XLVI

616 41 4
                                    


W porcie lotniczym roiło się od ludzi. Wszyscy chcieli zdążyć na swój wylot z Ameryki.

Mężczyzna orzekł przez głośnik, że pasażerowie, którzy lecą do Londynu, powinni jak najszybciej udać się do bramki numer cztery. Pomogłam bratu z walizkami i znaleźliśmy się dokładnie za fioletowowłosą, która stojąc obok około czterdziestoletniego mężczyzny, gwałtownie się za kimś rozglądała.

- Kogo szukasz? - zapytałam z rozbawieniem, a ona odwróciła się i widząc mnie, od razu wpadła mi w ramiona.
- Przyszłaś! - ucieszyła się, a w jej oczach zobaczyłam łzy wzruszenia.

- Miałam opuścić najlepszą przyjaciółkę bez pożegnania? Nie ma mowy! - uśmiechnęłam się szeroko, zakłądając jej włos, który wypadł z warkocza, za ucho.
- Naprawdę już myślałam, że.. - wtedy zza moich pleców wyłonił się CoCo, a ona spaliła buraka i przestała mówić. Wiedziałam, że jego się tu nie spodziewała. - Och, Shannon.. - szepnęła. - Też przyjechałeś się pożegnać?
- Nie. - podszedł do niej z walizkami. Dziewczyna zrobiła duże oczy. - Przyszedłem się przywitać. Będziesz musiała mnie znosić całą podróż i do końca londyńskiego sierpnia. - orzekł z poważną miną. - Twój ojciec chyba nie będzie miał nic przeciwko, co? - schylił się do niej, aby półpszeptem zapytać o rzecz dotyczącą mężczyzny, stojącym przed córką.
- SHANNONEK! - wskoczyła mu na ręce, ciesząc się jak mała dziewczynka. Ojciec fioletowowłosej odwrócił się, poprawiając na nosie zabawne okulary.
- Niech pan im nie przeszkadza.. - szepnęłam, podśmiewując się cicho, a on popatrzył na zakochanych i machnął ręką, wyglądając jak długa będzie jeszcze kolejka. - Ja też chcę przytulaska! - dołączyłam się do nich.
- A-ale jak? - popatrzyła na szatyna.

- Podziękujesz mojej siostrze innym razem. - wzruszył ramionami. - Chcę cię przeprosić i wytłumaczyć kilka rzeczy.. - szepnął, drapiąc się za uchem.
- Nie przepraszaj mnie teraz, wariacie! - klasnęła w ręce i ustała na palcach, dając mu przelotnego całusa w usta. - Opieprzę cię dopiero w samolocie. - dodała z szerokim uśmiechem, a ja zaczęłam się śmiać.
- Dobra, idźcie, teraz kolej na was. - skrzyżowałam ręce. Fioletowowłosa jeszcze raz mnie mocno przytuliła, a potem poczekała aż to samo zrobi CoCo.

- Uważaj na siebie, mała. - pstryknął mnie w nos.
- Ty też. - szepnęłam z lekkim wzruszeniem. Po raz pierwszy się z nim rozstawałam. To było naprawdę mocne przeżycie. - Nie zgub się w Londynie, cioto.
- Pewnie. - mrugnął do mnie oczkiem i pokazując papiery mężczyznom stojącym przy bramce, przeszedł dalej. Będąc przy taśmie, oddali walizki i udali się na pokład. Wchodząc po rampie jeszcze raz mi pomachali, co odwzajemniłam, a potem odwróciłam się i krótko krzyknęłam.

- Do stu diabłów, no.. - popatrzyłam na Aiden'a ze zmrużonymi oczami. - Czego ode mnie chcesz? Śledziłeś mnie?
- Coś w tym stylu. - mruknął. - Chciałem pogadać.
- Niezbyt dobry czas. - warknęłam i nie racząc go nawet spojrzeniem, ruszyłam przed siebie.
- Ivy, to nie tak, że chciałem rozdzielić cię z Carlos'em. - podbiegł, aby dorównać mi kroku. - Po prostu prawie go straciłem, chcę go odciągnąć od tego wszystkiego.
- Ale on jest częścią tego świata i jest wielką częścią mnie. - popatrzyłam na niego ze złością.
- Wiem, że umówiliście się o południu w kafejce, dlatego chciałem cię zapytać, po co.
- Co cię to obchodzi? Carlos jest moim facetem, to mój interes, co od niego chcę.
- Ivy. - złapał mnie za rękę. - Przecież nie chcę ci go zabrać, chcę wiedzieć w czym rzecz.

Popatrzyłam na niego. Moje serce było niespokojne. Myślałam, że moje dzieci zaraz się urodzą, żeby go udusić.
- Nie twoja sprawa. - warknęłam groźnie i zostawiłam go samego, wchodząc do auta. Jakiś gnojek nie zepsuje moich pozytywnie rozwijających się relacji z ukochanym. Niech jedzie za mną, a zamorduję go i wrzucę do rzeki.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now