XVII

724 32 11
                                    

*POV CHELSEA*


— O Boże...
— Bogiem jeszcze nie jestem — mruknęła z przekąsem brunetka, sztywno krzyżując ręce. — Za to ty wyglądasz jakbyś wyrwała się z szeregu sióstr zakonnych.
— Bear, wyluzuj, co? —Roześmiał się Jamie, chwytając mnie za dłoń, po czym gwałtowniej przysunął w stronę tej drugiej. — A propos sióstr. No, dziewczynki. Chyba wypada, żebyście się w końcu... Poznały. Jakkolwiek to brzmi.
— Skończ monolog, bo i tak nikogo nie interesuje — burknęła bliźniaczka, zerkając na mnie z ukosa. Czułam, że powinnam zebrać szczękę z podłogi i ją uścisnąć, ale nie potrafiłam zebrać się na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
— Bear? Dokładnie Boonie Bearly, mam rację? — Udało mi się wydukać, nieporadnie zakładając włos za ucho. Wysunęłam w jej stronę dłoń, ale natychmiast ją odrzuciła.
—Nie sil się na grzeczności — powiedziała oschle. — Wiem, że twój kult boskich rodziców cię tego nauczył, ale przynosisz mi wstyd zachowują się w ten sposób, Mad.
— Nie używaj tego skrótu, nie lubię go. — Odważyłam się wyznać. — Nie współgra ze mną i moją „boską" rodzinką.
— To ty masz jeszcze jakieś własne zdanie? —Roześmiała się i odrzuciła czarne włosy do tyłu. — Nie próbuj w żaden sposób mnie naśladować, bo to żenujące. Najlepiej to zmień kolor włosów i oczu, a przy okazji jak już jesteś taka bogata to zafunduj sobie jakąś operację plastyczną, bo to wstyd być myloną z kimś takim.
— Słucham? — Wytrzeszczyłam oczy, nie wiedząc, w jaki sposób zachować się, słysząc tak kąśliwą uwagę.
— Nie wydaje mi się, że masz wadę słuchu, co najwyżej brak mózgu. Przeliterować powoli? — brnęła w szyderstwo, absolutnie nie zwracając uwagi na wagę wypowiadanych przez siebie słów.
— Za kogo ty się uważasz? — zapytałam, zakładając z oburzeniem ręce na biodrach. — Jesteś moją siostrą i to bliźniaczą, a zachowujesz się, jakbym była co najmniej twoim wrogiem!
— Na jedno wychodzi. —Wzruszyła ramionami.
— Bear... Nie pomagasz —wtrącił Jamie, z rozczarowaniem na nią spoglądając. Brunetka ponownie wzruszyła ramionami.
—Jeśli musisz to wiedzieć, JJ... Mam to głęboko w dupie — sprecyzowała, podle się uśmiechając w stronę jasnowłosego. — Bardzo głęboko. Na samym dnie.
—Nie będę się powtarzać —stwierdził.
—A ja nie mam zamiaru traktować jej z pobłażaniem. Jak chce być moją siostrą to niech na to zasłuży —stwierdziła, obracając się na pięcie.
—Zasłużyć? —Uniosłam brew, niedowierzająco podążając za nią wzrokiem. Brunetka kierowała się do auta, mając faktycznie zupełnie w poważaniu dziejącą się sytuację. Widziałyśmy się pierwszy raz. Ja i moja bliźniaczka. A ona zrównała mnie totalnie z ziemią. —Rodziną się jest i już! Chyba, że dla ciebie rodzina nic nie znaczy, wtedy nie musimy się nawet ze sobą spotykać! — krzyknęłam za nią, cała czerwona ze złości. Boonie zerknęła przez ramię, niedowierzająco na mnie spoglądając.
—Naprawdę myślałaś, że zechcę się z tobą spotykać, dziecko? Ile ty masz lat? —prychnęła i otworzyła drzwi do samochodu od strony pasażera, całkowicie skupiając swoją uwagę na jasnowłosym. —Nie chce mi się już nią rozmawiać, więc przekaż, że dopóki własnoręcznie kogoś nie ukatrupi i nie przyniesie mi go na zakrwawionych rączkach to nie ma mowy o siostrzanej więzi. Dziękuję za uwagę. —Wsiadła do wozu, ale zanim zamknęła za sobą drzwi, dodała: — I rusz się, bo zaraz sama stąd odjadę.
Jamie stał ze skrzyżowanymi ramionami, ciężko wzdychając.
— Kurwa. —To przekleństwo było jedynym słowem, jako padło z jego ust. Dopiero po dłuższej chwili ruszył się z miejsca i ze współczuciem na mnie popatrzył. — Nie oczekiwałem cudu, ale spodziewałem się choć trochę lepszej reakcji.
— Czyli w sumie to oczekiwałeś cudu? — wtrącił Renee, o istnieniu którego, z powodu siostry, niemalże zapomniałam. Odwróciłam się, by na niego popatrzeć i ciężko odetchnęłam. Jamie zignorował jego komentarz i tylko poklepał mnie po ramieniu.
— Miałem ciężki dzień. Twoja kopia, tylko bardziej uparta, siedzi w samochodzie i nie ma szans, by pozwoliła, byś z nami teraz wróciła. A jeżeli sam do niej nie pójdę za moment to mi zwieje —mówił, z trudnością dobierając lżejsze słownictwo, kiedy wysławiał się wobec mojej osoby. — Wpadnij w tygodniu, okej? I uważaj na siebie. Zawsze możesz zadzwonić.
— Jasne. —Pokiwałam niepewnie głową. Chyba to wszystko nadal do mnie nie docierało.
— Przepraszam, że tak wyszło —dodał, zmierzając w stronę auta.
— To nie twoja wina, że Bear jest szurnięta. —Odważyłam się powiedzieć, co brunetka skwitowała niedowierzającą miną. —Tak, to ty masz chore poglądy i możesz zapomnieć, że przyjdę do ciebie z jakimś truposzem!
— To sama nim zostań, sieroto —syknęła, wprawiając mnie w totalne osłupienie. Naprawdę pozwoliłaby, żeby jej ostatni członek rodziny zginął ot tak?
Czy naprawdę potrzebowałam takiej siostry. Ruth nigdy by mi tak nie powiedziała...
—Chelsea, daj spokój. —Renee położył mi dłoń na ramieniu i gwałtownie do siebie przyciągnął. —Nie słuchaj jej, dobrze? Plecie bzdury.
—Masz o nią dbać, czarnuchu — rzucił jeszcze Jamie, zanim wsiadł za kierownicę. Reneewald wywrócił tylko oczami, próbując zaakcentować, że jego komentarz był zbyteczny. Po chwili nastąpił głośny ryk silnika, a w powietrzu uniósł się ciemny kłąb dymu. Skwasiłam minę na tę przesadny dźwięk sportowego wozu, a kiedy zniknął za rogiem, zdołałam odsapnąć.
— Co za ulga, że już sobie poszli, co? — zaśmiał się Renee, odsłaniając mi włosy sprzed oczu. — Uwierz, że nie jesteście takie same. Ja widzę różnicę w samych oczach. Nie musisz się dać jej poniżać. Jesteś jej słabością i ona o tym doskonale wie. Jeśli ty nabroisz, ona będzie mieć kłopoty. Jeśli ty będziesz siać dobro, jej to przyniesie wstyd. Ty nią rządzisz, Chelsea. Jesteś najlepsza, kocie — mówił, nie przestając wpatrywać się w moje oczy. Nawet nie wiem kiedy nastąpił moment, gdy pochylił się nad moimi ustami i złożył na nich krótki, czuły pocałunek. — Chciałem to zostawić na zwieńczenie naszego pobytu w restauracji, ale... —Wyciągnął z kieszeni pudełko, ze srebrnym łańcuszkiem w środku, w kształcie serca, na którym po jednej stronie wygrawerowane było „No-Mad", a po drugiej „Chelsea". Pisnęłam jak dziecko, rzucając mu się w uciesze w ramiona. Wtedy dotarło do mnie, że w kącie wciąż leżeli zakrwawieni goście, a mnie natychmiastowo zebrało na wymioty.
— Renee, chodźmy stąd. —Chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam w stronę ulicy. Czym prędzej oddaliliśmy się od miejsca zdarzenia, próbując obejść restaurację tak, by dotrzeć do auta. Kiedy znaleźliśmy się w środku, Renee zostawił mi opakowanie w dłoniach, po raz kolejny całując, tym razem namiętniej. Czułam się wyjątkowo, a rumieniec na moich policzkach niemalże palił. Spuściłam wzrok, speszona, zapinając pas, po czym przyjrzałam się jak chłopak odpala wóz, by czym prędzej wycofać i znaleźć się jak najdalej od miejsca zdarzenia. W mojej głowie panował mętlik – setki pytań, nie tylko dotyczących Bear, mojej przyszłości, ale i Renee. Nigdy nie sądziłam, że ten dzień nastąpi, że on i ja... Dlaczego właśnie teraz? Rozmasowałam rozgrzane policzki, marszcząc w konkluzji brwi. Wszystko było takie zagmatwane.
Zapiszczałam krótko, kiedy jakiś wóz zajechał nad drogę, zanim zdążyliśmy się wycofać.
Renee odetchnął ciężko, zerkając w lusterko, by upewnić się, czy znał gwałtownego oprawcę. Zanim zapytałam go o tę osobę, drzwi po mojej stronie otworzyły się, a głowę do środka wsadził Jamie. Praktycznie uderzyłam go w geście samoobrony, ale on tylko wsunął ciało jeszcze dalej i odpiął mój pas, po czym chwytając za nadgarstek, wyciągnął z wozu.
— Co-
— Zmiana planów — stwierdził. — Li dostał cynk, że mogą was ścigać. Jeśli zobaczą, że twój chłoptaś jest sam to uznają to za pomyłkę. Valentines go nawet nie znają —oświadczył. —Natomiast ty, chcesz tego czy nie, jesteś popularna dzięki siostrzyczce. Dlatego teraz wejdziesz do tego wozu i wrócisz ze mną do kryjówki. Jeśli minie wystarczająco dużo czasu, pozwolę ci kogoś wezwać i wrócisz bezpiecznie do domu, w porządku? — Uniósł brew, wyczekująco się we mnie wpatrując. Wiedziałam, że w dużym stopniu szedł mi na rękę, dlatego nie chciałam ryzykować, że wścieknie się, gdy odrzucę tę propozycję. Skinęłam posłusznie głową i wymieniłam się z Renee spojrzeniem. Chłopak skinieniem głowy uszanował moją decyzję, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. — Zmywaj się, Renie.
—Jestem Re-
Jamie zamknął drzwi, zanim Reneewald dokończył zdanie i zaczął ciągnąć mnie w stronę auta. Zignorowałam jego niegrzeczne zachowanie, nieśmiało zerkając w stronę znudzonej Bear.
— A co z nią? —zapytała cicho.
— Mamy układ. Ona nie będzie ci ubliżać, ale ty też masz się do niej nie odzywać. —Westchnął. —Przynajmniej tyle dobrego.
Wsiadłam na tył auta, automatycznie zerkając w stronę brunetki.
—MIAŁA SIĘ TEŻ NA MNIE NIE GAPIĆ JAK ZBITY PIES — warknęła od razu w kierunku Jamiego, z całej siły uderzając go w ramię. — Irytuje mnie to!
— Marie? — Blondyn zerknął w lusterko, prosząc mnie wzrokiem o spełnienie prośby zapalczywej bliźniaczki. Westchnęłam ciężko, przykładając głowę do szyby, kiedy przypomniały mi się słowa Renee.
—Nie będę jej ustępować — stwierdziłam dumnie, widząc jak Jamie niemalże uderza głową o kierownicę, wiedząc co zwiastowało moje niepożądane odezwanie się. Bear natychmiastowo zrobiła półobrót na fotelu i szyderczo się uśmiechnęła.
— Powiedz tej sierocie, że jest wrzodem na tyłku i mi przeszkadza.
— A ty jej powiedz, że mam nad nią przewagę, dlatego się irytuje.
— Chyba ma zbyt wygórowane ego i myśli, że jest pępkiem świata, co nie?
— Chyba myśli, że nikt nie jest w stanie jej pokonać i że jest nieśmiertelna, co nie? — przedrzeźniłam Boonie, co ponownie przywiodło na jej twarz szyderczy uśmiech. Widząc minę Jamiego, błagającego o pomstę do nieba, postanowiłam zwrócić się bezpośrednio do bliźniaczki. Wiedziałam, że blondyn miał dobre intencje, a nasze zachowanie niemalże przybijało kolejny gwóźdź do jego przyszłej trumny. Współczułam mu, poniekąd. Ale winą powinien obarczać nieustępliwą Bear, której absolutnie żadne rozwiązanie, niż jej własne nie odpowiadało. — Słuchaj, Bear. Powinnaś-
— O nie, nie — przerwała mi, wymachując w powietrzu palcem. — Ty mi nie będziesz sugerować, co powinnam zrobić. Nosisz się jak jakaś księżniczka. Nawet nie wiesz, co musiałam w życiu robić, żeby móc teraz mieć taką pewność siebie, jaką mam teraz. Bo ciebie wychowano w świetle własnej bajeczności, więc się kurwa nie wypowiadaj — syknęła, a w jej oczy zaiskrzyły się gniewnie. — Nie musiałaś sypiać z kim popadnie by zdobyć chociaż trochę na jedzenie. Nie chciano przyjąć mnie do pracy, bo pierdolona rodzina, do której trafiłam nie potrafiła zapewnić mi nawet podstawowego wykształcenia, usprawiedliwiając się biedą, klęską i niemocą. To nie ciebie przybrany, obleśny „ojciec" próbował zgwałcić, a gdy się nie dałaś, nie skwasił ci twarzy. To nie ty zabiłaś po raz pierwszy w akcie samoobrony, bo nikt nie mógł napaść samotnej, błąkającej się gówniary nocą po opuszczonych uliczkach. To nie ty musiałaś sypiać pod gołym niebem, owinięta jedynie kurtką. To nie ty musiałaś nauczyć się kraść i mordować, by uświadomić sobie, że masz prawo żyć i że dopilnujesz, by wszystkim szujom, co próbowały cię przelecieć i ukatrupić, że dopadniesz ich, a wtedy będą już tylko błagać o szybką śmierć — powiedziała praktycznie na jednym wydechu, powodując, że w samochodzie zapanowała grobowa cisza. Oparłam się o zimną skórę na siedzeniu, spuszczając głowę. — Jeśli cię to tak bardzo interesuje, wiedziałam od dawna, gdzie mieszkasz. Często, chodziłam wieczorami pod twój blok, by chociaż popatrzeć na siebie w dogodniejszej wersji. Takiej, która nie założy błękitnej sukieneczki po raz drugi, bo spadła na nią kropelka sosiku z spaghetti. Takiej, która co noc modli się o jeszcze lepsze życie, bo nie zna gorszego i denerwuje się na tłustego kota, bo zmiętosił jej poduszeczkę. Och, jak ona położy się teraz w takim bałaganie? — warknęła, powodując, że moja twarz zalała się rumieńcem po raz kolejny, tego razu, ze wstydu. Nie miałam bladego pojęcia, ile przeszła i jak postrzegała moje działania, które wcale nie były takie, jak w jej wyobrażeniu. Ale nawet nie próbowałam się usprawiedliwiać. Nie miałam prawa. — Wiesz dlaczego się nie ujawniłam? Bo twoi rodzice, gdyby dowiedzieli, że masz bliźniaczkę przygarnęliby i mnie. Ale widząc takiego obdartusa, mogliby wyrzucić nawet ciebie. Tylko z powodu drugiej opcji się wstrzymywałam. Więc jeśli myślisz, że zabijanie i kradzieże od razu czynią mnie złą osobą, to nie mamy o czym rozmawiać. — Zakończyła swoją wypowiedź, choć jej głos pod koniec niemalże zadrżał. Widziałam jak skuliła się na fotelu, unikając spojrzenia Jamiego, który z rozczuleniem, pogłaskał ją po kolanie. Jego dłoń szybko została zrzucona, ale mina zadowolonego blondyna nie zniknęła.
— Jeśli chodzi o dobro, obie macie u mnie pierwsze miejsce — próbował zażartować, przez co zgromiła go spojrzeniem.
— Jesteś kiepski w żartach, więc sobie daruj — stwierdziła.
— Bear, przepraszam — wydukałam. — Właściwie to nawet nie wiem, co mogę w tej sytuacji powiedzieć. Na twoim miejscu nie przeżyłabym nawet dnia. Teraz mogę cię już tylko podziwiać.
