-75-

6.1K 383 23
                                    


- Darcy! - krzyknął Shiley, z załzawionymi oczami, siadając przy niej.

Dziewczyna wpatrywała się tępo w korytarz, prowadzący do Jo.  Spojrzałam na nią. Wtedy wiedziałam, o co jej chodziło. Szczęście mojego brata było dla niej ważniejsze od życia. Cofnęłam się i zaczęłam biec po lekarza, który operował blondynkę.

- Nasza przyjaciółka... - wysapałam. - Ona ma A Rh+. - Złapałam się za serce.

- Nie mogę odbierać komuś życia. - Pokręcił głową.

- Sama to zrobiła - wycedziłam przez zęby, a on oderwał się od komputera i pognał na korytarz. Od razu zabrali brunetkę na oddział specjalny i przewieźli je razem. Obok siebie. Charlie popatrzył za nimi, trzymając mnie po obu stronach talii, a Shiley odwrócił wzrok.

- Nigdy nie przypuszczałem, że dotrę do tego momentu, że będę musiał patrzeć na śmierć moich przyjaciół. Wszystkich, po kolei. - Pokręcił głową i usiadł ponownie na plastikowym krzesełku.

- Najgorsze jest to... - Usłyszałam spod okna załamany szept mojego brata. - Że w myślach chciałem, aby to Darcy tam leżała, a nie Jo... - Złapał się za głowę. Podeszłam do niego i pomasowałam po plecach. Czułam się wtedy dziwnie spokojna. Ani razu nie uroniłam łzy.

- Jo będzie żyła - powiedziałam pewnym siebie głosem. - Tak jak chciała tego Darcy - dodałam, a on spojrzał na mnie z uwagą. Posadziłam go na krześle i sama usiadłam między blondynem, a szatynem, mówiąc o jej słowach, o uczuciach, o tym, co powiązane było ze snem. Gdy godziny mijały, to ja się rozkleiłam.

Ponoć nadzieja umiera ostatnia, ale dla mnie było już zbyt wiele. Gdy przyszła mi na myśl piosenka, która od razu przywoływała wspomnienia związane z moją najlepszą przyjaciółką, dusza zaczęła rozdzierać się na pół. W tej sytuacji Charlie objął mnie swoim silnym ramieniem i przycisnął do swojego umięśnionego ciała. Potrzebowałam ciepła. Chciałam cofnąć czas i wypieprzyć z życia Los Angeles. Nie umiałam sobie wybaczyć, że to ja podsunęłam blondynce pomysł o tym mieście, w którym mimo tego, że zyskałam wiele, straciłam jeszcze więcej. Zaczynałam bać się, że nie przyjmie serca Darcy. Przeszczep nigdy nie miał gwarancji. A ja potrzebowałam jej wówczas cholernie bardzo.

- Żyje. - Uśmiechnął się do nas lekarz, który wyszedł z sali. - Amy przyjęła organ dawczyni.

Shiley wyskoczył z krzesła i zaczął skakać do góry z niepohamowanej radości. Charlie przymknął oczy i zacisnął zęby. Wiedziałam, że w duszy dziękował wszystkim "na górze" za uratowanie siostry. Rozpłakałam się ze szczęścia. Popełniłam błąd, schylając się wtedy. Ale chciałam być posłuszna wobec niej. I nie wyszło mi to na dobre.

Przytuliłam brata i narzeczonego, ale po chwili nasze miny automatycznie zrzędły. Darcy nie żyła.

- A co z dawczynią? - zapytałam nieśmiało.

- Będzie potrzebny mi jej akt urodzenia i dowód - szepnął. - Macie numer do kogoś z członków jej rodziny?

- My jesteśmy jej rodziną - powiedział pewnym głosem Charlie. - Innej nie ma.

- Rozumiem. - Kiwnął głową. - Podacie imię i nazwisko, o wszystkie sprawy zatroszczy się Urząd Pogrzebowy - powiedział, odchodząc. - Była odważna.

