-XXIV-

486 26 15
                                    

*POV HAZEL*

Tym razem postanowiłam odpuścić sobie uprzejme pukanie do drzwi i bezpośrednio przedostałam się do środka. W salonie znajdowała się masa ludzi.

W jednym rogu kanapy, brązowowłosa, starsza kobieta praktycznie dusiła drobnymi ramionami osobę Shannona. Bezproblemowo wywnioskowałam, że była matką Shine'a. Tuż obok niedawno odnalezionego mężczyzny, siedziała ewidentnie młodsza, rudowłosa dziewczyna – Shmi, o ile dobrze pamiętałam. Naprzeciwko, na fotelu, oglądała ją jej młodsza, naburmuszona wersja. Ucieszył mnie widok psychopatycznej Annie, z którą darzyłyśmy się od początku nietypową sympatią. Obok Shmi siedzieli kolejno: Shiley, Amy, Rachel i Charlie, ukradkiem posyłając spojrzenia dwójce swoich dzieci. Roza i Jamie byli ewidentnie największymi gwiazdkami w rodzinie, dlatego ani trochę nie zdziwiło mnie, że siedzieli na wysokich pufach, skąd każdy miał na nich doskonały widok. Uniosłam brew, spostrzegłszy, że razem z białowłosą na jednym miejscu, siedział Lucyfer. Między mnóstwem różnych głosów udało mi się wyłapać jak z namiętnością chwaliła jego piekielnie perfekcyjne umiejętności zabijania i jazdy samochodem. Kolejną ciekawą parą był Jamie i Ruth. Syn szefa Herp Fire, ewidentnie niekontrolowanie, co rusz posyłał jej krótkie spojrzenie. Najwyraźniej nie miał odwagi, by zrobić coś więcej, ale bez problemu dało się spostrzec, że coś go do niej ciągnęło. Blondynka z kolei, zajęta była osobą mojej bliźniaczki. Chelsea siedziała w drugim końcu rogu wielkiego narożnika, z nogami podciągniętymi pod samą brodę. Ewidentnie, ominęło mnie coś ważnego, o czym chcieli opowiedzieć, jednak ciężko było się wtrącić pomiędzy ponownie zgrupowaną śmietankę z poprzedniego pokolenia.

Pomyślałam, że wybrałam cudowny moment na sprowadzenie reszty upośledzonych członków „rodu". Na moje szczęście, Shine był najbardziej na wysunięcie mojej ręki, dlatego prędko próbował do siebie przywołać. Kiedy Diego klepnął go w ramię i wskazał na coś, a raczej na kogoś za moimi plecami, jedynie ciężko odetchnęłam. Widząc jak Jamie zrywa się ze swojego miejsca, bez jakiegokolwiek zawahania sięgając za pistolet, natychmiastowo wyciągnęłam przed siebie ręce i ze skwaszoną miną odetchnęłam.

— Za mną znajduje się Zachary Hunter — powiedziałam, nawet nie musząc sprawdzać, kto zniecierpliwił się moją „zbyt długą", samodzielną wizytą w willi. — Jamie, przyszedł ze mną — poinformowałam jasnowłosego, który z niepewnością zaczął opuszczać swoją broń. Charlie popatrzył na mnie spod przymrużonych oczu i skinął do syna ręką, by ten zajął swoje miejsce.

— Chcesz nam coś powiedzieć, Hazel? — zapytał, wyczekująco na mnie spoglądając. Pokręciłam przecząco głową i odruchowo, zgorzkniale się zaśmiałam.

— Ja nie — zapewniłam, po czym odwróciłam się do Huntera, który był w połowie kroku od otworzenia drzwi kolejnym gościom. — Ale on był na usługach osoby, za którą na pewno... Tęskniłeś, szefie.

Charlie uniósł nierozumiejąco brew, a ja natychmiastowo odsunęłam się z pola rażenia.

— Cześć, tatusiu — palnął Carlos, stając w drzwiach ze skrzyżowanymi ramionami. Wystarczyła sekunda, by Charlie był tuż przed nim, z pięścią zawieszoną w powietrzu.

— Ty jebany niewdzięczniku — zaczął, w tym samym czasie, kiedy mulat posłał mu kpiący uśmieszek. — Masz czelność tu jeszcze przychodzić?

— Obiecałem sobie, że nigdy nie przekroczę progu tego domu, ale w zasadzie wciąż stoję za zewnątrz — mówił, mierząc się z teściem rywalizującym spojrzeniem. — Cześć, mamo! — krzyknął zza ramienia, wyższego o głowę Charliego. Rachel od dłuższego czasu była w połowie drogi do męża, niedowierzając całemu zajściu.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz