-52-

7.2K 457 16
                                    


Wzięłyśmy Masona pod ramię i zaprowadziłyśmy go do salonu. Blondynka przygotowała mu na kanapie miejsce do spania, a ja nauczyłam regułki, którą miał wyśpiewać ojcu, na wypadek, gdyby go znalazł, zanim miałyśmy przedstawić go przy śniadaniu. Szatyn roześmiał się i nam podziękował, więc obie zadowolone z tego, czego dokonałyśmy, wróciłyśmy do pokoju, aby ubrać piżamy i pójść spać. Jo włączyła po cichu radio. Położyłyśmy się na białej pościeli w poprzek i patrzyłyśmy w sufit. W tamtym momencie było to bardzo interesujące zajęcie, bo mogłyśmy na spokojnie porozmawiać sobie "o poważnych sprawach". Miałam kilka nieodebranych połączeń od Charliego, ale nie martwiłam się tym. Te wakacje chciałam spędzić u boku przyjaciółki, szaleć z nią i bawić się do upadłego. Kilka razy już ją zawiodłam i postanowiłam, że nigdy więcej tak nie postąpię. Spojrzałam na nią. Jej rany po życiu w niewoli u Martineza już znikły i nie został po nich żaden ślad. Dziewczyna zasnęła, a jej delikatne powieki opadły, aby wypocząć. Usta zawsze miała wygięte w lekkim uśmiechu, dlatego cały czas zdawała się tak pozytywnie nastawiona do świata. Jo przekręciła się na bok i przytuliła do poduszki, dlatego przykryłam ją i poszłam wyłączyć radio. Po chwili położyłam się obok i spoglądając jeszcze raz na górę Fudżi przez okno - zasnęłam.

Nie trwało to chyba długo, bo ktoś stanowczo szarpnął mnie za ramię, chcąc najwyraźniej dostać porządnie w szczękę. Czyżbym nie zamknęła drzwi? Obudziłam się w tym samym czasie, co moja przyjaciółka i obie prawie krzyknęłyśmy, widząc nad sobą ciemne, błyszczące oczy. Mason siedział na nas i czekał aż rozbudzimy się na tyle, by zareagować.

- Zboczeniec! - Jo uderzyła go poduszką, ale on nadal siedział i patrzył na nas z rezygnacją.

- Nie chciałem was obudzić, ale jak miałem zasnąć, widząc za ścianą faceta, który czyści swoje bronie? - zapytał ze sarkazmem.

- Jak wszedłeś? - dociekiwała Jo.

- Jestem specem komputerowym. Zwykłe drzwi są dla mnie niczym. - Wzruszył ramionami.

- Czekaj, czekaj. Co? Facet, który czyści bronie? - zapytałam zdziwiona.

- Tak, zaświecona była przy nim jedna świeczka, a drzwi były uchylone.  Nie mogłem go nie zobaczyć - powiedział pół szeptem.

- Cholera, musimy to sprawdzić. Jedynym facetem w tym domu innym niż ty, jest mój ojciec - warknęłam i odwróciłam go od nas. - Pozwól nam się ubrać.

- Spokojnie, widziałem już kobietę nago - zaśmiał się, a Jo znowu go uderzyła i zmusiła, by zrobił to, o co go poprosiłam.

Założyłam pierwszą lepszą, czarną, rozkloszowaną spódniczkę i ciemnoszmaragdowy sweterek, a moja przyjaciółka wcisnęła na siebie granatowe, jeansowe spodenki z wysokim stanem i żółty sweter, całkiem podobny do mojego. Obie złapałyśmy za swoje bronie i wyszłyśmy z pokoju pierwsze.

Mason miał rację. Ktoś musiał chodzić po domu, bo kilka świeczek nadal się paliło. Spojrzałam na Jo, a ona rozejrzała się wokół siebie, biorąc do ręki pierwszy lepszy, drobny przedmiot, który wrzuciła do pokoju naprzeciwko. Nagle wyskoczył z niego mężczyzna z karabinem w dłoni.

Zabiłby nas wszystkich, gdyby nie spostrzegł, że stoi przed nim córka, również z bronią. Oboje patrzyliśmy na siebie jak debile, ale to mój ojciec pierwszy odpuścił i co gorsza, zaczął się śmiać.

- Rachel, ale mnie wystraszyłaś. - Machnął ręką. - Myślałem, że to wróg.