- Tak - szepnął Shiley. - Dla mnie zawsze będzie wyjątkowa. Mimo wszystko. - Spojrzał w niebo, które było już praktycznie czarne, a jedynie kilka gwiazdek połyskiwało co chwila, rozjaśniając ciemności. Wtedy zobaczyłam nową gwiazdkę, która dopiero, co się pojawiła. Moja babcia zawsze mówiła, że każda gwiazda na niebie należy do osoby, która od nas odeszła, aby mogła patrzeć na nasze poczynania z góry. Uśmiechnęłam się do niewielkiego światełka i pomachałam mu, czując wciąż przy sobie obecność brunetki. Odwróciłam się, widząc, jak przewozili moją przyjaciółkę do osobnej sali. Złapałam za jej rękę i pognałam obok, ponieważ chłopcy ze względu na swoją wielkość, mieli to zadanie utrudnione.

- Trzymaj się, Jo. - Uśmiechnęłam się i pozwoliłam, by te paskudne pielęgniarki odwiozły ją w odpowiednie miejsce.

- Co za suki! - fuknął Shiley. - Nawet się nie zatrzymały.

Zaczęłam się śmiać i otarłam łzy radości. Naszą wymianę zdań na temat Darcy i jej śmierci oraz papierów z nimi związanych, podobnie jak Jo, przerwał sygnał telefonu szatyna.

- Halo? - zapytał. - Co?... Nie, pewnie... Mhm... Tak, bardzo się cieszymy... Tak, tak, oczywiście. jesteśmy we czwórkę... Jak to w nocy? Ale... Hm... Dobrze, tylko Jo i Rach pojechały na małą kurację SPA, będziemy z Charlie'm sami. Tak, wrócą jutro. Oj, nie pytaj czemu was chciałem ściągnąć, po prostu bądźcie. Wytłumaczymy wam na miejscu... Hm, nasze mieszkanie jest teraz w Toy Distric... Jak wygląda, oj... - Wywrócił oczami, a Charlie i ja popatrzyliśmy na jego kłamstwa i wykręty. - Duża willa na Gordon 24th Street. Na pewno znajdziecie - dodał i w tym samym czasie na iPhone'ie mojego narzeczonego zamówił przez internet omówiony dom. - Tak, więc... Tak... Okej. Mhm. Pa, mamo - mruknął i rozłączył się, szybko wykręcając kolejny numer, tym razem ze strony internetowej. - Halo? Dzień dobry, z tej strony Stanley Joseph, chciałbym kupić willę na przedmieściach Toy Distric - mruknął, wyjmując z bluzy jeden ze swoich różnych dowodów. - Tak, wiem że przyjmujecie do dwudziestej i za dziesięć minut wychodzi pan z biura, ale zapłacę podwójnie... Hm, wiedziałem, że się pan skusi. Do zobaczenia na miejscu za pół godziny - chrząknął i rozłączył się. - Załatwione.

- Niezły jesteś. - Pokiwałam głową. - Ale co teraz zrobimy z bazą wojskową?

- Już jej nie ma - szepnął Charlie. - Sin Fao zaatakowali nas i choć ich pokonaliśmy, wszyscy zginęli - dodał, a moje oczy rozszerzyły się. - Została nasza czwórka, która będzie musiała przechytrzyć ostatnią część nadchodzących Japończyków.

- Dobra. - Kiwnęłam głową. - W takim razie, ja jadę do hotelu. - Założyłam ręce na biodra. - Ale posiedzę jeszcze z Jo.

- Uważaj na siebie. - Stuknął mnie w brodę Shiley i zaczął się przemieszczać w stronę sali, do której została przewieziona Jo, aby ją dzisiaj jeszcze raz, przez szybę, zobaczyć.

- Rachel... - Usłyszałam szept Charliego. - Przepraszam cię za tamtą sytuację z Martinezem. - Pomasował mnie po plecach. Stałam w miejscu, chcąc pokazać mu, że nadal czułam się skrzywdzona tamtym zachowaniem. - Zrobiłem to odruchowo. Musisz mi wybaczyć. - Pocałował mnie w dłoń, a następnie szyję. - Chcę, żebyś została moją żoną, rozumiesz? Jeszcze zdążysz mnie nauczyć prawdziwej miłości. - Usłyszałam jego ciepły głos, którym mnie otulał, dlatego bez dalszego wahania odwróciłam się, rzucając mu na szyję.

- Następnym razem po prostu ci oddam - zaśmiałam się, mocno go do siebie dociskając.

- Nie dopuszczę do następnego razu - stwierdził, równie rozbawiony. - Gdy będziesz jechała... I w hotelu... Bądź czujna i... Uważaj na siebie. - Pogłaskał mnie po twarzy.

- Na razie nie mam czego się bać. Wszystkie szajki zlikwidowane, Rider Shark już nie istnieją, a wszystkich Japończyków wybiłam. - Spojrzałam na niego, z lekkim westchnieniem.

- Co? - zdziwił się.

- Siekiera, dzielnica żółtoskórych, rzeź. - Policzyłam na palcach, a on pokręcił głową.

- Sama? - Spojrzał na mnie niedowierzająco. - Siekierą?

- To jest dla mnie bardziej praktyczne, niż pistolet. - Kiwnęłam głową, a on zaczął się śmiać.

- Żenię się z psychopatką - mruknął mi do ucha, jeszcze raz przytulając. - I nic ci nie jest? - Złapał mnie za brzuch, a ja na chwilę zamarłam. To on wiedział o dziecku? - Wiesz, minęło dopiero kilka dni od postrzału. - Spojrzał na ranę, a ja odetchnęłam z ulgą. 

- Wszystko w porządku - szepnęłam.

- Ale zemdlałaś... - Złapał mnie za podbródek, abym spojrzała mu w twarz.

- To z nadmiernego wysiłku, stres i te sprawy. - Machnęłam niedbale ręką. - Leć już. Shiley czeka. - Pocałowałam go na pożegnanie.

- Masz. - Dał mi swojego iPhone'a. - Zadzwoń, gdy będziesz w hotelu na numer Shiley'a.

- Okej. - Kiwnęłam posłusznie głową. - Obiecuję - dodałam, a on cmoknął mnie w usta jeszcze raz i odszedł, dorównując kroku mojemu bratu. Podeszłam do szyby patrząc na blondynkę, gdy usłyszałam za sobą głos lekarza.

- Jesteś sama, hm? - Uśmiechnął się. - Możesz do niej wejść, ale sama rozumiesz. Powinna odpoczywać.

- Och, dziękuję. - Odwzajemniłam uśmiech i zamknęłam za sobą szklane drzwi sali. Podsunęłam sobie krzesełko do łóżka, na którym leżała moja przyjaciółka i pogłaskałam ją po głowie. - Chciałabym, żebyś się w końcu obudziła. Mam ci tyle do powiedzenia! A tylko ty rozumiesz mnie tak dobrze... Przepraszam, że pojechałam do Rider Shark, zabierając ci komórkę, ale robiłam to pod wpływem impulsu. Wiedziałam, że po tym porwaniu, do niego nie pojedziesz. Mimo to, myślę, że wybaczysz mi. Chciałam dobrze... - szeptałam, jeżdżąc dłonią po jej nagiej ręce. Miała na sobie szarą koszulę, typową dla szpitali i włosy rozrzucone po całej poduszce. Kroplówki przyłożone były do jej nadgarstków, a maska zakrywała nos i usta. Oczy miała przymknięte, ale sprawiała wrażenie osoby, która wsłuchiwała się w muzykę.

Po chwili sama zaczęłam coś czuć i oparłam głowę o łóżko.

- Żartujesz sobie? - Śmiała się Mia, siedząc przy stole w zielonej sukience w kropki, z fartuszkiem przez środek. - Najlepsze było, gdy Noah wywalił się przez stos kartonów, których nie zauważył i uparcie twierdził, że został zaatakowany.

- Naprawdę mnie zaskoczono! - Uśmiechnął się Noah. - Gdybyś widziała minę Charliego, gdy próbował cię pomalować, kiedy spałaś. - Klasnął w ręce, a jego hawajska koszula lekko zawiała.

- Nie dało się zrobić z Mią nic, co byłoby wbrew jej woli - powiedziała mu Darcy, w fioletowej sukience na długi rękaw, przypominającej trochę szlafrok. Siedziała razem z brunetem na kanapie i przyglądała się Mii, robiącej ciastka.

- Charlie zawsze był dupkiem. - Kiwnęła głową rudowłosa. - Ale wyjątkowym dupkiem.

Nastąpiło skrzypnięcie drzwi i we trójkę, spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.



Game with badboys ✔️Onde histórias criam vida. Descubra agora