-87-

5.8K 368 255
                                    


Szłam tyłem do samochodu, zagradzając drogę skośnookim, którzy chcieli zlikwidować jedyne auto, jakie zostało w całości w tej mieszaninie prochów, krwi, wystrzałów i ognia. Zaczęłam kasłać, ale postanowiłam iść dalej, gdy zorientowałam się, że moja broń nie miała więcej nabojów i w za nic w świecie nie byłąm w stanie uzupełnić magazynku. Zaczęłam uderzać ręką w ustrojstwo, ale było puste i nieużyteczne, a ja stałam w środku walki i patrzyłam, jak oni mordowali skośnookich beze mnie.

Shiley wpadł za kierownicę, a blondynka pociągnęła mnie za ramię, abym się cofnęła. Podeszła kilka kroków na zachód i obstrzelała dwóch żółtoskórych w oknie, pozwalając, aby Charlie cofnął się bezpiecznie i wysadził resztę chaty wrogów. Wokół było pełno dymu, kurzu i sadzy. AJ miała całą zakrwawioną rękę, a mój brat rozcięte czoło. Odpalił silnik Wranglera i ustał obok swojej narzeczonej, aby nie musiała zbyt daleko iść. Ja stałam na środku pola bitwy i kompletnie nie wierzyłam, że udało nam się uciec. Blondyn podpalił ich chatę i cofnął się, wyrzucając broń, która podobnie jak moja, nie miała już nabojów. Uśmiechnął się szeroko i popatrzył w niebo, aby następnie móc, zaszczycić mnie swoim wzrokiem. Czułam jego szczęście i radość, że to już nareszcie koniec.

Kiwnęłam do niego głową i potarłam brudną ręką o czoło, wycierając z niego pot. Byłam zmęczona, ale na duszy stało się jakby lżej. Roześmiałam się w kierunku męża, a on odwzajemnił gest, gdy nagle usta wygięły się w kompletnie drugą stronę. Był wystraszony.

Usłyszałam z tyłu krzyk mojego brata i dźwięk broni odpalanej przez Jo, a Charlie wypruł z miejsca, niczym proca, skacząc na mnie z wielkim impetem. Spojrzałam na Jo, która stała z bronią w ręku, a po chwili zorientowałam się, że zabiła ostatniego Japończyka czającego się wśród krzaków i mającego na swoim celowniku mnie.  Ale było coś jeszcze. On też strzelał.

- Charlie? - szepnęłam, próbując podnieść go ze swojego tułowia. - Charlie... - Spojrzałam na jego delikatny uśmiech na twarzy, a po chwili po mojej jasnej skórze zaczęła cieknąć krew. Ale ona nie należała do mnie. - O Boże, Charlie! - krzyknęłam panicznie, widząc, że spod jego serca wylewał się strumień ciemnoczerwonej krwi. - Charlie! - Moje oczy zaszkliły się do granic możliwości, a on położył się na ziemi i złapał mnie za twarz.

- Racha. Nie wolno płakać, pamiętasz? - Uśmiechnął się słabo.

- Charlie, do cholery! Charlie coś ty zrobił?! - Zaczęłam krzyczeć i uderzać rękami w podłoże, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Shiley i Jo stali w oddali dobijając skośnookiego, ale gdy rozejrzeli się i dostrzegli nas w kłębie dymu, wiedziałam, że przybiegną. - Charlie!

- Nic mi nie jest - szepnął. - Obiecaj tylko, że nasza mała nigdy nie wplącze się w to gówno. Ucieknij od tego, kochanie. Razem z Shiley'em i moją siostrą. Skończcie z zabijaniem i gangiem. Chcę, żebyście byli bezpieczni. - Położył swoją rękę na moim brzuchu. - Nie pozwól naszemu dziecku...

- O czym ty mówisz? - krzyknęłam, łykając własne łzy i przyłożyłam mu głowę do szyi, mocno ją obejmując.

- Obiecaj, że nasza mała... Będzie miała bezpieczne życie. - Spojrzał na mnie z troską. - Ale pamiętaj. - Złapał mnie za twarz, abym uspokoiła się i posłuchała. - Pamiętaj, żeby znaleźć sobie porządnego faceta. Nie chcę, żeby moja córka wychowywała się bez ojca - powiedział twardo, a po chwili sam zaczął płakać. - Nie mów jej o pieprzonym dupku, Charlie'm. Niech ma dobrą i porządną rodzinę, rozumiesz? - Ścisnął mocniej moją dłoń.

- Charlie, idioto! Nie możesz mnie teraz zostawić! Ledwo co się pobraliśmy! Nasza córka! - zaczęłam krzyczeć, gdy poczułam na ramionach zimne dłonie Jo. - Nie wolno ci, rozumiesz? - Płakałam i wrzeszczałam, gdy Shiley przykucnął przy przyjacielu, chcąc zatamować ranę.

- Nic z tego. - Blondyn uśmiechnął się słabo do przyjaciela. - Nie pozwól jej, żeby zrobiła jakąś głupotę - dodał.

- A-Ale Charlie... - Nie wiedział jak go przytulić.

- Siostrzyczko, musisz zadbać o tę niedojrzałą dwójkę. Nikt nie zrobi tego lepiej, niż ty. - Złapał ją za dłoń, a ona pogłaskała go po włosach i bez słowa pozwoliła, żeby łzy ściekały po policzkach. Shiley zrobił to samo, tylko ja krzyczałam i biłam ich, żeby nie pozwolili mu odejść.

- Charlie! - wrzeszczałam, kuląc się nad nim.

- Kocham cię - szepnął, po czym przymknął oczy, a głowa przekręciła się na bok i ani razu drgnęła. Po raz kolejny nie wierzyłam, że to koniec. Tym razem to był naprawdę koniec. Dla mnie świat przestał istnieć. Widziałam, jak ulatywała z niego dusza, a ja nie mogłam nic zrobić, bo jedyne, co czułam to piekielny ból. Zginął przeze mnie. Ocalił mnie, bo byłam jego niesforną żoną. Ocalił mnie, bo pokochał małą istotkę w moim ciele. Ja za bardzo siebie nienawidziłam, by móc o niej myśleć.

Jo całą drogę płakała i nie potrafiła przestać. Zużyła wszystkie chusteczki, machając sobie przed twarzą rękoma, aby wyschły jej łzy. 

Nawet Shiley, mój twardy brat, kierował pojazd z zaszklonymi oczyma. Nie był w stanie zakopać Charliego. Oddał tę pracę innemu z ich znajomych i nie chciał widzieć więcej tego bezwładnego ciała. A ja nie wiedziałam, co działo się wokół mnie. Byłam jak z transie. Ciągle słyszałam tylko obietnice, o jakie mnie prosił i dwa ostatnie słowa, których sensu przedtem nie znałam. Ilekroć wypowiadał "kocham cię" nie był nawet świadomy, w jaki sposób same dwa wyrazy pozostały w mojej psychice i utknęły tam, wiercąc dziury, by zrobić sobie miejsce, zagnieździć się i męczyć, dopóki nie zabrakło sił.

Gdy Jo zaprowadziła mnie do mojego pokoju w willi, posiedziała chwilę, całując, co chwila knykcie u moich rąk. 

Rozglądałam się wokół i szukałam obok męża, ale jego nigdzie nie było. Po pokoju walały się ciuchy, zapach blondyna i rzeczy, ale właściciela tego wszystkie nie było i nie mógł więcej użyć czegokolwiek z przedmiotów. Zaczynałam to rozumieć.

Mojego męża tu nie było i nigdy więcej nie będzie. Znając go zaledwie dwa miesiące, zdążyłam znienawidzić i pokochać do szpiku kości. Wyszłam za niego i założyłam rodzinę, ale zostałam sama. Tak jak słońce i księżyc, dzień i noc, tak i ja nie mogłam żyć bez drugiej połowy. Nie chciałam, bo to zbyt bardzo bolało.

Gdy Jo wyszła, żeby zrobić nam gorącą czekoladę, postanowiłam spotkać się z mężem. Chciałam być z nim na wieki, na tyle, ile obiecaliśmy sobie zaledwie kilka dni temu przed ołtarzem.

Wyjrzałam za okno, patrząc, jak na podjeździe pojawiało się nowe auto. A potem kolejne i kolejne. Ale nie obchodziło mnie to. Otworzyłam szklaną szybę do końca i podeszłam do drzwi, zamykając je, aby Jo nie usłyszała tupotu kroków.

- Ja ciebie też kocham - szepnęłam, połykając ostatnią gorzką łzę i wzięłam rozbieg, wylatując z klatki. Było mi lżej na duszy, niż przedtem. A ja czułam się, niczym jaskółka w szponach wiatru, niesiona w inną krainę, w której na zawsze mogłabym kochać.


Game with badboys ✔️Donde viven las historias. Descúbrelo ahora