-76-

6.1K 382 11
                                    


- Rachel? Rachel? - Cichutki głos obudził mnie ze snu. Podniosłam powieki i zobaczyłam Jo, przyglądającą mi się niedowierzająco. - Przyszłaś tu sobie pokimać?

- Jo?! - pisnęłam i przytuliłam ją tak gwałtownie, że aż krzyknęła. - Ojej, przepraszam, zapomniałam. - Złapałam ją za dłoń. - Nie powinnaś mieć maski?

- Będę lekarzem, trochę się na tym znam, Rach. - Uspokoiła mnie. - O czym śniłaś? Miałaś dziwny wyraz twarzy.

- Nie teraz, Jo. Odpoczywaj. - Przykryłam ją kołdrą pod samą szyję.

- Nie pamiętam niczego... - Westchnęła. - Wiem tylko, że walczyliśmy z Rider Shark i gdy oberwałam, osłonił mnie Martinez. - Zamrugała kilkakrotnie oczami. - Czy on żyje? - zapytała, a ja pokręciłam przecząco głową. - Szkoda. Był potworem, ale przystojne potwory powinny żyć - zaśmiała się słabo. - Gdzie reszta?

- Charlie i Shiley pojechali do naszego domu, bo w związku ze ślubem wracają rodzice. Moi i twoi. - Skrzyżowałam ręce.

- Do domu? Tylko we dwoje? - Zdziwiła się i rozejrzała po pomieszczeniu. - Cholera, faktycznie - fuknęła. - Moi rodzice o tym nie wiedzą, prawda? - Przestraszyła się.

- Nie i się nie dowiedzą. Jesteśmy na razie w SPA i wrócimy jutro, bynajmniej taką historyjkę wymyślił Shiley. - Kiwnęłam głową, a ona zaczęła się śmiać. - Zakupił nam willę w Toy Distric. - Wywróciłam oczami. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak należy. Charlie będzie chciał pewnie zebrać jakąś drużynę przeciw Sin Fao. - Rozgadałam się, zapominając, że nie wolno było się jej przemęczać. - Wszyscy zginęli w tej potyczce, zostaliśmy tylko we czwórkę.

- Jak to? Zapomniałaś o Darcy? - Spojrzała na mnie zaskoczona. Nie mogłam jej powiedzieć, że żył w niej narząd brunetki. - Ona też zginęła? Nie wierzę, ona była zbyt silna i... - Pokiwałam smętnie głową. - Jak Shiley to przeżył?

- Nie teraz, Jo. Powinnaś odpocząć - zaśmiałam się. - Shiley martwił się tylko o ciebie. Możesz być spokojna.

- Jak mam być spokojna w tej sytuacji? - mruknęła. - Powinien mieć po niej żałobę. Nie będziemy mogli być teraz razem.

- Daj spokój, Jo. - Złapałam ją za ramię, aby się uspokoiła. - Jak się lepiej poczujesz, to do południa zrobią ci obserwację i wyjdziesz ze szpitala. - Uśmiechnęłam się. - Pojadę do hotelu. Jutro o dziesiątej będę u ciebie z powrotem. - Pogłaskałam ją po czole, gdy do środka wszedł lekarz.

- Obudziła się? - zapytał z zadowoleniem. - Jak się panienka czuje?

- Dobrze. - Kiwnęła głową. - Czy jutro będę mogła wyjść?

- Jak stan się po lepszy i zrobimy prześwietlenie klatki piersiowej - powiedział.

- Dobrze, odpoczywaj. - Cmoknęłam ją w czoło. - Do jutra! - Pomachałam, ale cofnęłam się i kiwnęłam do doktora, aby poszedł za mną. - Proszę pana, niech pan nie mówi jej o nowym sercu od Darcy. Nie teraz, ona ciężko by to zniosła.

- Dobrze. - Kiwnął głową, a ja uśmiechnęłam się słabo i idąc w kierunku wyjścia, pomachałam blondynce przez szybę. Odwzajmniła gest, dzięki czemu w znacznie lepszym nastroju wyjechałam wozem Martineza, w którym na przednim siedzeniu pod schowkiem, ukryta była zakrwawiona siekiera i ubrania. Postanowiłam niczego nie ruszać i zabrałam ze sobą tylko telefon oraz kluczyki wozu. Zatrzymując wóz pod Golden Amber wysiadłam i pokierowałam się w stronę hotelu.

- Dobry wieczór. - Uśmiechnęłam się do recepcjonisty. - Czy mogłabym zamówić pokój?

- Jak najbardziej. Konkretne wymagania? - Odwzajemnił uśmiech, poprawiając na czubku głowy złote włosy.

