LII

781 38 2
                                    


Niedziela i jak zwykle nie mam co robić. Wszystkie pary są oczywiście zajęte, a ja po raz pierwszy mam dość ich romansowania. Ja spędziłam z Carlosem tylko jeden wieczór, podczas którego nic szczególnego się nie wydarzyło.

W sumie nie licząc bitwy na poduszki i wspólnego przygotowywania kolacji. Taka chwila była wprost wyjęta z filmów romantycznych. Ale to trwało tak krótko!

Gdyby w życiu istniała opcja kopiuj, a potem wklej to powtarzałabym tę czynność wielokrotnie. Na dodatek wygadałam się o Aiden'ie. Carl z początku był wkurwiony i już miał wracać do domu, ale wykorzystałam ciążę i udawany skurcz, więc musiał ze mną zostać. Ostatniecznie wytłumaczyłam mu dlaczego i jak to się stało, więc zrozumiał i sam przyznał mi rację, że z księdza był prawdziwy potwór.

Nagle dzwonek do drzwi.
- Kto.. - otworzyłam je, widząc przed sobą blondynkę i bruneta. - Co wy tu robicie? Zoey, nie jesteś na randce z Percy'm? I.. na co wam te walizki?
- Jak zwykle zadajesz za dużo pytań. - zaśmiała się moja przyjaciółka, machając niedbale ręką, a Carl zilustrował jej głupią minę wzrokiem.
- Chciała powiedzieć, że nie jest na randce, bo wszyscy pojechali zaatakować Squad Wolfs, a ja musiałem pomóc jej zawieść rzeczy do mieszkania loczka, bo chcą zamieszkać razem i wziąść do siebie Lexie, na co zdecydowałem się w końcu, że pora, aby rodzinka była w komplecie. - uśmiechnął się szeroko i zanim przekroczył próg mojego domu szybko cmoknął mnie w szyję. - Zostawię je na górze! - skinął na walizki i zostawił mnie ze zdozerientowaną miną, a obok wkurzoną Zoey.
- MIAŁEŚ JEJ NIE MÓWIĆ O..!!! - krzyknęła na niego, ale zdążyłam jej przerwać.
- ATAK NA SQUAD WOLFS?! BEZE MNIE?!?!?!?!? - rozłożyłam ręce. - Jak można być tak podłym?! Okłamali mnie, że jadą na randki! - złapałam za telefon.
- Co ty robisz?! - zdziwiła się.
- Dzwonię, nie widać? - wykręciłam numer brata.
- Oni walczą!
- Zaraz będą walczyć ze mną..

*POV* CoCo
Przechodziłem akurat zza jednego filaru na drugi, kiedy wśród odgłosów wystrzałów usłyszałem całkiem różny głos mojej komórki. Miałem ją akurat podłączoną do pagera i słuchawki w uchu, więc widząc, że dzwoni Ivy nie miałem wyjścia. Musiałem odebrać, bo zapewne papla Carl wszystko jej już wyśpiewał.
- Niezbyt dobry moment, siostro! - zaśmiałem się lekko, wybiegając naprzeciw mięśniakowi, któremu rozwaliłem łeb. Mój Desert Eagle aż błyszczał czernią, wśród tak pięknego i słonecznego dnia, na terenie fabryki czekolady w końcu granic Gallery Row.

- Niedobry moment?! JA CI DAM NIEDOBRY MOMENT! Ja chciałam być na tej akcji!!! - wrzeszczała.
- Wiem, ale to dopiero początek. Musieliśmy sprawdzić liczebność i siły, więc to nie jest atak na terytorium, możesz siedzieć spokojnie! - mówiłem jej między przerwami, atakując tym samym nacierających gangsterów. Kątem oka widziałem jak Shmi rozcina jednemu głowę, w wyniku czego mózg rozlał się po podłożu, a ja o mały włos w niego nie wdepnąłem. Moja siostra totalnie zdziczała. Na polu walki chodzi od łysego do łysego i wyciąga im mózgi. Ta nowa obsesja jest jeszcze dziwniejsza od poprzedniej. A jak byłem mały to wierzyłem, że ogrodnictwo jest najbardziej pojebaną rzeczą z możliwych jakie będzie robić.
- MAM SIEDZIEĆ SPOKOJNIE, SŁYSZĄC TĘ PIĘKNĄ ORKIESTRĘ ZŁOŻONĄ Z WYSTRZAŁÓW RÓŻNYCH BRONI?! - myślałem, że Ivy się zaraz rozpłacze, mówiąc do mnie przez telefon. - CHAMY! Bez uczuć i sprawiedliwości! Ja jestem Carter! A CARTER ZAWSZE WALCZY!!!
- Młoda, nie podniecaj się tam za bardzo. - zrobiłem unik i przypatrzyłem się wujkowi Charlie'mu, który zabierał coś z bluzy jednego z poległych "przywódców" szajki gangsterów, na którą napadliśmy. Cloud w tym czasie rozczłonkowywała ciała wszystkich leżących na ziemii.

Zdałem sobie sprawę, że kobiety są straszne. Jedna wyjmuje mózgi, druga oddziela ręce i nogi od pozostałych części ciała, a trzecia zabija mnie swoim kijem bejsbolowym w myślach. My, chłopacy zabijamy i zostawiamy gości, a one muszą zetrzeć ich na miazgę. Totalne psychopatki.


Game with badboys ✔️Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt