LV

707 36 20
                                    


Trzy miesiące później.
Grudzień. Święta.

Trzymałam na rękach małego braciszka i nie mogłam uwierzyć, że niedługo sama będę miała bliźnięta, którymi trzeba będzie zajmować się dzień i noc. Z każdą chwilą kochałam je bardziej, chciałam już wybierać im ubranka i szykować pokoje, ale Carlos mówił, że naprawdę za bardzo się spieszę. Chociaż mój duży brzuch mówił, co innego, on nadal myślał, że to tylko efekty mojego obżerania się i cały czas mi dokuczał. Prawda była taka, że minęło ponad pół roku i zostało niewiele czasu do porodu. Termin został przypisany na początek lutego, bo bliźnięta miały urodzić się nieco wcześniej, na skutek występujących emulsji czy czegoś tam. Nigdy nie rozumiałam medycznej terminologii.

A teraz wpatrywałam się w bladoskórego jak ja, małego dzieciaczka o ogromnych, niebieskich oczach. Byliśmy identyczni. Nie mogłam doczekać się, aż pójdzie do szkoły i będzie dokuczał młodszym o zaledwie kilka miesięcy siostrzenicom. Choć różnica w ich aktach urodzenia będzie minimalna, zakładam, że zawsze będzie uważał je za smarkule, jako ten wujek, który starszy jest "o rok".

Zaklaskał rączką w rączkę i wyciągnął je do mnie, a ja szybko go ucałowałam. Siedziałam z nim dobre kilka godzin, choć to wcale nie było ani nużące, ani straszne. Dopiero kiedy Carlos wrócił ze świątecznymi pakunkami, a tata wrócił z mamą z wyników ze szpitala, ocknęłam się i pozwoliłam cioci Delancey położyć brata do snu. Eddie wracał ze Shmi z wielką, żywą choinką, a Zoey i Percy targali za nimi skrzynki wypełnione ozdobami świątecznymi. Cloud zajechała do mieszkania po książki dla mnie, ponieważ musiałam nadrobić zaległości szkolne w czasie tej przerwy, a przy okazji, zapewne, zajrzała do kilku sklepów po upominki. Ja już miałam wszystko przygotowane. Wiedziałam, co i kto ode mnie dostanie.

Jako żona Carlosa chciałam, aby te święta zapamiętał jak najlepiej. Miałam dylemat pomiędzy grubymi, czarnymi skarpetami w głowy reniferów, a granatowym sweterkiem z choinką. Stojąc w sklepie zaczęłam się śmiać. Byłam miesiąc po ślubie z ukochanym, a zaczynałam zachowywać się jak stara baba z trzydziestoletnim stażem małżeńskim. Wybrałam mu więc najdroższy jaki znalazłam w Los Angeles złoty zegarek na rękę i nową gitarę, z limitowanej edycji od Mettalica, żeby miał się czym bawić w wolnych chwilach. Nie powiem, że to były tanie zakupy, ale dla męża zawsze warto. Byłam ciekawa, co dostanę w zamian. Jeśli to będzie różowy fartuszek w czarne kropki, to przysięgam, że roztrzaskam mu tę gitarę na głowie, a zegarkiem dodatkowo uduszę.

- Gdzie to kładziesz?! - widziałam jak ojciec wydziera się na Carlosa, zaraz po tym kiedy wylądawał na ziemii, przez por leżący na podłodze.
- Trzeba patrzeć pod nogi. - odrzekł mu mądrym tonem głosu, co zwiastowało kłótnię. Przysięgam, że nawet w świąteczny czas nie potrafią się opanować i być dla siebie mili.

- Jak ci ukręcę ryja to będziesz mógł obserwować ziemię ile wlezie.
- Trochę łagodniej, nie chcę żeby moja żona przywykła do takich słówek, a tym bardziej nie to, co zjadła. - poklepał mnie po brzuszku, przechodząc obok, a ja zabiłam go wzrokiem na tysiąc sposobów.
- Carl, pajacu. - westchnęłam.
- Pajac to mój kochany teściu.
- Pajac to mój jebany zięciu.
- Idiota.
- Ciota.
- Dureń.
- Łajdak.
- Chuj.
- Kurwa.
- Szmata.
- Dziwka.
- Pizda.
- Kutas.
- Jeb się.
- Spierdalaj.
- Coś jeszcze? - popatrzyłam na nich, a oni skrzyżowali ręce i odwrócili się od siebie. - Możecie mówić sobie po imieniu albo jak teść i zięć?
- Przecież to robimy. - zaśmiał się Carlos, a ja wywróciłam oczami.
- Właśnie, cioto. Masz całkowitą rację.
- Dobra, cioto i idoto. Musimy jechać na zwiady, widziałem dwa wozy Sin Fao. Śledzili nas do samej willi. Trzeba zbadać teren stąd aż po supermarket. - wtracił się Percy.
- Dopiero co z tamtąd wróciłem! - oburzył się Carl, chcąc przy mnie usiąść.
- Jak mi przykro, kurwa. - tata złapał go za ramię i oboje zaczęli kierować się w stronę drzwi. - Pozwól, że cię zwiążę i wyrzucę na najbliższym moście.
- Charlie. - mama zgromiła męża spojrzeniem.
- Albo na odwrót. Nikt nawet nie zauważy, że cię nie ma, białasie.
- Carlos.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now