- Wróg?! - wrzasnęłam. - Mogę wiedzieć, czemu latasz w nocy po domu z bronią?

- Czyściłem tylko mój karabin... Jest na polowania... - Próbował się wykręcić. Widziałam to w jego oczach.

- Spodziewałabym się po tobie chyba wszystkiego, ale to, że jesteś zabójcą? - Skrzyżowałam ręce, patrząc na niego z wyrzutem. Amy Jo ustała obok mnie i zaczęła kręcić niezadowolona głową.

- Mówiłem, że tylko poluję. - Wzruszył ramionami.

- Na ludzi? - wtrąciła się Jo, a on zgromił ją spojrzeniem. Wtedy spostrzegł za nami Masona i wycelował w niego bronią. - Co za gnojek?

- Hola, hola! - Opuściłam dziób jego karabinu. - To Mason. Nowy informatyk w naszym gangu. Z góry wiem,  że o nim wiesz - mruknęłam.

- Ach, czyli już cię uratowały. - Westchnął głośno, zwracając się do szatyna. - Tak, wiem! Poddaję się. Wyjechałem do Japonii na zlecenie szefa i miałem wziąć ze sobą ciebie. Ale to nie ma nic do znaczenia. Bardzo cię kocham i chciałem spędzić z tobą czas. - Odwróciłam się od niego. - Należę do Herp Fire. Obiecałem...

- Gdzie jest Amy i Rachel? - Do mieszkania z roztargnieniem wpadł Shiley. Widząc nas, odetchnął z ulgą. - Cholera, wiecie do czego są komórki? Dzwoniliśmy do was kilkanaście razy! Myśleliśmy, że się wam coś stało! - Stałam jak wryta i patrzyłam na niego jak na ducha. Jo, widząc mojego brata najzwyczajniej w świecie zemdlała.

- Obiecałem Shiley'owi pomóc w zlikwidowaniu japońskiej mafii i odnalezieniu pozostałych fragmentów mapy. - Dokończył mój ojciec. A ja popatrzyłam to na jednego, to na drugiego i nie rozumiałam nic. Nic. Do naszego mieszkania wpadł też mój chłopak, a za nim rudowłosa Mia. Myślałam, że moja szczęka miała już dotknąć ziemi, gdy ich zobaczyłam. Jo otworzyła oko i sztucznie się roześmiała:

- Skoro już wszyscy udają to i ja będę udawać! Zamieniam się w trupa! - oznajmiła, a ja złapałam ją za rękę i pociągnęłam do góry. Blondynka ustała na równe nogi i zaczęła się śmiać. Chciała obrócić całą sytuację w żart, ale nikomu nie było do śmiechu. - Widziałaś, jakie dobre mają przebrania? Ciekawe, w którym sklepie takie sprzedają. - Podeszła do Shiley'a i złapała go za policzka "próbując zdjąć maskę". - Co jest?

- Amy, chcesz mi oderwać policzek? - szepnął boleśnie, a tym razem to ja zaczęłam się śmiać.

- To jakieś żarty? - zapytałam sarkastycznie. - Niezbyt śmieszne. - Popatrzyłam na nich wszystkich. - Ty cały czas współpracowałeś z naszym ojcem? - warknęłam na brata.

- Rachel, daj sobie wytłumaczyć... - zaczął, ale ja go odepchnęłam.

- Czy wy macie mnie za idiotkę, do cholery? - krzyknęłam. - Ty też tatku wiedziałeś, że Shiley nie zginął? - warknęłam, a on kiwnął aprobująco głową. - A to wszystko to pomysł cudownego szefa, prawda? - Odwróciłam się do swojego chłopaka. Nie raczył nawet na mnie spostrzec, kierując swój wzrok w stronę Shiley'a. Roześmiałam się psychopatycznie, ponieważ miałam wielką ochotę uruchomić swoją broń i zabić nią wszystkich zebranych. - Zasrani mężczyźni! - warknęłam i wybiegłam z pomieszczenia jak najszybciej się dało.

- Rachel! Rachel! - Usłyszałam wołanie mojej przyjaciółki, która ruszyła zaraz za mną. Ustałam więc, aby na nią poczekać, ale kątem oka spostrzegłam jak Shiley próbował ją zatrzymać. Dziewczyna miała na twarzy wymalowaną złość, dobrze zauważalną. Gdy szatyn złapał ją za rękę, z całej siły uderzyła go w twarz. W tym momencie byłam jej wdzięczna, a zarazem dumna. - Nawet mnie nie dotykaj! Zachowałeś się wobec Rachel jak najgorszy gnojek! - wytknęła mu, gdy trzymał się za policzka. - A co do ciebie, to zawsze wiedziałam, że nie jesteś odpowiednim chłopakiem dla mojej przyjaciółki! - Tupnęła nogą, machając ręką przed wkurzonym Charlie'm. - O panu wspominać nie będę - fuknęła i trzasnęła za sobą drzwiami, szybko do mnie podchodząc.

- Dziękuję, że mnie wyręczyłaś - szepnęłam. - Nie wierzę w to, co się stało.

- Zapamiętaj, mężczyźni są do dupy. Dlatego się do nich nie przyzwyczajam. - Wzruszyła ramionami. - Nie myśl o tym! Chodź, pójdziemy do klubu się napić. Będziemy tańczyć, a gdy jakiś facet nas zaczepi, spuścimy mu porządne lanie - zaśmiała się. - Potem pizza i kąpiel nad jeziorem! Ja stawiam! - Wyjęła ze stanika kartę kredytową. - Przezorna ubezpieczona - wyjaśniła, a mi od razu poprawił się humor. Ona była niesamowita.

- Przyda się. - Wskazałam na nasze bose stopy.

- Och, kierunek pierwszy... Zakupy! - Złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku najbliższego, automatycznego, całodobowego butiku. Kupiłyśmy sobie takie same, czarne szpilki i pojechałyśmy do klubu. Wybijała druga w nocy. Gdy weszłyśmy do budynku, zobaczyłyśmy mnóstwo osób, które tańczyły, krzyczały i świetnie się bawiły. Większość ludzi była półnaga albo miała na sobie stroje z kosmosu i grała w  mega dziwne zabawy. Ja, razem z przyjaciółką, pierwsze co zrobiłyśmy, to poszłyśmy do barku.

Butelka mocnego Whisky na dwie głowy była odpowiednią porcją do tego, żebyśmy mogły sobie zaszaleć. Buty były całkowicie nieużyteczne, bo po jednym tańcu z Japończykiem oba pogubiłam. Żółtoskórzy mieli niezwykły talent do tańca. Jo w tym czasie zajęła miejsce "na widowni" i pękała ze śmiechu. Później odmieniłyśmy się rolami, więc i jej buty przepadły bez śladu.

Kupiłyśmy sobie jeszcze po piwie i wyszłyśmy z baru, dzwoniąc po taksówkę. Kazałyśmy mężczyźnie podjechać pod plażę niedaleko Fudżi i zapłaciłyśmy mu za tę fatygę odpowiednią kwotę. Było wyjątkowo ciemno, ale dzięki alkoholowi miałyśmy odwagę większą od superherosa. Wypiłyśmy jeszcze piwa, które ze sobą zabrałyśmy i wskoczyłyśmy w ubraniach do wody. Obie pływałyśmy sobie w ciszy, delektując się ciemnością, którą rozświetlał księżyc, pływający w wodzie razem z nami. W drodze powrotnej złapałyśmy jeszcze jedną taksówkę, ale o pizzy o tej porze nie było mowy. Śmiejąc się, pijane i mokre wróciłyśmy do mieszkania, natrafiając na rodzinne zebranie przy stole.

- Gdzie wyście były?! - Zdenerwował się mój ojciec.

- A ty gdzie byłeś przez piętnaście lat? - zaśmiałam się głupio, próbując wypowiedzieć zdanie jak najwyraźniej. - Nienawidzę was wszystkich. - Szłam z Amy Jo za rękę w kierunku pokoju.

- Czy ty jesteś pijana? - zapytał ponownie mój ojciec.

- Nie, opiłyśmy się wody - oznajmiła Jo, co chwila wybuchając głośnym śmiechem.

- Czemu jesteście calutkie mokre? Do cholery! - Poszedł za nami, ale blondynka zamknęła mu drzwi przed oczami. Dziewczyna złapała mnie za rękę i obie runęłyśmy w śnieżnobiałą pościel. Wtedy alkohol ostatecznie wbił do mózgu i padłam na łóżku bez kontaktu ze światem.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now