VII

413 22 0
                                    

*POV* Chelsea

Nie wiedziałam gdzie się znajduję, ani czemu. Wiedziałam tylko, że to pomyłka. Wiedziałam też, że Lucy miał rację. Zapamiętam sobie raz na zawsze, by wierzyć przyjaciołom, bez względu na to, jak idiotyczne wydawałyby się ich słowa.

Wrzucili nas do ciemnego, mokrego pomieszczenia, w którym panował smród i zaduch. Miałam wrażenie, że znam skądś zapach danej substancji, ale nie potrafiłam określić jej pochodzenia. Była okropna. Ze związanymi rękoma starałam się rozpoznać teren i stawiałam niepewnie kroki.

— Chłopaki, gdzie jesteście? — mruknęłam cicho, szukając nogami czegoś stabilnego do podtrzymania.

— Gdybym umiał określić, powiedziałbym ci, Chelsea — mruknął z przekąsem Renee. — Nie wiem jak wy, ale ja mam wrażenie, że jestem w jakiejś komorze gazowej. Jak tu jebie...

— Czekaj, jestem obok — mruknęłam, wyczuwając stopą inną nogę. — Który to?

— Ale co? — zapytali równocześnie.

— Ja jestem przy ścianie... Gdzieś tu powinien być włącznik prądu... — mruczał cicho Lucyfer. Był widocznie zmęczony, zły i nie chciało mu się ze mną dyskutować.

Słusznie.

— A więc to ty tu stoisz, Renee — wywnioskowałam.

— Hę? Słyszę twój głos dobre pięć metrów dalej.

— Przecież kopnęłam cię w nogę. — Zmarszczyłam czoło, czując przy tym zakrzepniętą wokół jednej z brwi krew.

— Nie kopnęłaś, Cheche. Masz jakieś omamy — zaśmiał się cicho, zachrypniętym, męskim głosem.

— Przecież wyraźnie czuję, że to twoja noga, Ren. Nie rób ze mnie wariatki — poirytowałam się.

— Ha! Wiedziałem, że jest tu gdzieś włącznik — powiedział z radością Lucy i uderzył plecami o ścianę, zapalając żarówkę uwieszoną wysoko na suficie. Istotnie, Renee stał nieco dalej ode mnie, wpatrując się w zmieszanego przyjaciela. — Eee, Chelsea... Przysuń się do mnie, nie odwracając od Rena, okej?

— Niby czemu? — zapytałam ciekawsko i odwróciłam głowę, czego szybko pożałowałam.

Głośno krzycząc odskoczyłam od mężczyzny mniej więcej mojego wzrostu, który zwisał z sufitu ze ściągniętą do pasa skórą. Wezbrał się we mnie odruch wymiotny i ledwo, co go zatrzymałam, opierając głową o ramię blondyna. W rogu ściany, nieopodal wisielca były jeszcze dwa zmasakrowane ciała kobiet: jedna była przybita do ściany i ledwo co się jej trzymała, bo poszczególne płaty ciała były tak pogniłe, że zaczynały samoczynnie odpadać, a druga siedziała pod ścianą niczym lalka, trzymając w rękach własną głowę.

Nie potrafiłam się dłużej temu przyglądać. Miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję śniadanie, a zaraz po tym zemdleję. Renee przybliżył się lekko do nas ze zniesmaczoną miną i głośno westchnął.

— Już wiem, czemu tu tak śmierdzi.

— Pociesza cię to? — zapytał z ironią Lucy, marszcząc przez dłuższą chwilę brwi. — Mówiłem wam, że tamta laska wyglądała jak ty! Na pewno coś przeskrobała, razem ze swoim kolesiem, a teraz wszystko spadło na ciebie. A przy okazji i na nas.

— Teraz już ci wierzę — sapnęłam poirytowana, wdychając zapach jego koszuli. — Przepraszam.

— Chyba nie zrobią z nami, to co z tamtą trójką, nie? — mruknął Ren. — Cóż, wiem, że jestem przystojny, ale żeby zdobić komuś ciemne piwnice...?

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now