XIV

441 23 26
                                    

*POV* Hazel

Moje myśli wciąż krążyły wokół słów, które wypowiedziała Rozalie. Nie byłam pewna, czy dobrze je interpretuję, miały tak wiele znaczeń, a zarazem prowadziły do jednej rzeczy: do mojego wyboru. Jakby blondynka specjalnie pozostawiła mnie z tą plątaniną myśli, chcąc by zmotywowały mnie do dalszego działania, do wyboru właściwej drogi i odszukania rzeczywistego sensu jej słów. Do rozszyfrowania zagadki, którą mi pozostawiła.

Miałam wrażenie, że stos problemów, które ostatnimi czasy mnie spotkały, zaczęły mnie przerastać. Ten świat zaczął mnie przerastać, a to wszystko dlatego, że nie potrafiłam dokonać właściwego wyboru. Nie umiałam połączyć ze sobą przeszłości i tego, co miało mnie spotkać. Powiedziałam sobie, że nigdy w życiu nie dołączę do Herp Fire, a i tak moje serce karze mi to zrobić. Myślałam, że dziwne zachowanie Zacha to tylko sen, ale wszystko okazało się bolesną prawdą. Wiedziałam, że dołączenie do rodziny to byłby właściwy krok, ale coś nie pozwalało mi na to posunięcie. Uczucie do Zacha mnie powstrzymywało. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie umiem odczepić się od starych nawyków, że nie umiem zdjąć łatki, którą mi przypisano. Nie umiałam odsunąć od siebie myśli, że spod mostu miałabym wejść bogatej rodzinie w łaskę. Nie chciałam kryć się pod ich skrzydłami. Byłam przywiązana do złego życia, a dobro, które w sobie miałam było piętnowane: Zach uważał je za moją słabość. Przywiązanie było moją słabością, w tej chwili spostrzegłam, że to całkowita prawda. Ale to przywiązanie do przyjaciela ograniczało moje ruchy, nie przywiązanie do siostry czy też reszty rodziny. Czułam, że mogę się dobrze bawić w ich towarzystwie, że nie będą musiała wstydzić się wewnętrznej mnie. Chciałam przestać biec i uciekać przed przeszłością, lecz stanąć w miejscu, przeciwstawić się jej i pokazać innym, że nie mają do czynienia z byle jaką suką spod mostu, ale z wojowniczką Carter, córką samego szatana.

- Jeszcze wam wszystkim pokażę, kim jest Hazel - mruknęłam sama do siebie, ściskając dłoń w pięść. Byłam dziewczyną z ulicy, a miałam dumę większą, niż niejedna arystokratka. Nienawidziłam w sobie tej cechy. Musiałam schować ją w kieszeń i gnać do Jamiego, dopóki jest zainteresowany ofertą przyjęcia i mnie, i Zacha.

Nosiłam w sercu cichą nadzieję, że brunet nie będzie na mnie zły za tak śmiałe posunięcia, bez skonsultowania tego z nim, ale w końcu on też ma przede mną dziwne tajemnice, które powinnam odkryć osobiście albo zmusić go do powiedzenia prawdy. Przyrzekłam sobie, że już nigdy się nie oszukam. Że będę robić wszystko, by przeżyć, tak jak robiłam to do tej pory. A żeby to zrobić, będę musiała polegać jedynie na samej sobie. Zbyt wiele wokół kłamstw i tajemnic, zbyt wiele nieufności i niedomówień. Ale czy sama jestem osobą godną zaufanie?

Nie, Hazel, nie powinnaś wierzyć nawet samej sobie.

***

Nie wiem, co mną kierowało, gdy stanęłam pod willą Carterów. Czy to moje durne przemyślenia, czy po prostu sam fakt, że byłam kobietą - ciekawską nastolatką, chcącą wmówić sobie, że robi dobrze. A może robię? Za chwilę pewnie się przekonam. Wiedząc, że jestem obserwowana z każdej strony, odwróciłam się do tyłu posyłając mordercze spojrzenie w jedno z okien wysokiego budynku za moimi plecami. Niech obczają moją cudną dupę, bo może to ostatnia piękna rzecz jaką będzie im dane zobaczyć.

Popatrzyłam przelotnym wzrokiem na fontannę nieopodal, która była dość ciekawym widokiem, jak na tak sztywne urządzenie gangsterskiej willi. Ciecz w niej miała czerwony kolor i wypływała z dwóch pistoletów, które trzymała jakaś kobieta-anioł. Ten pomysł przekazania innym z kim mają do czynienia był całkiem fascynujący, ale tylko pod warunkiem, jeśli tą cieczą była krew ich wrogów.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now