-53-

7.1K 416 27
                                    


- Pobudka!!! - Mia ustała nad nami i wrzasnęła do uszu, nie szczędząc swoich strun głosowych. Mason musiał najwyraźniej otworzyć jej drzwi, ale to nie był dobry pomysł na skacowany poranek.

- Daj nam spokój... - mruknęłam, nakrywając się po czubek głowy kołdrą.

- Nie ma tego dobrego. Nie obchodzi mnie wasz nastrój. Jedziemy do restauracji Rey - wyjaśniła.

- A mnie nie obchodzi żadna restauracja. Niech jadą z tobą rycerze okrągłego stołu. - Odezwała się Jo, która nienawidziła być budzona, dopóki sama nie zdecydowała się wstać. 

- W sensie? - Skrzyżowała ręce, tupiąc głośno nogą.

- W sensie głupi i głupszy. - Wskazałam na Charliego i Shiley'a, stojących w drzwiach naszego pokoju. - I ojciec święty gratis. - Pomachałam w powietrzu palcem i przekręciłam się w stronę Jo, mocno ją przytulając.

- Macie z nami jechać! - wrzasnęła.

Amy Jo posłała jej złowrogie spojrzenie i wygrzebała spod łóżka broń, którą wycelowała w chłopaków. Zdążyli się schylić, bo któryś z nich dostałby w łeb. Zaczęłam się śmiać, widząc jej postawę, która wystraszyła samą Mię.

- Pojebało cię? - krzyknął Charlie, jednak niewzruszona blondynka znowu próbowała go zabić i wystrzeliła z pistoletu. Oberwały niewinne drzwi, za które będzie musiał zapłacić mój ojciec.

- Ty też chcesz? - zapytała sennie Jo, kierując broń na Mię. - Już, wypierdalać stąd. Nie znamy was - mruknęła.

- Czy ty śpisz? - Zamachała jej ręką przed oczami. - Jeju, ona lunatykuje.

- Gdy się obudzę to wezmę Rachel i do was dołączymy, a teraz spierdalaj, bo lunatycy są niebezpieczni - powiedziała, nadal z zamkniętymi oczami, machając jej przed oczami bronią.

Mia głośno odetchnęła i z niedowierzająco miną, zabrała swoich przyjaciół. We trójkę zniknęli za obstrzelanymi drzwiami, a Jo westchnęła i położyła się z powrotem spać. Śmiałam się jak opętana z tego, co zrobiła. 

Dopiero kilka godzin później, gdy już na dobre się obudziłyśmy, ubrałyśmy się tak samo. Założyłyśmy jeansowe rurki z dużą ilością dziur i białe topy, odsłaniające brzuch. Blondynka wyprostowała swoje włosy i zostawiła je rozpuszczone, a ja swoje delikatne loki zebrałam w niedbałego koka na czubku głowy. Pomalowałyśmy się najlepiej jak mogłyśmy i po wzięciu od Sophie odpowiedniej ilości leków na ból głowy, zaczęłyśmy zbierać się do restauracji. Sama nie wiedziałam, po co. 

- Rachel, nie wiedziałam, że twój ojciec jest gangsterem - powiedziała mi jego żona. Spojrzałam na nią podejrzanie, ale kobieta nie wyglądała jakby kłamała.

- Na pewno? - zapytałam ją, zakładając na stopy białe vansy.

- Tak. I uważam, że tak szybko nie wybaczę mu tego kłamstwa - oznajmiła. - Za nas obie.

Uśmiechnęłam się do kobiety szczerze i wstałam, przyglądając się Jo, która walczyła ze sznurówkami w białych butach.

- Dziękuję ci, Soph. - Położyłam jej rękę na ramieniu. - Fajna z ciebie kobietka. - Mrugnęłam jej okiem.

- Nareszcie! - krzyknęła z radością Jo, gdy udało się jej dokończyć pracę przy conversach.

- A więc, chodźmy. - Zaczęłam się śmiać i zabrałam z wieszaka kluczyki od McLarena.

Nie minęło długo, gdy znalazłyśmy się na dole przy parkingu. Blondynka popatrzyła na mnie kocimi oczkami, a ja zaczęłam zastanawiać się, o co mogło jej chodzić.

- Co? Co chcesz? - Nadal patrzyła, w ten swój mrocznie słodki, sposób. Dopiero po kilku cennych sekundach zorientowałam się, że nie patrzyła na mnie, tylko na kluczyki. - Chcesz prowadzić? Poważnie? - Rezolutnie pokiwała głową z szerokim uśmiechem. - Ech, masz. Ale wykorzystaj licznik. Jak będziesz jechała pięćdziesiąt kilometrów na godzinę możesz być pewna, że się zmienimy!

- Hura! - wrzasnęła i wyrwała mi kluczyki z ręki. Usiadła za kierownicą i rozejrzała się, po otoczeniu.

- No, jedź. Możesz pokazać, co umiesz. W końcu to nie Chevy. - Wzruszyłam ramionami, a ona z miejsca wyjechała z setką na liczniku. Ledwo, co wymijała samochody i ciągle dodawała prędkości. - Nie na głównej! Nie na głównej! - krzyknęłam, gdy radar nie zdążył zrobić nam zdjęcia.

Policjant, któremu prawe zerwało ubrania, gdy przy nim przejechała, nie mógł nawet zapisać rejestracji, bo blondynka tak dopaliła, że zaczęłam wrzeszczeć. Ledwo, co zmieściła się, zawracając na rogu i o mały włos nie zahaczyła o kant budynku. Gdy przejechała obok kilku drzew wiśniowych, wszystkie kwiatki z drzew opadły na jezdnię. Czułam się, jakbym podróżowała z aktorem filmu TAXI, a przecież to była Jo. Ta, która nigdy nie przekroczyła setki.

Gdy dziewczyna zatrzymała pojazd pod restauracją, ustała prawie na przednich kołach. Widzący to chłopacy, stojący przy swoich autach, zaczęli do niej gwizdać. Poprawiła swoje włosy i wiedziała, że skoro widział to przez szybę Shiley, to im wszystkim odmachała. Zdziwiłam się na ten gest, ale pozwoliłam jej kontynuować, bo chciałam dać mojemu bratu nauczkę. Moja przyjaciółka była do tego wprost idealnym materiałem. Nie chciałam wykorzystać jej, jako przedmiotu zemsty, ani nie musiałam tego robić. Wyręczała mnie.

Weszłam z blondynką do pomieszczenia, w którym zobaczyłam, siedzących przy stole ze sztucznymi uśmiechami gangsterów, dwóch różnych klanów. Podeszłyśmy do zebranej śmietanki i ustałyśmy nad nimi, krzyżując ręce.

- Ach, to wy. Zdawało mi się właśnie, że gdzieś was widziałam - powiedziała Rey, uprzejmie do nas wstając. - Rachel i Amy Jo, prawda?

- Tak, to my. - Skinęłam głową. - Jesteś tu kelnerką?

- Szefową. Ale pomagam w pracy kolegom - poprawiła mnie. - A waszym chłopakom smakowało? Wy nie zjadłyście zbyt dużo. - Uśmiechnęła się trochę podejrzliwie. Charlie i Shiley w tym czasie zmarszczyli brwi, słysząc zdanie "waszym chłopakom", co wnioskowało, że nie spodobało im się to, co powiedziała.

- Zjadłyśmy razem z nimi. - Uśmiechnęła się Jo. - Tamte potrawy nie trafiły w nasze gusta.

- Co komu pasuje - zaśmiała się i usiadła obok Japończyka.


- Ja jestem Chadler. A to moja siostra, Tashika - oznajmił, kłaniając się nam i wskazał ręką na skośnooką brunetkę, która patrzyła na Charliego jakby był Bogiem. Wywróciłam oczami, widząc to i zajęłam miejsce obok Mii. Przy mnie zasiadła Jo.

- Okej, o czym rozmawialiście? - wtrąciłam się.

- Tak tylko... Opowiadaliśmy sobie stare czasy. - Rey odezwała się pierwsza i machnęła niedbale ręką. Jo zmierzyła ją analizującym spojrzeniem i kopnęła mnie pod stołem nogą. Skoro nasza banda siedziała na dupie, musiałyśmy zacząć działać.

Rudowłosa miała na nosie kilka piegów, które stanowczo dodawały jej uroku i ubrana była w moro od stóp do głów. Z takim wyglądem mogłaby być dobrą wojskową komandos. Podobnie jak jej młodsza siostra miała trochę chłopięcą budowę i widocznie tak jak ona, znała się na sztukach walki. Kiedy do restauracji przyszło kilku klientów, para zostawiła nas samych, każąc przy okazji tej japońskiej wielbicielce mojego faceta grzecznie posiedzieć i nas "popilnować".

Odwróciłam się od rozmawiających Shiley'a, Charliego i Tashiki, ciągnąc za nos w naszym kierunku Mię. Dziewczyna zgromiła nas spojrzeniem, ale po chwili złagodniała i szepnęła.

- Nie ufam tej suce. - Spoglądała na swoją siostrę. - Nie po tym, jak zaznajomiła się z Japońcami.

- To prawda. Słuchajcie, oni muszą mieć kilka fragmentów mapy. Jestem pewna, że mają coś z tym wspólnego. W końcu skąd w LA wzięłoby się tyle żółtków? - mruknęła Jo. - Mam plan.

- Kocham twoje plany - zaśmiałam się cicho.

- Dobra. Chadler będzie musiał zająć się klientami, bo jak zakładam, jest  tylko pracownikiem, a poza tym wróci do siostry. Gorzej z Rey, bo ona w każdej chwili może na nas kogoś nasłać, nie? Dlatego ja ją zagadam, jestem w tym mistrzynią. - Rozciągnęła się. - A wy idźcie do jej pokoju. Oni mieszkają na tyle restauracji. Gdy znajdziecie drzwi od łazienki, kierujcie się w prawy korytarz i tam pod końcem będą drzwi z napisem REY. Znalazłam je, gdy szłam tędy wczoraj do kibla. Były zamknięte, ale warto spróbować. Może dziś się uda.

Wymieniłam się z Mią spojrzeniem, po czym obie, pewnie skinęłyśmy głową.

- Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. - Klepnęłam je w ramię i wszystkie równocześnie odeszłyśmy od stołu.


Game with badboys ✔️Onde histórias criam vida. Descubra agora