- Chciałabym pokój z wielką łazienką, dostawą wielkiej kolacji i balkonem - zaśmiałam się, podając mu jeden z fałszywych dowodów, specjalność moich chłopców. Nie zauważyłam nawet, gdy Charlie przyczepił ją do iPhone'a. Nazywałam się teraz Elizabeth Joel McCarthy i miałam dwadzieścia pięć lat.

- Liz, tak? -Uuśmiechnął się, wpisując w komputerze moje dane. - Do jakiej ceny ma być pokój?

- To nieistone. - Poruszyłam zabawnie brwiami i podałam mu swój telefon, na którym miałam wpisane fałszywe konto. - Płatność przez telefon jest możliwa?

- Oczywiście. - Wziął ode mnie złote urządzenie i po chwili oddał z powrotem. - Za chwilę przyjdą do pani nasze służące i spełnią pani każdą zachciankę. - Uśmiechnął się. - Proszę. - Dał mi platynowy kluczyk z zawieszką VIP, więc zadowolona zakończeniem swojego dnia, udałam się windą na samą górę, szukając pokoju osiemset dziewięćdziesiąt trzy. Maszerując szerokim korytarzem, patrzyłam w okno. Widok stąd był niesamowity. Nie mogłam się doczekać, by zobaczyć własne mieszkanko. Nie zwracając uwagi na otoczenie, z całej siły na kogoś wpadłam.

- Przepraszam - powiedziałam, pomagając podnieść się Afroamerykance z podłogi. Brunetka zaczęła się śmiać i zakryła usta, pokazując na swojej dłoni wiele tatuaży. - Riri?

- Tak. - Kiwnęła głową. - Nic się nie stało. Specjalnie szłam tak blisko. Chciałam zobaczyć, czy się zorientujesz - powiedziała ze śmiechem, a ja mimo to, spaliłam buraka. - Widzę, że masz pokój obok mnie. Mówię ci... Tutejsze mieszkania dla VIPów  są niesamowite. - Machnęła mi ręką przed oczami. - Koniecznie wypróbuj saunę! - dodała, oddalając się. - I zamów do jedzenia Mysterious Cassie's Five! - Kiwnęła ręką. - Pogadałybyśmy, ale czeka mnie konferencja prasowa! - krzyknęła z oddali. - Zobacz też wiadomości! Jedna zajebista laska wyrżnęła całą dzielnicę! Niesamowity widok! - Uśmiechnęła się. - No, to na razie! - Pomachała mi, a ja stałam ciągle wryta w ziemię. Rozmawiałam z Riri. A ona mnie adorowała.

Pełna zdziwienia weszłam do środka. Od razu ledwie uniknęłam zachłyśnięcia się własną śliną. Praktycznie wszystko było ze złota i srebra. Takiej miejscówki nie widziałam od dawien dawna. Musiałam wydać pewnie trzy czwarte zawartości karty na coś takiego, ale dla samych widoków było warto. Postanowiłam posłuchać rad wokalistki z Barbadosu i gdy przyszły służące, zamówiłam dane potrawy. Sama poszłam do sauny, aby się odżywić i poprosiłam o nowe ciuchy dla mnie oraz koszulkę nocną. Rozciągnęłam się i sprawdziłam stan konta bankowego.

- Nadal powyżej miliona. - Zamrugałam kilkakrotnie oczami. - Jestem ciekawa, jaką część świata mój chłopak zdążył obrabować.

Największe zasługi oczywiście przypadały Noahowi, który bez przemieszczania się potrafił wyzerować liczniki jakiegoś prezydenta.

Delektując się chwilą zadzwoniłam do Charliego z jego komórki.

- Rachel? - Wyobraziłam sobie jak się uśmiechał.

- Ten hotel jest siódmym niebem. - Rozciągnęłam się. - Siedzę w saunie, wiesz? - Zaczęłam się śmiać.

- Cieszę się, że wszystko poszło jak należy i nudzisz się tam beze mnie, naga... - mruknął, na co wybuchnęłam śmiechem. - A co z Jo? - zapytał, ciepłym głosem.

- Obudziła się. Jutro do południa powinna się wypisać, jeśli wyniki będą pozytywne, a stan stabilny - powiedziałam, mając nadzieję, że nie pokręciłam terminów medycznych. 

- Kamień spadł mi z serca. - Uśmiechnął się. - Chciałem jeszcze powiedzieć, że Shawn wygląda praktycznie jak twój bliźniak. Nawet z Shiley'em nie jesteście do siebie aż tak podobni - wywnioskował.

- Zobaczę jutro! Nic nie mów! - Zaczęłam się śmiać razem z nim. - A co z twoją rodzinką?

- Nie mogę zaprzeczyć, że nie wyglądam jak ojciec - szepnął. - To dla mnie dziwne, ale może zdążę się przyzwyczaić. Poza tym, mówiłem im o ślubie.

- I co? - Uśmiechnęłam się.

- Zabiją nas.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz