-XXVI-

529 24 11
                                    

*POV* HAZEL

— A więc przemyślałaś to sobie? — zapytałam, ciesząc się ostatnimi promieniami sierpniowego słońca na miękkim leżaku. Chelsea skinęła potwierdzająco głową, pocierając dłońmi o rozgrzane ramiona. — Możemy jeszcze dziś wieczorem skoczyć na salę treningową. Charlie raczej nie powinien mieć nic przeciwko.

— Nadal nie wiem, co zrobić z nauką i moją przybraną rodziną — zmieniła temat, który ewidentnie zaprzątał jej głowę, odkąd do mnie przyjechała. — Rozmawiałam z Ruth, ale nie doradziła mi nic konkretnego. Czy powinnam przyznać się do tego, że cię odnalazłam i zrzec się tamtej rodziny? — zapytała, niepewnie tkwiąc wzrokiem gdzieś w oddali. Odrzuciłam głowę do tyłu, leniwie poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne. — Co byś zrobiła?

— Powiem ci to samo, co Ruth. Nie pytaj mnie, co ja bym zrobiła, Chel. Jesteś sobą, nie mną — mruknęłam, wzruszając ramionami. Czułam, że moja bliźniaczka stawiała mnie, jako wzór, na którym chciała zbudować własne życie. Ale bycie wzorem, a kopiowanie cudzych zachowań to dwie różne sprawy i całkowite mijanie się z celem, w jej przypadku. — Sama powinnaś podjąć decyzję.

— Nie chcę, żebyś ją za mnie podjęła, tylko byś mi doradziła — wyjaśniła, z jedną nogą pod tyłkiem, pochylając się w moim kierunku. Zdjęłam gwałtownie okulary i zmierzyłam się z nią spojrzeniem.

— W takim razie ja nie powiedziałabym nic, byleby nie zawracali wam dupy — streściłam, dostrzegając na jej twarzy odrobinę niepewności. — Przynajmniej nie mówiłabym o tym, dopóki nie znajdziemy Levi'a. Gdy już będzie po wszystkim, łatwiej będzie...

— Bardziej chodzi ci o to, by nie przenieśli mnie i Ruth — zauważyła, a ja przygryzłam odruchowo wewnętrzną stronę ust. Rozgryzła mnie. — A właściwie Ruth.

— Jeśli już to tylko ze względu na misję — przyznałam, starając się nie uzewnętrzniać jakichkolwiek emocji. Powróciłam do wpatrywania się w dal, a moje uszy pieścił cichy odgłos, przelewającej się z wielkiego basenu, wody. Znajdowałyśmy się na tyłach ogrodu, w którym w wolnej chwili mogli odpoczywać gangsterzy.

— I Jamiego — dodała, a ja krótko na nią zerknęłam. Jej głowę ewidentnie zaprzątała plątanina myśli, z których nie potrafiła wyrwać najistotniejszych informacji.

— Tak, widzę, że jemu na niej zależy — mruknęłam, starając się wypowiadać na tyle klarownie, by oszczędzić siostrze dodatkowych zagwostek do przemyśleń. — Szkoda byłoby, żeby plan odbicia drugiego z szatańskich braci nie powiódł się ze względu na jego depresję. A bez Jamiego nie uda się nic.

— Od kiedy jesteś do nich tak pozytywnie nastawiona? — palnęła, a jej wyraz twarzy obrazował całkowity brak zrozumienia, jakby nie potrafiła samodzielnie połączyć najistotniejszych wątków. Odetchnęłam z rezygnacją. — Wierzysz im aż do bólu i...

— Od kiedy próbujesz na siłę buntować się przeciwko tym, którzy chcą dla ciebie dobrze? — przerwałam brunetce, podnosząc głos, by dotarło do niej, że wygadywała kompletne głupstwa. — Powinnaś zacząć od wyprucia jaj temu całemu Renee, zanim zaczniesz mówić cokolwiek na temat kogoś z Carterów czy Cooperów. Te dwa rody uratowałyby ci skórę bez żadnego „ale".

— Ale to z ich powodu nasza rodzina została wciągnięta w cały ten syf. I z ich powodu nasi rodzice nie żyją — upierała się przy swojej racji. Nie mogłam uwierzyć, że Chelsea była moją bliźniaczką. Rozmowa z nią opierała się na krańcach moich nerwów. Dlaczego to Ruth, a nie ona była prawdziwą córką tamtych ludzi? Ich osobowości całkowicie ze sobą kolidowały.

— Z ich powodu, ale nie z ich winy — zauważyłam, biorąc ze stolika drink, którego duszkiem opróżniłam do dna. Potrzebowałam oparcia do rozmowy z tą nietransformowalną dziewczyną, a procenty prezentowały się obiecująco. — Nie mogą odpowiadać za coś, o czym nie mieli bladego pojęcia. Jeśli jesteś po stronie Renee powiedz wprost, zamiast się tak pierdolić między wierszami — warknęłam, rezygnując ze stonowanego tonu, dedykowanego głupszej bliźniaczce.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now