VI

460 22 2
                                    

*POV* Chelsea

Śmiałam się wniebogłosy, gdy Lucy po raz setny starał się zaargumentować dostrzeżenie mojej kopii. Miałam wrażenie, że jego słowa bawią Ruth podobnie jak mnie, ale Renee miał minę naiwnego, dobrego chłopca, który wiernie wierzył swemu przyjacielowi. Zaczynam myśleć, że szatyn naprawdę uważa, że nasz "piekielny" przyjaciel mówił prawdę.

- Powtarzam po raz setny: mogła być podobna, ale na pewno nie taka sama, Lucy! - Rozłożyłam ręce i oparłam się o białą balustradę molo, kręcąc przecząco głową. Lucyfer był nieugięty, ale ja znałam swoją rację. Słysząc jak zaczyna historię o spotkanej dziewczynie, głośno westchnęłam i machnęłam lekceważąco dłonią. Nie było co strzępić języka.

Rozejrzałam się po porcie i popatrzyłam na statki, które lekko dryfowały na wodzie, kołysane wiatrem. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc w ocean, dopóki nie usłyszałam gwizdów i krzyków gdzieś z dala. Renee gwałtownie się odwrócił do miejsca, skąd dobiegały groźne dźwięki, a Ruth i Lucy nagle zaprzestali swoich sprzeczek.

- Tam jest! Łapać tę sukę!

- Tym razem nam nie ucieknie!

Słychać było ich groźby i wszystkie spojrzenia zostały skierowane w moją stronę.

Mężczyźni ubrani w czerń, z wytatuowanymi ramionami, zmierzali na nas. Wystraszyłam się jak nigdy w życiu. Czego mogli od nas chcieć?

- Już! Uciekamy! - Renee gwałtownie złapał mnie za rękę i zaczął biegiem kierować się w stronę hangaru. Ruth krzycząc, że goniąca nas banda mężczyzn ma bronie, ekstremalnie przyspieszyła, co było wielkim wyczynem, zważając na jej uprzedzenie do biegania. Sama słysząc słowa blondynki, starałam się biec na miarę własnych możliwości, ale po kilkuset metrach miałam dość i marzyłam tylko o postoju.

Szatyn wciąż trzymał mnie za rękę, gnając do przodu, a jako iż gangsterzy nie dawali za wygraną, my także musieliśmy biec dalej. Kiedy padły strzały w niebo, biegnący po mojej prawej stronie Lucy, odruchowo złapał się za głowę.

- Ja pierdole, oni na serio coś do nas mają! - wydyszał, używając dość mocnych słów, co nie często robił w mojej obecności, bo wiedział, że tego nie lubię. Szatyn odrzucił grzywkę z oczu i zaczął robić większe kroki. I choć moje kończyny zaczęły robić się jak z waty, patrzyłam uporczywie w łydki Ruth, biegnącej przede mną. Wiedziałam, że gdybym zwolniła tempa, wkopałabym nas wszystkich.

Kiedy skręciliśmy za róg hangaru, byłam pewna, że to już koniec. Ruth ruszyła przodem i ukryła się za statkiem, kiwając nam rytmicznie ręką, że znalazła dobrą kryjówkę. Kamień spadł mi z serca. Starając się nie wydawać żadnych dźwięków, z ręką przyłożoną do podnoszącej się i opadającej rytmicznie klatki piersiowej, ruszyłam ramię w ramię z dwójką, równie zmęczonych przyjaciół tuż koło ściany. Nagle zza muru oddzielającego nas od postoju łodzi do wypożyczenia, wyskoczyła cała czwórka napakowanych gości. Kolejni trzej znaleźli się za plecami i odcięli nam drogę ucieczki.

- Zabawa się skończyła, moi drodzy - zaśmiał się czerwony od wysiłku i spocony mięśniak, przysuwając do mnie z bronią w ręce.

- Przecież nic nie zrobiliśmy, wypuście nas - czułam, że w moich oczach zaczynają gromadzić się łzy.

- Godzinę temu ukręciłaś łby naszym kumplom, a teraz beczysz? - zadrwił, a ja zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o czym mówi. Tylko Lucy złapał głęboko powietrze, jakby wiedząc, co się właśnie wydarzyło.

- Ja nic nie zrobiłam! - zaczęłam się bronić, gdy ten złapał moje dłonie i wykręcił je boleśnie do tyłu.

- Zostaw ją! - Renee ruszył z miejsca, ale za chwilę został zatrzymany, z nożem przyłożonym do gardła.

Game with badboys ✔️Donde viven las historias. Descúbrelo ahora