-68-

6.3K 430 61
                                    


Nie wiedziałam tak naprawdę, ile czasu spędziłam poza strefą swojego gangu, ale wszystko wskazywało na to, że minęły więcej, niż cztery godziny. Zamknęłam oczy i poczułam silny powiew spod stóp. Oczyszczone powietrze otoczyło moje ciało i po kilku, długich sekundach znowu zamilkło na pięć minut. Wpatrywałam się w pomarańczową kulę wpadającą do wód Pacyfiku i od razu przyszły mi na myśl, równie ogniste, co słońce włosy Mii. Spojrzałam w ściemniające się niebo i szepnęłam:

- Gdziekolwiek jesteś, musisz wiedzieć, że dla nas wszystkich znaczyłaś więcej, niż ci się wydawało.

Położyłam swoje ręce na sercu i przymknęłam oczy, czując na całym ciele silne dreszcze.

- Pozdrów Nono - zaśmiałam się delikatnie i przyłożyłam ręce do krat, czekając na kolejny powiew. Gdy moje włosy powędrowały ku górze, razem z podkoszulką, poczułam w sobie coś dziwnego. Nie umiałam określić, jakiego rodzaju było to odczucie. Odsunęłam się od krat i ustałam nad krawężnikiem. Mogłam wyglądać jak samobójczyni, siadając na wąskim i stromym zboczu odkrytego dachu, ale pragnęłam spokoju i wyciszenia. Południowe wybrzeże Crenshaw znajdowało się blisko Pacyfiku i było naprawdę miłym miejscem w środku całego szaleństwa Los Angeles. Patrzyłam z góry na opadające i podnoszące się fale, a wiatr, nie ten z krat, zaczął się wzmagać. Zbliżała się chłodna noc, możliwie połączona z burzowymi chmurami. Pacyfik wiedział o tym pierwszy.

Odeszłam od krawężnika, nad kratę, wciąż nie przestając wpatrywać się w ocean. Był wzburzony i silny. Uświadomiłam sobie, że wpatrywanie się w niego koiło moje zszargane nerwy. Nie wiedziałam jeszcze, ile dane było mi wytrzymać, ale nie mogłam pozwolić sobie na porażkę. Usłyszałam głośne wołanie mojego imienia, a gdy odwróciłam się do tyłu, prądy powietrza z krat wydobyły się. Charlie stał zdyszany, patrząc na mnie jak na ducha. Minęło kilka chwil, gdy nastąpiła cisza, a moje włosy opadły. Odrzuciłam je do tyłu i zobaczyłam jak blondyn szybko do mnie podbiegł. Bez namysłu wziął mnie w swoje ramiona i mocno do siebie docisnął.

- Dlaczego, do cholery, zniknęłaś? - warknął mi we włosy. - Tak bardzo się o ciebie bałem... - Był na przemian łagodny i zły. A ja milczałam, ciągle zraniona jego wcześniejszą postawą. - Nie wyobrażasz sobie, ile dla mnie znaczysz, rozumiesz? - Złapał moje policzki i podciągnął je do góry, chcąc, żebym spojrzała mu w oczy. - Nie możesz znikać bez słowa.

- Czemu mnie tak traktujesz? - spytałam, szeptem.

- Wiesz, jaki jestem. Sam nie potrafię opanować swoich nerwów. - Spuścił wzrok. - W pierwszej chwili myślałem, że po prostu ją zostawiłyście, dlatego-

- Jak mogłeś nas tak osądzić? - Pokręciłam niedowierzająco głową. - Dla mnie, Mia też była ważna. - Zmarszczyłam brwi. - Nadal mi nie wierzysz.

- Nie w tym rzecz. - Zdjął ze mnie swoje ręce i przeczesał rękoma włosy.

- Właśnie, że tak. Traktujesz mnie jak dziecko. Wszystko co złe, spada na moje barki. - Założyłam ręce na biodra. Znowu zaczęło wiać. - Możesz wcześniej miałeś rację, że pojawiłam się w twoim życiu przypadkiem. Że nie nadaję się do tego.

- Nie, Rachel. Przestań! - Prawie krzyknął. - Widzisz, co się tu dzieje. Chciałbym tylko, żebyś była bezpieczna.

- Nikt nie będzie, dopóki nie wykurzymy Sin Fao. - Skrzyżowałam ręce. - Rozmawiałam na plaży z Brianem.

- Co powiedziałaś? - Zdenerwował się. - Dlatego nie odbierałaś? Co jeszcze?!

- Widzisz?! Znowu na mnie bez powodu krzyczysz! Dopiero rozpoczęłam zdanie! - Też na niego warknęłam. Blondyn przetarł twarz i mruknął coś pod nosem.

- Jak mogłaś rozmawiać z Brianem? Skrzywdził moją siostrę, a teraz mógłby zrobić to samo z tobą. - Spojrzał mi w oczy. - Nie pozwolę, by cię skrzywdził.

- To, co kiedyś mówiłam to prawda. I sam też o tym mówiłeś. I tak jest. Nikt mnie nie krzywdzi, oprócz ciebie, Charlie! Nikt - palnęłam prosto z mostu, pierwsze, co mi przyszło na myśl. Oboje wiedzieliśmy, że to była prawda, ale nie chciałam go zranić. Popatrzył na mnie chwilę i odszedł w stronę krawężnika. Był twardy i zgrywał niewrażliwego bossa, jednak ja znałam jego prawdziwe oblicze i czułam, że moje słowa go skrzywdziły. - Nie chciałam tego powiedzieć - szepnęłam.

- Chciałaś - mruknął. - I masz rację - zaśmiał się ironicznie. - Może jestem przewrażliwiony i zbyt opiekuńczy, jeśli chodzi o ciebie? - Znowu to zrobił. - Ale przypominam, że gdy zgrywałem obojętnego, też się czepiałaś! - wybuchnął, patrząc na mnie ze złością. Zaklęłam, jednak prądy powietrza to zagłuszyły. Podeszłam do niego i tupnęłam nogą.

- Moje nastroje zmieniają się względnie z twoimi! - Uderzyłam go ręką w klatę. - Ale skoro jesteśmy już ze sobą szczerzy to powiem ci wszystko, co o tobie myślę!

- Jestem bardzo ciekawy! - Skrzyżował ręce.

- Nie sądzę. - Zrobiłam to, co on. - Nigdy nie dajesz mi się usprawiedliwić, nie pozwalasz mi dokończyć czegoś, co wydaje ci się zbyt trudne, ani nie bierzesz pod uwagę mojego zdania! Traktujesz mnie jak rybę, która nie umie mówić i robisz to, co ty uważasz za słuszne. Czasami jednak, pozwalasz mi na rządzenie się. A na moment ponownie zrównujesz mnie do poziomu ryby. Jakbyś nie wiedział, to powiem ci, że to cholernie boli. Zachowujesz się jak nienormalny, nieodpowiedzialny dupek. A potem jak jakiś książę. Może to we mnie tkwi problem, ale z tobą nie da się inaczej współpracować. Powinieneś zdecydować się, jaki chcesz być, bo twoje dwie twarze są wkurwiające bardziej, niż cokolwiek innego na świecie. Poza tym, nie chcę, żebyś zgrywał przy innych wielkiego bohatera, ani pewniaka, bo taki nie jesteś. Chyba wychodzi na to, że nie znam jeszcze własnego chłopaka... - Zamachałam mu palcem przed oczami. Prądy powietrza ciągle zagłuszały nam rozmowę.

- Doprawdy, interesujące. - Spojrzał na mnie złośliwie. - A ty jesteś wobec mnie strasznie drażliwa. Wystarczy jeden fałszywy ruch, żebyś się zdenerwowała i zniknęła bez śladu na osiem godzin! Chciałabyś, żebym był jak ci chłopcy z romansów, ale niestety nie mam duszy romantyka, choć staram się dla ciebie robić rzeczy, które wymagają z mojej strony bardzo wiele cierpliwości i poświęcenia. Przykro mi, ale nie jestem idealny i nigdy nie będę. Dlatego powinnaś pogodzić się z tym, że miewam swoje humory i nie narzekać na cały świat. Poza tym dajesz mi wiele powodów, dla których muszę działać w tę lub inną stronę. Problem w tym, że zawsze musisz wszystko obrócić do góry nogami. Ogółem mówiąc, jesteś nie lepsza, niż ja, dlatego nie powinnaś ciągle stawiać mnie pod ścianą!

- A ty nie powinieneś na mnie krzyczeć, gdy nie skończę zdania! - warknęłam. - Rozmawiałam z Brianem o połączeniu sił w celu wykończenia Sin Fao, zadowolony? - wyrecytowałam, póki mi nie przerwał.

- Po moim trupie i sto lat później! - Skrzyżował ręce. - Prędzej go uduszę!

- Widzisz? Znowu zaczynasz! Charlie, pomyśl rozsądnie! Teraz martwisz się o mnie, zamiast o gang, tak? - Założyłam ręce na biodra.

- Po prostu go nienawidzę i kropka, rozumiesz? - krzyknął. - Martwię się o gang, ale ty jesteś dla mnie najważniejsza! Powinnaś się cieszyć!

- Cieszę się. Ale razem z nimi moglibyśmy pokonać Japończyków! - Rozłożyłam ręce. - Przepraszam, że tak zniknęłam, ale wina leży po obu stronach.

- Dobrze, nie kłóćmy się już. - Zamknął mi usta ręką.

- Zgódź się na ten pieprzony plan. - Skrzyżowałam ręce.

- Nie ma mowy! - Odwrócił się ode mnie.

- Gdzie twoja dzika natura? W ogóle nie jesteś szalony! - Tupnęłam nogą.

- Nie jestem, tak? - warknął mi w twarz. - A wiesz o czym myślałem całą drogę? Wiesz, co chciałem zrobić, gdy cię już znajdę?

- No dalej, oświeć mnie! - Wzniosłam ręce do góry. Gdy spojrzałam, że przede mną klęka, zaniemówiłam.

- Jesteś paskudna i sto razy gorsza ode mnie, ale nie potrafię bez ciebie żyć. - Otworzył czerwone pudełeczko. - Wyjdź za mnie. - Moim oczom ukazał się srebrny pierścień z dużym, kilku karatowym diamentem w środku. Błysnął w ostatnim promieniu słońca, które schowało się w wodzie. Burza nadciągała, a my nadal staliśmy w niewłaściwym miejscu.

- Oszalałeś? - zapytałam, niedowierzająco.

- Przecież w ogóle nie jestem szalony - powiedział sarkastycznie. Odwróciłam się, chcąc odejść, ale coś zatrzymało mnie w pół kroku.

- Wyjdę za ciebie, sukinsynie. - Spojrzałam mu prosto w oczy i nachyliłam rękę, by włożył na nią palec. - I to za tydzień - dodałam, pewnym siebie głosem. - Jeśli myślisz, że przebijesz moją głupotę, to się mylisz - skończyłam, z szerokim uśmiechem na ustach, a on złapałam mnie pod boki i podniósł do góry, robiąc obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, śmiejąc się.

- Za tydzień. - Kiwnął głową. - Suko - dodał, więc oboje zaczęliśmy się śmiać na wspomnienie pierwszego pocałunku i wykonaliśmy go ponownie, tym razem bardziej namiętnie i z większą pewnością. Charlie złapał w rękę nadlatującego liścia i zgniótł go, dlatego oboje ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.

- Ja ciebie też. - Kiwnęłam głową. - Tylko obiecaj, że nigdy nie będziesz na mnie krzyczał.

- Nie jestem pewien, czy się opanuję - mruknął mi do ust, a po chwili poczuliśmy spod nóg mocny powiew. Znad końca oceanu gnały czarne chmury, dlatego musieliśmy się sprężać. - Dobrze, obiecuję. A ty obiecaj, że nigdy nie będziesz znikała beze mnie.

- Da się załatwić. - Pocałowałam go w usta i pociągnęłam za rękę na dół, czując nadchodzącą, straszną pogodę. Odjechaliśmy jego zielonym Maseratem Ghibili, najwyraźniej nowym cackiem, w kierunku starych baz wojskowych. Mieliśmy coś do ogłoszenia.

W sumie, jak to możliwe, że wychodziłam za mąż?


Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now