IV

804 38 3
                                    

Nie minęło długo, gdy stałam pod kancelarią prawniczą, w której pracuje moja mama i wujek Shiley. Ciocia Jo jest lekarzem-chirurgiem specjalistą, a mój ojciec pracuje w biurze podróżniczym. Sam przez całe życie zwiedzał świat, w związku z czym ciągnął za sobą moją mamę. Pokręciłam głową i westchnęłam, wiedząc, że czeka mnie niemiła rozmowa. Poza tym, matka mogła mieć teraz rozprawę, choć w głębi duszy modliłam się, aby była wolna. Weszłam do ogromnego budynku, który urządzony był w stylu retro. Wszystko nieco staromodne, ale bardzo eleganckie. Za kawowym, wysokim biurkiem, zobaczyłam recepcjonistkę. Miała włosy związane w kucyk, a na nosie kocie okulary.
- Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? - poprawiła swoją ozdobę, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Hm, dzień dobry. Czy adwokat Rachel O'Brien jest w tej chwili wolna? - podrapałam się za uchem, wymawiając nazwę mojej matki w bardzo oficjalny sposób. To nie było wygodne.
- Tak, powinna być w swoim biurze numer sto trzydzieści trzy na drugim piętrze przy końcu korytarza. - skrzyżowała ręce. - Muszę zapytać, czy ci wolno. Jak się nazywasz?
- Jestem jej córką. Ivy Lynnane O'Brien. - kiwnęłam głową, a ona przyjrzała mi się od stóp do głów i wystukała na telefonie jakiś numer.
- W ogóle nie podobna... - mruknęła cicho, myśląc pewnie, że nie usłyszę. Sorry, lalka! Mam dobry słuch! - Pani adwokat Rachel O'Brien? Jest pani wolna, prawda? Przyszła niejaka Ivy Lyana O'Brien, mówi, że jest pańską córką. Wpuścić?
- Lynnane.. - warknęłam złowrogo, a ona wywróciła oczami.
- Mhm, dobrze. - odłożyła słuchawkę. - Idź. - wzruszyła ramionami, a ja odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść we wskazanym kierunku.
- Cześć Ivy! - minął mnie asystent mamy, którego najwyraźniej odegnała, wiedząc, że nadchodzę.
- Witaj blondasiu. - zamachałam mu ręką, śmiejąc się nerwowo. Cóż, nie ma pamięci do imion, więc musiałam jakoś to rozegrać. Zapukałam do drzwi jej biura i słysząc, że pozwala na wejście, cicho wdreptałam do środka.
- Ivy, co tu robisz? - zaśmiała się, obkręcając na skórzanym, czarnym fotelu. - To nienormalne, że tu przychodzisz. - odłożyła wszystkie papiery na bok, z uwagą mi sie przyglądając.
- A normalne jest, że żeby odwiedzić matkę, muszę podawać dane personalne? - skrzyżowałam ręce, a ona zaśmiała się tylko jeszcze raz i nie zwracając uwagi na mój poranny sarkazm, skinęła na krzesło po drugiej stronie. - No jasne, będę rozmawiała z tobą przez biurko. - fuknęłam, siadając urażona na niewygodne siedzenie. Szatynka westchnęła i po chwili przejechała fotelem po podłodze, aby znaleźć miejsce naprzeciw mnie.
- Co cię sprowadza? Czemu nie poszłaś do szkoły? - zapytała poprawiając na swojej głowie wysoko upiętego koka.
- Musiałam w końcu z tobą porozmawiać. Cały czas mnie unikasz. To nie jest fajne. - skrzyżowałam ręce, a ona westchnęła i spojrzała w dół.
- Co chcesz wiedzieć? - mruknęła cicho, a ja wyjęłam z kieszonki jej stary dowód. - Co to jest? Skąd to masz?

- Nie udawaj, że nie wiesz, co to jest. Błagam. - wywróciłam oczami. - Wzięłam to z waszej skrytki, o której nie wiedział nawet tata. - skrzyżowałam ręce, dając jej kartę, której uważnie się przyjrzała.
- Nie ma w niej nic szczególnego. - rzuciła ją na biurko.
- Nic, oprócz nazwiska. Czemu pisze Rachel Carter? - popatrzyłam na nią uważnie. - Miałaś nazwisko cioci Jo, to nie jest normalne. Przed czym uciekasz? Przed przeszłością? - złapałam ją za rękę, ale ona widocznie się zdenerwowała, bo wstała z fotela i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
- Nie powinna byłaś ruszać moich rzeczy! - krzyknęła. - Tak, może uciekam przed przeszłością? Może nie chce o niej mówić, żeby nie rozdrapywać starych ran? Czemu musisz być taka uparta i wścibska jak...
- Jak ty? - uniosłam brew do góry i uważnie się jej przyjrzałam. Jeszcze nigdy nie była tak rozstrzęsiona. - To ma związek z nimi? - wyjęłam zdjęcie, a ona spoglądając na nie, z całej siły wyrwała mi papier z dłoni.
- O tym nie musisz już wiedzieć. - schowała fotografię do biurka i zamknęła je na klucz. - To moje prywatne zdjęcie, ty też nie opisujesz mi wszystkich swoich przyjaciół!
- Bo nigdy mnie nie słuchasz! Nie masz dla mnie czasu! Dbasz tylko o mnie i się troszczysz, jakby ktoś gdzieś na mnie polował albo chciał zabić! - rozłożyłam ręce.
- Wypluj to. - spojrzała na mnie ze złością, a ja spulnęłam na jedne z jej papierów.
- Pasuje? - uśmiechnęłam się złośliwie, a ona wyrzuciła rzecz do kosza.
- Ciesz się, że zawsze robię kopie. - machnęła mi ręką przed oczami.
- Kim oni są? To przed nimi uciekasz? - dopytywałam. - Kim jest ta ruda laska, brunetka, która klei się do wujka? Albo roześmiany brunet lub ten jasnowłosy chłopak, przy którym siedzisz? - gdy zaczęłam wymieniać wszystkich tych, których nie znam, po jej policzku spłynęła łza. Zacisnęła pięść i popatrzyła tępo przez okno. - Robiłaś coś nielegalnego, że zmieniłaś nazwisko?
- Nie! Nie twoja sprawa! - machnęła mi dłonią przed nosem. Była aż czerwona ze złości.
- A może ciotka miała brata? Był twoim mężem? To ile ty miałaś lat, kiedy zaczęłaś się tak dobrze bawić? Mi na nic nie pozwalasz, a sama byłaś pewnie nie lepsza! - przestałam się kontrolować i zaczęłam krzyczeć.
- Wyjdź. - syknęła.
- Nigdy od tego nie uciekniesz, jeśli będę przy tobie. Wychodzi na to, że powinnam wyjechać. - uderzyłam dłoniami o jej biurko, zawieszając się na nich.
- Odejdź, Ivy. Proszę cie. - zasłoniła twarz, siadając na fotelu z wielkim ciężarem. Zrobiło mi się trochę przykro, że powiedziałam coś takiego, ale wywróciłam tylko oczami i wyszłam z jej pokoju. Pobiegłam do wyjścia, ale po drodze wpadłam na wujka.
- Lynn, a ty nie w szkole? - zaśmiał sie do mnie ciepło.
- Czy twoja żona miała brata? - zapytałam go ze śmiertelnie poważną miną, a on zaczął patrzeć po ścianach.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now