez.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now