-86-

5.5K 350 12
                                    


Obudziłam się na dźwięk wyważanych drzwi. Moi przyjaciele najwyraźniej też do tego czasu spali, bo razem ze mną spojrzeli po otoczeniu ze zdezorientowaniem.

- Pubudka! Czas na mały wywiad! - warknął skośnooki, uderzając kilkakrotnie karabinem w drzwi. - Macie nam coś do powiedzenia?

- Pierdol się - fuknęła Jo, a on zaśmiał się tylko złośliwie i po chwili wzruszył ramionami.

- Byłem łaskaw przynieść wam wodę, ale skoro tak. - Pokazał szereg swoich złotych zębów. - Może coś o mapie?

- W sprawach map polecam zapytać wykładowców geografii, ewentualnie antropologii czy archeologii - mruknął Shiley, opierając swoją głowę o ramię dziewczyny.

- Zamknij się! - Podszedł do niego, w celu uderzenia silnym ruchem w brzuch.

- Przecież kazałeś mówić, zdecyduj się - warknął jeszcze mój brat wypluwając z ust krew.

- Zobaczymy czy długo będziecie jeszcze tak podskakiwać. - Spojrzał na Charliego, który co chwila gromił mnie spojrzeniem, abym nie otworzyła gęby. 

- Nie musimy podskakiwać komuś, kto nie dorasta nam do pięt. - Uniosłam brew, a ten złapał moją twarz i podniósł ją za podbródek do góry.

- Ach, tak? - mruknął w swoim języku, na co splunęłam mu ślinę prosto w oczy. - Czekaj no, mała zdziro! - Zamierzył się, aby mnie kopnąć, ale Charlie wykorzystał maksymalną długość łańcucha i osłonił mój brzuch, przez co sam porządnie oberwał.

- Charlie! - krzyknęłam, chcąc go przytulić, ale związane ręce mi wszystko uniemożliwiały.

- Jeśli myślisz sukinsynie, że z nas coś wyciągniesz to jesteś w błędzie. - Mój mąż spojrzał na niego najbardziej mrocznym spojrzeniem, na jakie go było stać, w wyniku czego Japończyk odpuścił i po chwili wyszedł, zostawiając nas ponownie samych.

- Charlie... - szepnęłam, pochylając głowę, aby ucałować go we włosy, ale on sam usiadł i się do mnie zniżył, złączając nasze usta w delikatnym muśnięciu.

- Nic mi nie jest. - Uśmiechnął się słabo.

- Musimy stąd uciec zanim wyprują nam flaki - warknął Shiley, próbując uwolnić, się z łańcuchów, ale to działanie zdało się na nic, bo po chwili skóra zaczęła się trzeć, a w wyniki tego również szczypać, piec i krwawić.

- Zaczekaj - szepnęła Jo, która siedząc do tej pory cicho, wyglądała jakby doznała ataku wspaniałomyślności. - Sushi, mam na głowie spinki? Cokolwiek? - Schyliła się do narzeczonego, aby mógł spojrzeć na jej włosy.

- Wsuwkę. A co? Chcesz otworzyć tym gównem kajdanki? - zaśmiał się do niej sarkastycznie.

- Lepiej jej zaufaj, braciszku. Blondyna zaskakiwała mnie wiele razy! - wtrąciłam się.

- Ściągnij mi to. - Przytknęła mu głowę do nosa.

- Niby jak? - Wywrócił oczami.

- Zębami. A co? Ręce masz do dyspozycji? - Podniosła twarz, uderzając go tym samym w brodę. - Nie gadaj, tylko wykonuj polecenia - oznajmiła stanowczym głosem, więc szatyn po stu nieudanych próbach zrobił o co poprosiła. - Uśliniłeś mi całe włosy, idioto - fuknęła, starając się podnieść rękoma z zimnej podłogi ozdobę, którą narzeczony zdjął z jej głowy.

- Sama chciałaś. - Wzruszył ramionami, a ja razem z Charlie'm zaczęliśmy się śmiać.

- Mam. - Ucieszyła się w końcu i zaczęła poruszać wsuwką w dziurce na klucz. - Skomplikowany mechanizm... - szeptała, jakby sama do siebie. - Ale nie ma rzeczy niemożliwych! - dodała po chwili, a ja usłyszałam dźwięk rozkuwanych kajdanek i jej oswobodzone ręce. - Od razu lepiej! - Ucieszyła się i uwolniła z ciężkich łańcuchów, także swoje stopy.

- Wierzyłam w ciebie. - Zauważyłam z dumą.

- Po raz pierwszy. - Mrugnęła do mnie oczkiem i rozkuła swojego faceta. Następnie mnie i Charliego.

- Uślinione włosy nie są równe temu, co zrobiłaś. - Shiley złapał ją przez pół i namiętnie pocałował, ale mój mąż szybko zgasił ich radość.

- Musimy się jeszcze stąd wydostać. Rozkute kajdanki w niczym nie pomogą. Te stalówki są zamknięte na kilka spustów. - Skinął na drzwi. - Siadajcie tak, żeby żółtek, który wejdzie, uznał, że nadal mamy na sobie kajdanki. Jo, sprowokujesz go, żeby do ciebie podszedł, a gdy się schyli, Shiley go ukatrupi - wydał rozporządzenie. - My w tym czasie zwabimy dwóch pozostałych, którzy będą przy wyjściu, aby dokonać morderstwa w tym oto dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Zabierzemy im broń i spadamy. - Kiwnął głową, więc wszyscy zgodnie usadowiliśmy się w kącie i czekaliśmy na coś, co niezbyt garnęło się, do odwiedzenia nas. A moje serce ledwo wytrzymywało i biło z każdą sekundą coraz bardziej, bojąc się o wszelkie nadchodzące wydarzenia. Około południa do środka wpadł ten sam Japończyk, który próbował mnie rano uderzyć.

- Czy ktoś się namyślił? - zapytał we wstępie.

- Ja - mruknęła Jo. - Chodź, szepnę ci na uszko. - Poruszyła brwiami i zaśmiała się przeciągle, starając zgrywać pewną siebie wariatkę.

- Nie ze mną takie numery, mała. - Kiwnął jej głową. - Ale mógłbym ci coś zrobić, żeby wkurwić szanownego pana Shiley'a. Może on by wtedy się namyślił? - Podszedł do niej i zza paska, na którym było kilka noży wyjął jeden, najbardziej cienki, zbliżając go do szyi blondynki. W mgnieniu oka Shiley wyrwał z jego paska największy tasak i wbił mu go w plecy, a Jo nie chcąc, aby zdążył porysować jej delikatną skórę, oparła się na rękach i wysunęła nogi, odkopując żółtoskórego na drugi koniec pokoju. Ja w tym czasie, razem ze swoim mężem wychyliliśmy się zza czterech ścian celi, gwiżdżąc w stronę jego towarzyszy. Kiedy dwaj skośnoocy gangsterzy zajrzeli do środka, natychmiastowo zostali zgładzeni. Rytmicznie wbiłam jednemu z nich nóż w kark, w miejsce dogodne do szybkiego uśmiercenia.

Poprawiłam włos, który spadł mi na czoło za ucho i złapałam męża za rękę. On popatrzył na mnie dłuższą chwilę i mrugnął w dziwny sposób, po czym wyszedł z pomieszczenia pierwszy. Zaraz za nim udał się mój brat, a Jo czekająca nadal na moją osobę, uważnie mi się przyjrzała. Byłam pewna, że zapyta o co chodzi, ale szturchnęła mnie tylko i ze słabym uśmiechem na twarzy, pociągnęła za blondynem i szatynem. Ich trójka miała karabiny, ponieważ tylko tylu gangsterów udało nam się zabić na poczekaniu, w związku z czym mogłam posłużyć się tylko nożem, jaki nabyłam w walce z skośnookim.

Weszliśmy do pomieszczenia zamkniętego, w którym jedno z okien pokazywało nam otoczenie na zewnątrz, a z boku były drzwi otwierające przejście na korytarz. Ujęłam wzrokiem szafkę, z której wyjęłam gaz dymny i łzawiący, który po otworzeniu drzwi wyrzuciłam z pełną gracją. Przyłożyliśmy materiały koszulek do nosa i szybko przebiegliśmy do następnego pomieszczenia, patrząc jak skośnoocy padali w białym korytarzu, niczym muchy. Zamknęliśmy pomieszczenie, ale zaraz po tym do moich uszu dobiegły odgłosy wystrzałów, w związku z czym zaczęła się wojna.

Ukryłam się za biurkiem szefa japońskiej mafii i złapałam w dłoń desert eagle z rąk trupa, wysączonego z krwi tuż obok mnie. Wzięłam głęboki wdech i pomasowałam się po brzuchu, ruszając do ataku. Kierowaliśmy się na zewnątrz, ale skośnoocy nadal mieli nad nami przewagę liczebną, którą z każdą minutą staraliśmy się zlikwidować. Będąc już na parterze, udało nam się usunąć wschodnie skrzydło i ukryć za pięknymi, sportowymi autami.

Minuty wydłużały się niemiłosiernie, a z każdą sekundą moim ciałem targały nieprzyjemne dreszcze. Jednakże po chwili byliśmy już na zewnątrz, a od ucieczki dzieliły nas sekundy i co najmniej dziesięć metrów.

Nas była czwórka, a ich nadal pozostawało więcej, niż dziesięciu.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now