— Zanim stwierdzisz, czy tak jest, spróbuj się przekonać — prychnęła, wyjmując zza paska broń, którą rzuciła mi na tylne siedzenie. Praktycznie podskoczyłam w miejscu, patrząc na połyskujący, czarny pistolet. — Może ci się przydać. Tylko najpierw musisz go odbezpieczyć. I upewnij się, że są naboje.
— Odbezpieczyć... — Popatrzyłam na urządzenie, nie wiedząc zupełnie za co się powinno chwytać. Nie pozwalano mi grać ani w gry, gdzie używano przemocy, ani nie mogłam oglądać takich filmów. Obsługa pistoletu była dla mnie czarną magią.
— Będziesz w sytuacji kryzysowej to się nauczysz — parsknęła. — Albo zginiesz.
— Może jej pokażemy? — zaproponował Jamie.
— Nie, bo inaczej moje gadanie okaże się chuja warte. — Wywróciła oczami i skonsternowana pokręciła głową na boki. — Możesz nie wtrącać się wszędzie, gdzie popadnie, białasie?
— Jasne, księżniczko ciemności — zaśmiał się, powodując, że po raz kolejny uderzyła go z całej siły w ramię. Niepewnie wsunęłam broń do torebki i z trudnością przełknęłam ślinę. — Jesteśmy w domu!
— Twoim domu, baranie — dodała Bear, czym prędzej wydostając się z samochodu. — Pamiętaj, że kiedy spotkamy Charliego, najpierw obija ryj tobie. Może da się wtedy jeszcze zwiać.
— To człowiek ośmiornica —zapewnił blondyn, przewodząc nam w drodze po szerokich schodach. Kilku gangsterów pokłoniło się mu, jakby był jakimś możnym władcą. — Uwierz, że mimo wieku zdołałby ogarnąć nas wszystkich jednocześnie.
— Lepiej, by to było tylko teoria — prychnęła Bear, przekraczając próg willi, jako pierwsza. Całą drogę do salonu milczałam, nie mogąc zebrać myśli. W gruncie rzeczy wychodziło na to, że moja bliźniaczka pragnęła z całego serca, żebym nie musiała przechodzić przez to, co ona. Mogła powiedzieć mi tak tylko ze względu, że byłam jej piętnem, jak mówił Renee? Nie wiedziałam, kogo powinnam posłuchać. Wydawało mi się, że Boonie nie kłamała. To przejęcie w jej oczach praktycznie przeniosło na mnie ból, który musiała skrywać w sobie cały ten czas. Ale życie nauczyło ją kłamać. Może to kolejna z jej ról, by zyskać to, czego właściwie pożąda? Może dała mi broń, bo nie potrafiąc jej obsłużyć, zabiję samą siebie? Renee chyba udusiłby mnie za tę łatwowierność.
Ale Boonie to moja bliźniaczka i nic tego nie zmieni.
— Jamie! — W środku salonu zastaliśmy mamę blondyna, uroczą kobietę, która potrafiła przywrócić syna do porządku w mgnieniu oka. A przy okazji była... Naszą babcią? — Dziewczęta... W komplecie?
— Nie, mamy jeszcze kilka sztuk. Produkcja się tylko trochę opóźnia — mruknęła, Boonie, za co ukradkiem kopnęłam ją w kostkę. Mogła okazywać chociaż odrobinę szacunku starszym ludziom. — Zrób tak jeszcze raz i pożałujesz, Mad.
— Cięty język to zaleta, Chelsea. Nie musisz jej za to zganiać — zaśmiała się Rachel, odgarniając jasnobrązowe włosy do tyłu. — Pozwólcie, że będę mówić wam Hazel i Chelsea. Nigdy nie podobały mi się imiona wymyślone przez Ivy. Miała okropne pomysły! — Usiadła na kanapie z uśmiechem na twarzy, choć w jej oczach można było dostrzec przenikliwy smutek, kiedy rozpamiętywała osobę córki.
— Mamo, żadnych melancholijnych historii. Na dzisiaj mi starczy. Kobiece pięćset nastrojów na sekundę to zdecydowanie zbyt wiele — oświadczył Jamie, kciukiem wskazując na naszą dwójkę. Spojrzałyśmy na siebie, niedowierzając, że tak nieogarniętemu mężczyźnie zawadzały wahania nastrojów. To on był szczęśliwy, wściekły, mądry i absolutnie niebłyskotliwy. — Co ma znaczyć ta podwójnie wątpliwa mina?

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now