XL

590 37 3
                                    


Pik. Pik. Pik.

Ciche brzęczenie maszyn było pierwszą rzeczą, jaka zaczęła docierać do mojego organizmu.

Minęło porządne pół godziny, zanim mózg uruchomił się i pozwolił wykonywać czynnoście, jakie mogłabym chcieć wykonać.

Poczułam jak biorę głęboki wdech, ale jego odgłos był nieco inny, niż zwykle.

Bardzo ciężki.

Zaczęłam powoli otwierać oczy, ale światło strasznie raziło mnie w oczy. Było w tej chwili dla mnie tak jasne jak słońce. Kiedy w końcu zdołałam rozejrzeć się po pomieszczeniu, doszłam do wniosku, że mój ciężki, niecodzienny oddech spowodowany jest maską, która otaczała moje usta i nos.
Musiałam być w szpitalu.

Popatrzyłam na ściany, które znajdowały się w sali. Były w oliwkowej barwie i denerwowały mnie chyba tak samo jak piski i brzęki wszystkich maszyn, które przy mnie stały. Starałam się podnieść lekko dłoń, ale mogłam ruszać tylko palcami. Podłączona byłam do kroplówek, a od łokcia w wzwyż miałam założony bandaż.

Przymknęłam oczy i zaczęłam przypominać sobie, co ja tu robię.

Ale to tylko pojedyncze obrazy.

Valentines nas gonili, później Carlos wyrwał mi kierownicę i spadliśmy z mostu do wody. Jego dłoń, a potem już tylko ciemność.

Carlos. Carlos. Carlos i Katy!

Poruszyłam się niespokojnie, a moje serce przybrało tempa. Co z nimi? W mojej głowie narodziły się straszne myśli. Wstałabym, gdybym mogła, ale najwyraźniej oprócz ręki, obie nogi miałam zabandażowane i nie dało się w jakikolwiek sposób zejść z łóżka. Wtedy do sali weszła czarnoskóra pielęgniarka.
- Ach, obudziła się panienka. W końcu! - pogłaskała mnie po włosach. - To już trzy tygodnie. - zdjęła mi maskę z nosa, a ja w końcu odetchnęłam świeżym, a raczej schlorowanym powietrzem. - Zaczęliśmy się bać, że to śpiączka.
- Gdzie moi przyjaciele? - zapytałam na tyle głośno, na ile było mnie stać.
- Spokojnie. Zaraz ktoś do panienki przyjdzie, a ja skoczę po panią doktor, dobrze? Proszę się nie ruszać. - zaleciła mi i po chwili zniknęła w drzwiach. Musiałam poczekać dobre kilka minut, zanim w futrynie odnalazłam czarnowłosą dziewczynę.
- Ivy! - ucieszyła się i pobiegła do mnie, przytulając jedną ręką, ponieważ druga, tak jak moja była w gipsie.
- Cat! - szepnęłam.
- Wszyscy się do ciebie pchają, ale pomyślałam, że będzie dobrze jak ja tu przyjdę i twoja mama się zgodziła. - pogłaskała mnie po czole. - Wszyscy się o ciebie baliśmy. Ja po tygodniu się już obudziłam i założyli mi kilka szwów, bandaż i wszystko w porządku. A ty śpisz i śpisz, śpiąca królewno!

- Co z Carlem? Żyje, prawda? - starałam się nie rozpłakać.
- Tak.. - kiwnęła głową, ale zaraz potem ją spuściła. - On obudził się po dwóch tygodniach. Gdy nas przywieźli, jego stan był najbardziej krytyczny. Praktycznie umarł im na stole, ale był dawca, który zgodził się dać mu przeszczep, a on wrósł się i wszystko jakoś poszło. Z początku chodził na kulach, już stara się używać własnych nóg. Ma dużą bliznę na policzku i musi do końca życia brać jakieś leki. Nie wolno mu ani pić, ani palić. - orzekła, a ja lekko się zaśmiałam.
- Czyli jeszcze zdąży wyrosnąć na porządnego faceta.
- Chyba aż za bardzo.. - mruknęła, a ja nie rozgryzłam w czym rzecz. - Cholera.
- Co? - zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
- On.. On nic nie pamięta. - orzekła, a mnie aż wbiło w łóżko. - Kompletnie stracił pamięć. Nie mówiliśmy nic o gangu, bo wtedy mógłby nas wydać policji. Aiden postanowił, że zabierze go do siebie i zadba o niego. Bardzo wszystko przeżył i dopiero teraz naprawdę zaczął zachowywać się jak ksiądz. Wiara w Boga mu w pewnym sensie pomogła. Carlos przeżył za sprawą cudu, więc teraz musi odpokutować winy i stać się lepszym człowiekiem.


Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now