IX

420 21 0
                                    

*POV* Hazel

Każda chwila spędzona u boku Zacha, była dla mnie niezwykłym doznaniem. Zdaje mi się, że od zawsze... Kochałam go, ale chyba wolałam się do tego nie przyznawać. Twarz zimnej suki pasowała mi o wiele bardziej, chociaż w głębi duszy czułam, że nie jestem zła. Przynajmniej nie do końca zła.

Dziś byłam obok niej tak blisko.

Moja bliźniaczka, druga ja. Wiedziałam z różnych źródeł, że Marie nie do końca przypominała moją osobę, bo była słodka, delikatna i dobrze wychowana. Poza tym, nie umiałaby zabić. Jestem tego pewna.

Już na samą myśl o niej miałam zagotowaną krew w żyłach - ta mała musiała być ofiarą losu.

Gdyby rzeczywiście była jak ja, z wielką chęcią poznałabym ją. Razem okradałybyśmy banki, zabijały wszystkich wrogów i pławiły się w luksusie. Nikt nie potrafiłby stawić nam czoła, razem stałybyśmy się niepokonane. Wszystkie gangi marzyłyby o tym, żeby mieć nas w swoim teamie.

Ale to jest Marie.

— Jestem ciekawy, co na to Jamie. — Usłyszałam u swego ramienia zachrypnięty głos.

— Hę? — zdziwiłam się.

— Jestem ciekawy, jak zareagował na to, że mu uciekłaś. Najpierw jego plany pokrzyżowali goście z Mad, którzy porwali Marie - nie mogłyście się w związku z tym poznać. Gdy już ją odbił i mógł mieć za sobą połączenie was...

— Dobra, już wiem o co ci chodzi. I szczerze mówiąc, mało mnie to interesuje. Mój wuj jest nieogarniętym dupkiem, który myśli, że jak umie strzelać i jest synem Cartera to mu wszystko wolno. Będę zapobiegała poznaniu tej durnej dziewczynki, dopóki nie odpuści.

— Bardzo dobrze wiesz, że białas nie odpuści... — mruknął przeciągle, wybierając pozycje, w której byłoby mu najwygodniej zasnąć.

— Co masz na myśli? — zapytałam, wyczuwając w jego głosie odrobinę pretensji.

— Sama mu jeszcze pomożesz w jego planach, zapewne.

— To, że dzisiaj coś mi obiło, nie znaczy, że będzie tak już zawsze! — oburzyłam się. — To było chwilowe nieupilnowanie mojego charakteru, jasne?

— A więc tak teraz nazywa się robienie błędów. WIELKICH błędów. — Uniósł brwi do góry, kpiąco się uśmiechając.

— Teraz ci to przeszkadza, tak? Jeszcze kilka godzin temu...

— Cii... — Przyłożył mi rękę do ust. — Wiem, że cię do niej ciągnie. A jeszcze bardziej do tego gangu.

— Wcale nie. — Odrzuciłam jego dłoń, tak że uderzyła o mur.

— Zaprzeczasz samej sobie, Boonie Bearly Carter. — Cmoknął w powietrzu i odwrócił się do mnie plecami, zamykając oczy. Dee ułożyła się obok niego i przyglądając się mi, cicho zaskomlała.

— Wcale tego nie chce, to samo... Tak wychodzi. — Westchnęłam ciężko.

— Prześpij się.

— Masz mi to za złe? Że się dziś wygadałam, tak? — Dotknęłam jego ramienia, a zaraz po tym szybko zabrałam rękę i odwróciłam się na drugi bok, patrząc w płynącą nieopodal rzekę.

Woda była niesamowicie uspokajająca. Wyciszała wszystkie myśli kotłujące się w mojej głowie i sprawiała, że na duszy było lżej. Jakby przypływ zabierał dręczące mnie sumienie i oddalał się z nim w głębię, abym więcej nie musiała wracać do tego, co sprawiało ból.

Game with badboys ✔️Where stories live. Discover now