-XXX-

396 26 11
                                    

*POV* LUCYFER

— Lucy, chcesz coś zjeść? — zapytała babcia, kiedy krzątałem się po kuchni w poszukiwaniu jakiegoś napoju. Dziwnie było nazwać willę Carterów własnym domem. Musiałem na nowo przywyknąć do otoczenia, tym bardziej tak ogromnych przestrzeni, w których łatwo było zgubić samych siebie. Popatrzyłem na kobietę i machnąłem niedbale dłonią.

— Tylko napić. Ale nie mogę nigdzie znaleźć czegokolwiek za wyjątkiem wody. Mam jej dosyć — zaśmiałem się, a kobieta wskazała mi palcem na szafkę w rogu. Otworzyłem ją, nie spodziewając się, że tak drobna szuflada była wysuwaną na znaczną odległość półką na różnorodne napoje. — Zgaduję, że w tej obok znajdę taką samą wersję z procentami.

— Brawo — powiedziała z uśmiechem, nie przestając na mnie patrzeć. Wybrałem sobie sok wieloowocowy i napełniłem nim szklankę aż po brzegi. Krępowało mnie jej dociekliwe spojrzenie, ale nie chciałem nic mówić. Wiedziałem, że próbowała dostrzec we mnie utracone dziecko. — Wciąż czujesz się tu nieswojo?

— Odrobinę — przyznałem. — Ciężko mnie oswoić. — Próbowałem wymusić uśmiech. Kobieta podeszła do mnie i chwyciła za moje policzki, nieznacznie je ściskając.

— Ani trochę ci się nie dziwię — powiedziała, próbując unieść moje kąciki ust w subtelny uśmiech. Mimo woli spełniłem jej życzenie i krótko się roześmiałem. — Tak bardzo żałuję, że nie mogliśmy mieć was od narodzin.

— Pomszczę mamę — zapewniłem, ale ona pokręciła tylko na boki głową.

— Nie chodzi o pomszczenie jej — zaczęła, patrząc jak niepewnie zaczynam sączyć nalany sok. — Ivy sama upomniałaby się o ich życie — zaśmiała się i lekko wzruszyła drobnymi ramionami. — Chcę widzieć na twojej twarzy uśmiech, Lucy.

— Masz mi za złe ten ponury nastrój? — zapytałem wprost, na moment szczerze się uśmiechając.

— Nie, jesteś w tym sobą. Ale nie zmienia to faktu, że czuję twoje nieszczęście. Nie musisz się uśmiechać, ale wiem, że coś cię gryzie — oświadczyła, a ja odstawiłem szklankę niepewnie na nią spoglądając.

— Mam kilka spraw na głowie — stwierdziłem, przelotnie na nią spoglądając. — Najpierw chcę odnaleźć brata. Może uda mi się po tym przełamać, jak Hazel i Chelsea.

— Wiesz, że możesz przychodzić do mnie w każdej sprawie, prawda? — zapytała, po czym poklepała mnie pokrzepiająco po głowie, roztrzepując przy tym moje włosy. Zdawałem sobie sprawę, że były nietypowe, bo często otrzymywałem komentarze na ich temat. Kobiecie również nie umknęła ich unikatowość, co było widać po przenikliwym spojrzeniu, kiedy miała okazję obejrzeć je z bliska. — W razie jakichś kłopotów masz też dziadka. Poruszyłby niebo, piekło i ziemię, gdyby ktoś próbował cię skrzywdzić, nawet jeśli tego nie okazuje — powiedziała, kierując się do wyjścia z kuchni. — No i małą, mądrą ciotkę oraz niezawodnego wujka! — Usłyszałem jeszcze z korytarza. Zostałem sam i jedynie ciężko odetchnąłem na samo wspomnienie o jasnowłosym bracie mojej mamy. Ledwie zdążyłem upić kolejnego łyka soku, by ten sam, narcystyczny blondyn w towarzystwie roześmianego Lighta wszedł do kuchni, głośno z nim dyskutując. Kiedy zobaczyli mnie, siedzącego na blacie, ich miny prędko uległy zmianie. Shine wywrócił oczami, widząc minę Jamiego, ewidentnie w nastroju do sprzeczek. Sam jasnowłosy podszedł tylko do mnie, biorąc ode mnie szklankę, by sprawdzić, co piłem.

— Smaczne — stwierdził, złośliwie się uśmiechając, po czym wziął szklankę, z której zdążyłem ledwie upić odrobinę soku i odszedł z nim do stolika, przy jakim zasiadł Shine.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz